Młodzi zawodnicy mają bałagan w głowie. Trenerzy powinni wziąć przykład z Dobruckiego?

WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Na zdjęciu: zawodnicy Unii w parku maszyn: Brady Kurtz i Jaimon Lidsey
WP SportoweFakty / Jakub Brzózka / Na zdjęciu: zawodnicy Unii w parku maszyn: Brady Kurtz i Jaimon Lidsey

Robert Kempiński, Jacek Frątczak i Piotr Baron w drugiej kolejce PGE Ekstraligi zachowali się podobnie. W trzeciej serii startów po raz pierwszy wypuścili na tor jednego ze swoich zawodników. - To zbyt duże ryzyko - twierdzi Wojciech Dankiewicz.

W sezonie 2018 trenerzy i menedżerowie klubów PGE Ekstraligi mają więcej możliwości taktycznych. Niektórzy mają silnego rezerwowego pod numerami 8 i 16, a inni znakomitych juniorów, którzy mogą zmieniać słabszych seniorów. - Opcji jest więcej, ale też ból głowy stał się większy - komentuje ekspert nSport+ Wojciech Dankiewicz.

W drugiej kolejce Piotr Baron, Jacek Frątczak i Robert Kempiński zdecydowali się na taki sam ruch. Jeden z ich zawodników wyjechał na tor pierwszy raz dopiero w trzeciej serii startów. Jaimon Lidsey i Jack Holder punktów nie zdobyli, a Kai Huckenbeck wywalczył jedno "oczko". - Nie oznacza to jednak, że Robert Kempiński zrobił coś lepiej, bo akurat on powinien był stosować wtedy rezerwę taktyczną -przekonuje Dankiewicz.

- Jeśli chodzi natomiast o ocenę taktyczną, to moim zdaniem puszczanie zawodnika w połowie zawodów to zabawa w chybił trafił. To raczej nie może się udać. Według mnie na taki ruch można zdecydować się albo kiedy mamy nóż na gardle, albo w sytuacji, gdy zespołowi wszystko wychodzi - przekonuje ekspert.

- Zawodnik, który połowę zawodów spędza w parku maszyn, ma w głowie pralnię. Słyszy, że w pierwszym biegu kolega jechał na takich ustawieniach, a ktoś inny w drugiej serii już na zupełnie innych. Istotne są też pola startowe. Jeśli dostanie na dokładkę takie, które nie jest sprzyjające, to jego szanse na dobry wynik maleją praktycznie do zera - zauważa.

ZOBACZ WIDEO Gorące ambasadorki One Sport, czyli SEC Girls

Dankiewicz uważa, że trenerzy i menedżerowie jak na razie uczą się nowego regulaminu. Jego zdaniem z czasem mogą podejmować już inne decyzję. - Złotej rady nie ma, ale wydaje mi się, że w niedzielę modelowo zespół prowadził Rafał Dobrucki. Nikogo nie skreślił na starcie, ale też niczego nie przespał. Dróżdż i Lebiediew dostali po jednej szansie i trener miał obraz ich formy. Miał też czas, żeby wykorzystać Maxa Fricke, bo ten wyjechał na tor już w drugiej serii - twierdzi Dankiewicz.

W całej dyskusji mamy także głos zawodników. Wielu z nich narzeka, że są odsuwani po jednym słabym biegu. - Kiedy słyszę, że ktoś powinien dostać minimum dwie szanse, to stawiam od razu jedno pytanie. Jak z tego wytłumaczy się menedżer, jeśli przegra spotkanie? Dobry taktyk nie może sobie na to pozwolić, bo jeśli jego żużlowiec zaliczy dwie wpadki, to mecz od razu odjeżdża, a na niego spada później fala krytyki - podkreśla.

- Dla mnie zasada jest prosta. Jeśli zawodnik ma odegrać ważną rolę w meczu, to powinien pojawić się pod taśmą najpóźniej w drugiej serii startów. W przeciwnym razie będzie mieć ogromne problemy, żeby wejść w rywalizację. Zauważmy, że sytuacja dotyczy najczęściej żużlowców, którzy są młodzi i nie mają wielkiego doświadczenia - podsumowuje Dankiewicz.

Źródło artykułu: