Żużel made in USA, czyli sport w stylu Grega Hancocka - rozmowa z reprezentantem Stanów Zjednoczonych

Po meczu Gorzowa z Częstochową to właśnie do niego ustawiła się najdłuższa kolejka kibiców. Greg Hancock nie tyle z wytrwałością, co z wyraźnym entuzjazmem rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Skąpany w blasku fleszy rzeczywiście wyglądał jak gwiazda z Hollywood. Urokliwy amerykański akcent, szeroki uśmiech na twarzy i kalifornijska opalenizna. W tle brakowało jedynie utworu "Born in the USA" Bruca Springsteena.

Sandra Rakiej: Greg masz opinię jednego z najbardziej lubianych zawodników zarówno przez kibiców, jak i samych żużlowców. Czy to prywatnie czy na stadionie, zazwyczaj widuje się ciebie uśmiechniętego, zrelaksowanego. Co wpływa na twój wieczny luz i pogodę ducha?

Greg Hancock: To kim jestem prywatnie nie różni się niczym od tego, jakim ludzie mnie widzą w pracy. Na mój charakter bardzo duży wpływ mieli moi rodzice, to w jaki sposób zostałem przez nich wychowany. Oprócz nich moje uosobienie kształtowały wszystkie osoby, które poznałem w swoim życiu, a w szczególności w trakcie mojej kariery. Staram się od ludzi bardzo dużo uczyć, obserwować. Wpływają na mnie przyjaciele, zarówno ci obecni, jak i ci, których miałem kiedyś. To właśnie oni dają mi motywację, odwagę i umiejętność radzenia sobie w ciężkich sytuacjach. Wiem, że mam na kogo liczyć i to mi daje taki wewnętrzny spokój. Oto tajemnica luzu Grega Hancocka!

Idę o zakład, że równie istotną kwestię stanowi fakt, że po sezonie wracasz do domu, który mieści się w malowniczym Orange County w Kalifornii. Niektórzy w końcu twierdzą, że to raj na ziemi!

- To miejsce dla mnie niesamowicie ważne! Dom to moja ostoja, to tam wracam i ładuję akumulatory. Speedway w Europie to bardzo popularny sport. W Polsce żużlowiec może czuć się jak gwiazda z Hollywood. Wychodzę tu na ulicę, a ludzie mnie rozpoznają. Jestem obserwowany, kibice proszą mnie o zdjęcia, autografy. Dlatego właśnie cenię sobie powroty do domu, bo tam mam normalne życie. Życie, gdzie jestem najzwyczajniejszą osobą, gdy wychodzę na ulicę. To jest istotne, aby po całym sezonie spędzonym w zgiełku speedway`a, poczuć się, jak zwykły człowiek.

Wracasz do domu i zmywasz naczynia, wynosisz śmieci...

- Dokładnie tak, bo na takie życie żużlowiec, który pracuje na najwyższych obrotach, nie ma w sezonie czasu. Ludzie zaangażowani w żużel bywają wobec zawodników zbyt wymagający. Absorbują wiele czasu, a ja muszę być wtedy w każdym calu perfekcyjny. Nadmiar popularności szkodzi, dobrze wrócić na ziemię. Czuję więc ogromną radość, gdy wracam do Kalifornii. Robię zwyczajne rzeczy, a przede wszystkim mogę spędzić czas z moją rodziną, z którą w sezonie tak rzadko się widuję.

Jak reagują ludzie w twoim państwie, gdy musisz się przedstawić i podać swój zawód. Mówisz jestem Greg Hancock - speedway rider...

- Oni momentalnie kojarzą to z wyścigami samochodowymi. W Stanach ten termin jest bowiem przypisany do zawodów Daytona Speedway czy Indianapolis Motor Speedway. Muszę więc podkreślać słowo "rider", aby wiedzieli, że chodzi mi nie o samochody, a o motocykle. Wtedy jednak zazwyczaj pada pytanie czy to coś takiego jak "flat track". Amerykanie lubią sporty motorowe w przeróżnych odmianach, ale mało kto widział tam żużel w wydaniu europejskim. Nie dziwię się więc, gdy zadają mi setki pytań. Wytłumaczenie sprawia jednak wiele trudności.

Będąc w Stanach odcinasz się od żużla czy trenujesz, bo w końcu w słonecznej Kalifornii miałbyś ku temu warunki.

- Nie ścigam się wtedy, dlatego że obawiam się kontuzji. Dużo czasu poświęcam na motocross i surfing. Co prawda te dyscypliny też są niebezpieczne, ale nie jestem w nich tak dobry jak w jeździe na żużlu, więc traktuję to jako rozrywkę. Generalnie w Stanach Zjednoczonych spędzam po sezonie cztery miesiące, a przez dwa kompletnie odkładam żużel na bok. Żyję innym tempem i jak dla mnie jest to świetny sposób, aby z powrotem "naładować swoje baterie".

Obecnie tylko ty jesteś Amerykaninem, który należy do ścisłej żużlowej czołówki, startuje w Grand Prix. Czy sądzisz, że żużel w Stanach rozwinie się do tego stopnia, że ktoś będzie tak dobry jak ty?

- Mam nadzieję, że ktoś nie tylko będzie tak dobry, ale że będzie lepszy! Bardzo chciałbym komuś pomóc. Wierzę, że mogę zainspirować młodych ludzi, którzy zechcą się ścigać i osiągnąć więcej niż ja. Wiem, że mam na swoim koncie sporo sukcesów. Równocześnie zdaję sobie sprawę, że mogło ich być dużo więcej, ale przecież nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Nie spędzam w Stanach zbyt wiele czasu i nie mam tego bezpośredniego kontaktu z żużlowcami, dlatego trudno mi się bardzo zaangażować.

Pod koniec ubiegłego roku zorganizowano turniej, gdzie rywalizowała reprezentacja Stanów Zjednoczonych z zawodnikami z Europy. I to właśnie gospodarze odnieśli zwycięstwo!

- Oczywiście, ale zawody te odbyły się na bardzo krótkim torze. Amerykanie są na nim po prostu specjalistami. Europejczycy jednak zaprezentowali się równie znakomicie, w szczególności Janusz Kołodziej i Maciek Janowski...

Których to właśnie ty zaprosiłeś na wakacje do Stanów! Żużlowcy nie raz mówią o przyjaźni i pomocy w drużynie, ale kontakty te rzadko kiedy wykraczają poza stadion.

- Ja nie wszystkich zapraszam od razu do domu, ale jeżeli mówię o przyjaciołach to mam na myśli tych prawdziwych. A ich właśnie do tej grupy zaliczam! Wychowano mnie w taki sposób, że mam głęboko wpojony model wartości. Ogromnie wierzę w przyjaźń. Koleguję się z każdym zawodnikiem z drużyn, w których startuję. Oczywiście, gdy wyjeżdżam na tor, to zmienia postać rzeczy! Choć ścigam się przeciwko moim przyjaciołom, w tym sporcie trzeba być twardym. Należy więc znaleźć taki złoty środek pomiędzy ostrą walką a koleżeństwem, aby nie doszło do nieprzyjemnych sytuacji. Ja taki mam, a jest nim po prostu szacunek dla przeciwnika. On sprawie, że z nikim nie wchodzę w konflikt.

Zdarzyło ci się kiedyś zdenerwować tak, że wychodziłeś z siebie? Nigdy nie widziałam ciebie okazującego złość rzucając przedmiotami czy wygrażając się innym zawodnikom.

- Ja również miewam takie sytuacje, ale po prostu nie jestem aż tak agresywny, jak inni żużlowcy. Czasami emocje tak we mnie buzuję, że mam ochotę czymś rzucić, albo komuś przyłożyć w twarz! W większości przypadków staram się jednak schować to w sobie, bo nie ma powodu, żeby robić show. Nauczyłem się, że trzeba wziąć głęboki oddech i się uspokoić. To część mojego stylu. Inni o to nie dbają, ale nie Greg Hancock.

Źródło artykułu: