Kamera go lubi. Na jednych zawodach Grand Prix pokazywali go częściej niż Tomasza Golloba

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Dariusz Przeliorz, kierownik startu w ROW-ie Rybnik.
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Dariusz Przeliorz, kierownik startu w ROW-ie Rybnik.
zdjęcie autora artykułu

Mówisz ROW, myślisz Dariusz Przeliorz. Wiele osób ma takie właśnie skojarzenia. Na co dzień jest elektromonterem, a na meczach w Rybniku pełni funkcję kierownika startu. Podkreśla, że nie umie bez tego żyć.

Dariusz Przeliorz w Rybniku bardziej znany jest jako "Porzeczka". Mówią tak na niego przyjaciele, zawodnicy ROW-u i członkowie zarządu klubu. Kibice też mają jednoznaczne skojarzenia z hasłem "Porzeczka". - To jest dłuższa historia. Zaczęło się w pierwszej klasie podstawówki, a dokładnie podczas kolonii - opowiada Przeliorz. - Tam dostawaliśmy kompot z porzeczek. No i raz mi zaszkodził tak, jak wódka co po niektórym. Od tamtego czasu stronię od porzeczek, choć inni nie dają mi o nich zapomnieć - zauważa Przeliorz.

Oczywiście kibice i ludzie związani z żużlem nie znają Przeliorza tylko przez nietypowy pseudonim. Kierownik startu ROW-u, to osoba niezwykle przyjazna, pogodna, a w dodatku z ogromnym stażem. - W rybnickim klubie jestem od 1983 lub 1984 roku. Nie byłem jednak wtedy żadnym działaczem, czy osobą funkcyjną. Zapisałem się do szkółki. Tam jednak nie wyszło. Widocznie nie ten talent. Coś jednak popróbowałem pojeździć. To były dwa lata. Co do funkcji podprowadzającego, to trafiłem na casting. Przyjęto mnie i tak od 18 lat jestem przy starcie - dodał.

Na co dzień pracuje jako elektromonter w jednym w największych zakładów w rybnickim okręgu. Jest również członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Rybniku-Wielopolu. W domu jest człowiekiem spełnionym. Ma żonę, dzieci. Doczekał się też wnuka. W klubie nie uważa się jednak za postać wyjątkową. - Nie jestem twarzą rybnickiego żużla. Coś tam zrobiłem dla tego sportu w tym mieście. Tyle. Nie umiem bez tego żyć. Tak to leci - oznajmił Przeliorz.

Obiektywny kierownik startu

Ostatnio wiele słyszy się o nadgorliwych kierownikach startu. Głośno było nie tak dawno o podprowadzającym w Tarnowie, który specjalnie przeszkadzał żużlowcom Get Well Toruń, mimo że żadnych obiekcji do ich ustawienia nie miał arbiter zawodów. Co do Przeliorza takich zarzutów nie było nigdy. Jest to osoba na właściwym miejscu i każdy powinien brać z niego wzór.

- Przy okazji meczu ze Speed Car Motorem Lublin przyszło mi akurat pracować z sędzią Krzysztofem Meyze. Znam się z nim wiele lat. Nie dał mi forów, mecz był ciężki, ale nie miał żadnych uwag. Staram się wykonywać swoje obowiązki najlepiej jak potrafię. Przychodzę do pracy, kładę moje papiery i nikt nie będzie za mnie świecił oczami - stwierdza Przeliorz.

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po wrocławsku

Kierownik startu ROW-u przyznaje, że stara się żyć w zgodzie z kolejnymi prezesami klubu. Zdarzało się, że ci starali się w przeszłości wpłynąć na jego pracę. - Każdy prezes ma coś za uszami. Z Krzysztofem Mrozkiem jakoś się dogadujemy. To mój sąsiad. Nie mówię, że dobrze żyjemy, ale jesteśmy jak koledzy. Najlepszego prezesa z okresu mojej pracy trudno jednak wybrać. Każdy potrafił opieprzyć albo coś powiedzieć. Różnie bywa z nimi. Prezes czasem mówił, że to źle albo tam. Nie, nie, ja robię swoje i koniec - poinformował.

Pokazywali go więcej razy niż Golloba

Przez swoje częste odwiedziny na różnych stadionach żużlowych, stał się też rozpoznawalny w innych miejscowościach. Kilka lat temu nawet mogliśmy go ujrzeć w dość popularnym programie "Na żużlu pytamy". - Pana Dariusza poznałem w Sanoku podczas ice speedwaya. Jest to fenomenalny człowiek i niebywały jajcarz. Nic dziwnego, że otrzymuje tyle zaproszeń na różne imprezy żużlowe. Takie osoby jak on tworzą ten sport - mówi Jakub Barański, autor projektu.

W trakcie rozmowy, jaką z nim przeprowadziliśmy dało się zauważyć, że jest to człowiek, który żyje czarnym sportem. Nic więc dziwnego, że kojarzy go tyle osób z żużlowego środowiska. - To już jest znowu grubsza historia. Po prostu jest tak, że jeżdżę wszędzie na wyjazdy. Na wszystkich stadionach gdzieś się tam pokazuję. Znam grono ludzi z Sanoka i wielu innych miejscowości, gdzie mnie zapraszano. To stąd się bierze, że jestem potem kojarzony w tym ośrodkach - mówi Przeliorz.

Prócz Stadionu Miejskiego w Rybniku, kierownik startu ma jednak jedno szczególne miejsce na żużlowej mapie. - Najwięcej ludzi poznaję i spotykam w Pardubicach. W tym roku, jeśli zdrowie dopisze, to Zlatą Prilbę i poboczne zawody obejrzę po raz 35 z rzędu. Ma to swoją historię. Raz Tomasz Lorek opowiadał, że podczas jednego z Grand Prix byłem pokazywany więcej razy niż sam Tomasz Gollob. Nie moja w tym broszka, kogo prezentują kamerzyści, ale tak to wyszło - zakomunikował.

Do miniżużla trafił po znajomości

Ta odmiana żużla jest dla Dariusza Przeliorza bardzo ważna. Od wielu dobrych lat jest działaczem Rybek Rybnik, czyli miniżużlowego klubu. Kto wie, być może bez takich osób jak on nie byłoby słychać warkotu motocykli w Chwałowicach (dzielnica Rybnika, gdzie położony jest stadion Rybek).

- Świętej pamięci Andrzej Skulski zaczął tam działać, ale potem mnie w to wciągnął. Wziął mnie po znajomości. Był kiedyś wiceprezesem ROW-u, więc poznaliśmy się w trakcie wspólnych wyjazdów na mecze żużlowe. W ogóle mam wiele lat wspomnień związanych z osobą pana Andrzeja - dodał.

- Była inicjatywa, by ten obiekt w Chwałowicach nazwać imieniem Andrzeja Skulskiego. Po iluś pismach i rozmowach z żoną udało się to zrobić. To był sukces. To chyba będzie jedyny stadion miniżużlowy nazwany czyimś imieniem. Teraz będziemy mieć tam mistrzostwa świata w lipcu, więc każdego zapraszam, bo warto - kończy Przeliorz.

Źródło artykułu: