Pretensje Witolda Skrzydlewskiego dotyczą wyścigu 14., w którym groźny upadek zaliczył Hans Andersen. Sędzia wykluczył z powtórki Duńczyka. Prezes Orła uważa, że arbiter popełnił w tym przypadku niewybaczalny błąd. - Upadek miał miejsce na pierwszym łuku i gołym okiem było widać, że otworzyła się studzienka, która nie była odpowiednio zabezpieczona. Zawodnik jechał prostym motorem w bandę i mogło dojść do ogromnej tragedii - komentuje Skrzydlewski.
Główny sponsor łódzkiego klubu jest wściekły, że arbiter nie obejrzał powtórek przed podjęciem decyzji. - Ludzkie oko może czegoś nie zauważyć, ale transmisja telewizyjna jest między innymi po to, żeby sędzia korzystał z kamer. Arbiter nie powinien podejmować decyzji od tak, tylko sprawdzić, co się stało, że zawodnik zaliczył upadek, który już na pierwszy rzut oka wyglądał nietypowo. W tym momencie nasza drużyna straciła szansę na zwycięstwo. To było trochę jak wątpliwy rzut karny w 90. minucie - przekonuje Skrzydlewski.
Prezes Orła nie kwestionuje jednak klasy rywala, który jego zdaniem odniósł zasłużone zwycięstwo. - Wybrzeże było lepsze i w porządku. Od razu pogratulowałem zresztą panu Zdunkowi. Na pewno byśmy się cieszyli z wygranej, ale uważam, że w naszym przypadku jeszcze przyjdzie na to czas. Na takie sędziowanie i taki stan obiektu się jednak nie godzę. Uważam, że ktoś powinien za to odpowiedzieć. Jak można było nie sprawdzić, że studzienki nie są odpowiednio zabezpieczone? To mogło skończyć się zdecydowanie poważniej. Myślałem, że chcemy, żeby ten sport był uprawiany profesjonalnie i przede wszystkim bezpiecznie - podsumowuje Skrzydlewski.
ZOBACZ WIDEO #EkspertPGEE zawodników, czyli sprawdzian wiedzy żużlowców