To były dokładnie trzy lata: 1997-1998 i 2007. Niby zamierzchła przeszłość, ale Holta akurat w Tarnowie czuł się przeważnie nieźle i na każdym kroku podkreślał, że Jaskółcze Gniazdo to jeden z jego ulubionych torów w Polsce. Tym razem jednak, podobnie jak cała formacja seniorska Get Well Toruń, zawiódł na całej linii.
- W jednym momencie wszystko ułożyło się dla nas bardzo źle. Nikt poza naszym juniorem Danielem Kaczmarkiem nie miał dobrego dnia. Czasami tak bywa i musimy się z tym pogodzić. Równocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że Unia Tarnów u siebie to jeden z najtrudniejszych przeciwników. By ich pokonać nie moglibyśmy sobie pozwolić na żadną chwilę słabości. Tymczasem było całkowicie na odwrót - komentował zaraz po zakończeniu spotkania.
Dorobek Holty byłby o wiele lepszy gdyby nie upadek w dziesiątym wyścigu. 45-latek zapoznał się z torem i bandą tarnowskiego obiektu będąc na pewnym prowadzeniu. Bezdyskusyjne zwycięstwo zabrały mu kłopoty sprzętowe. - Na wejściu w wiraż spadł mi tylni łańcuch. Nie jest to miłe uczucie, kiedy przy prędkości stu kilometrów na godzinę motocykl się momentalnie zatrzymuje, a ty lądujesz na bandzie. Szczęśliwie nic mi się nie stało - przyznał.
W jednym z wyścigów były reprezentant Polski stoczył świetny pojedynek z liderem Grupy Azoty Unii Tarnów - Nickim Pedersenie. Duńczyk umiejętnie bronił się przed atakami Holty, by w pewnym momencie zdusić zapędy przedstawiciela Get Well w zarodku. To była akcja w stylu starego, dobrego Pedersena. "Tylne koło do bandy, zamknięte drzwi i do widzenia". - Wiedziałem kogo mam przed sobą i za kim gonię. Myślałem, że może po kontuzji coś u Nickiego się zmieniło i uda mi się przemknąć przy płocie. No niestety nie tym razem (śmiech) - skwitował.
ZOBACZ WIDEO Oficjalne intro PGE Ekstraligi 2018
A tak przy okazji spytam czy night się odnalazł po niedzielnym wieczorz Czytaj całość