Jarosław Olszewski: Prezesi wiszą mi pieniądze. Na mecze nie chodzę, ubolewam, że jestem niedoceniany (wywiad)

WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Na zdjęciu od lewej: Jarosław Olszewski i Stanisław Chomski
WP SportoweFakty / Tomasz Oktaba / Na zdjęciu od lewej: Jarosław Olszewski i Stanisław Chomski

Jarosław Olszewski jest legendą klubu z Gdańska. Od niedawna znów się podjął pracy z miniżużlowcami z tego miasta. Roboty niezwykle ciężkiej, bo pomoc z klubu jest niewielka. Z GKS nie pobiera też wynagrodzenia. - Radzę sobie w życiu - mówi.

[b]

Kamil Hynek, WP Sportowe Fakty:[/b] Jeżeli powiem, że dodzwoniłem się do legendy gdańskiego Wybrzeża to bardziej przyzna mi pan rację, czy popuka się w czoło?
Jarosław Olszewski, były zawodnik m.in. Wybrzeża Gdańsk

: Jako czynny zawodnik byłem związany z tym klubem przez dziesięć lat, natomiast jakby zebrać do kupy całą moją zażyłość z Gdańskiem to wyszłoby, że jestem tutaj już dwie dekady. Był to wspaniały czas pod wieloma względami. Przez ten okres udało mi się trochę punktów zdobyć dla Gdańska. W klasyfikacji najskuteczniejszych żużlowców w historii tego klubu wyprzedza mnie tylko Mirek Berliński więc w kronikach miejscowego żużla się zapisałem. Powiem nieskromnie, że chyba można mnie nazywać legendą.

Po kilku latach przerwy i odpoczynku znów pan zajmuje się gdańskim miniżużlem?

Zostałem poproszony przez rodziców o pomoc. Wcześniej nie było trenera, nikt się tymi dzieciakami, adeptami nie zajmował. Byli sobie sterem i okrętem. O wszystko musieli zadbać sami. Ale to bez sensu. Jak taki młody chłopak może nauczyć się jeździć, wejść na wyższy poziom, kiedy trenuje sam, albo wskazówek udziela mu ktoś kto się na tym nie zna. Chcę też dodać, że ja nie pobieram żadnego wynagrodzenia z klubu. Robię to wszystko prywatnie, aby gdański zespół ścigający się w lidze miał w przyszłości jakiś narybek. Bo trzeba też zwrócić uwagę, że wszyscy zawodnicy zdający licencję przechodzą później pod skrzydła klubu z Gdańska.

Ilu w tym momencie młodych chłopaków u pana trenuje?

To się zmienia. W tej chwili ta liczba waha się od sześciu do ośmiu adeptów i zawodników. Każdy wie, że ten sport jest drogi i staje się z każdym sezonem jeszcze droższy. Jest o tyle trudniej, że my z klubu nie mamy praktycznie żadnego wsparcia. Miniżużel funkcjonuje wyłącznie dzięki pieniądzom rodziców tych dzieciaków. Trzeba ich za to podziwiać, bo to niesie z sobą mnóstwo wyrzeczeń. Nam z klubu dostarczane są tylko opony na zawody. Należy jednak podkreślić, że szkółka przy GKS działa. Lądują w niej zawodnicy ode mnie.

Z pana słów wynika, że klub traktuje was mocno po macoszemu?

Oprócz wspomnianych opon załatwiają nam jeszcze karetkę i lekarza. A tak wszystko idzie z prywatnych pieniędzy.

Mówi pan, że zajmuje się miniżużlem w Gdańsku, ale nie pobiera wynagrodzenia z klubu, a z czegoś żyć trzeba. Karierę skończył pan prawie piętnaście lat temu. Czym się pan od tej pory zajmował, gdzie pracował i jak się utrzymuje?

Proszę się nie martwić, dawałem sobie w życiu radę w przeszłości więc teraz też dam. Kiedyś jeździłem na ciężarówkach, a teraz np. mam sklep rowerowy. Najciężej było zaraz po zakończeniu kariery. Tyle lat zarabiało się na chleb jazdą na motocyklu, dlatego niezwykle trudno mi było odłożyć motocykl do kąta i rzucić się w wir życia codziennego. Ale niemal na następny dzień postanowiłem nabyć uprawnienia trenerskie, zacząłem pracę z dziećmi. Nie jest również tak, że definitywnie skończyłem z tym sportem. Ciągle gdzieś moje drogi z tą dyscypliną się splatały. Czasami mocniej, czasami słabiej.

Uczęszcza pan na mecze drużyny z Gdańska?

Nie chodzę. Jestem na bieżąco jednak z wynikami. Śledzę poczynania zespołu w telewizji lub internecie.

Ustaliliśmy wcześniej, że jest pan jedną z legend krajowych gdańskiego klubu, a czy był jakiś zawodnik tego pokroju za panów czasów, z którym wyjątkowo lubił pan jeździć i z podziwem patrzył jak się prezentuje na torze?

Był kiedyś taki brytyjski żużlowiec. Nazywał się Steve Schofield. Niesamowity facet. Reprezentował barwy Wybrzeża w latach 1992-1996. Z budowy ciała bardzo filigranowy, ale potrafił wyczyniać na motocyklu niestworzone rzeczy. Czytałem gdzieś ostatnio, że uległ wypadkowi w swoim kraju i podobno cała sprawa nie wygląda zbyt ciekawie. Nie zapominam też o Marvynie Coxie, czy Johnie Davisie.

Widzi pan jakąś szansę żeby w przyszłości objawiły się w Gdańsku kolejne legendy, czy w tym momencie jest już taka pogoń za pieniądzem, że o przywiązaniu do barw klubowych z pana czasów możemy zapomnieć?

Wszyscy widzimy co się dzieje co roku w sezonie ogórkowym. Żużlowcy zmieniają drużyny jak rękawiczki. Może niewielka stabilizacja jest w Lesznie i w Zielonej Górze gdzie mamy od początku kariery Patryka Dudka. Do zeszłych rozgrywek w tym gronie utrzymywał się jeszcze Adrian Miedziński, ale wybrał Częstochowę i musimy go z naszych rozważań wykreślić. Taka wędrówka nie dziwi mnie jednak. Każdy szuka dla siebie lepszego zarobku. To normalne, kariera nie trwa wiecznie, a trzeba coś odłożyć na emeryturę. Kiedyś się jeździło dla idei, a teraz się jeździ dla pieniędzy.

No to będzie wkrótce ten żużlowiec w Gdańsku, na którego będą walić tłumy?

Widzę światełko w tunelu. Takim zawodnikiem może być mój wychowanek - Karol Żupiński. Uważam, że z niego mogą być ludzie. Nie może jednak zwalniać tylko przeć do przodu. Wszyscy widzą, że drzemie w nim olbrzymi potencjał. Teraz tylko trening, praca, trening, praca, ukierunkowanie na żużel. Widzimy, że jako "małolat" zdobywa punkty w lidze więc zmierza w dobrym kierunku, ale nie może spoczywać na laurach. Zobaczymy jednak co się wydarzy w niedalekiej przyszłości. Inne klubu narzekają na nadmiar dobrych młodzieżowców i boję się, że kolejna perełka może nam wyfrunąć z Gdańska.

A co z klubem. Uważa pan, że prezes Tadeusz Zdunek może być tą osobą, która wydźwignie go na wyższy poziom?

Nie chciałbym się na ten temat szerzej wypowiadać, bo zarówno pan Zdunek jak i poprzedni prezes, pan Terlecki do dzisiaj zalegają mi pieniądze. Pracowałem w klubie u jednego i drugiego, ale obaj nie wywiązali się z umów (Jarosław Olszewski był trenerem GKS Wybrzeże S.A. - dop. red)

Siedzi pan w żużlu od kilkudziesięciu lat, interesuje się tym sportem, zajmuje się pan miniżużlowcam, a nie korciło pana, by iść śladem kolegów z toru i spróbować swoich sił w managerce lub zostać trenerem jakiegoś zespołu w rozgrywkach ligowych?

Jestem otwarty na propozycje. Tylko muszą być odpowiedni ludzie, a przede wszystkim tacy, którzy chcieliby mi dać szansę. Dużo rozbija się w obecnym żużlu o finanse. Mało jest już społeczników, nikt za darmo nie chce pracować. Inna sprawa, że trudno teraz znaleźć ośrodek, w którym wszystko pięknie działa i nie ma obsuw w wypłatach. Łatwo jest coś przelać na papier, a później tego nie respektować i w dalszej perspektywie włóczyć się po sądach. Ale CV mam całkiem niezłe. Wychowałem np. Dominika Kossakowskiego, Krystiana Pieszczka. Spod mojej ręki wyszli też Aureliusz Bieliński i Patryk Beśko.

Musi mieć pan olbrzymią satysfakcję z tego, że jako persona non grata i trochę nawet osoba poganiana, gros pana wychowanków o ile nie większość doszło do poziomu ligowego.

Ubolewam nad tym, że jestem niedoceniany. Ale co poradzę? Przecież nie położę się w kącie nie zacznę płakać. Trudno, takie jest życie. Ale wiadomo, że jak w grę wchodzą finanse i ludzie się czasem ze sobą kłócą, ciężko się potem dogadać.

Pan w jakimś stopniu na te wszystkie aspekty machnął ręką, robi swoje, czy w jakimś stopniu w panu te stare sprawy siedzą?

Mówiłem już wcześniej, poradzę sobie w życiu. Nie mam problemów finansowych żeby chodzić dzień i noc i prosić się o zaległości. Dla mnie miniżużel jest swego rodzaju odskocznią, ponieważ i mój syn próbuje przygody z motocyklami.

I jak to wygląda w jego przypadku, są szanse, że wkrótce ród Olszewskich powróci na żużlowe tory?

Nie jest łatwo. Miał dwu-trzy letnią przerwę, ponieważ mama mu nie pozwalała trenować. Kiedy jednak był na torze regularnie, robił wyniki, odnosił sukcesy, zdobywał puchary. Teraz wróciliśmy, kupiłem mu ostatnio motocykl i próbujemy nadrobić stracony czas, choć wiemy, że łatwo nie będzie. Chłopcy, którzy są w jego wieku, normalnie jeżdżą. Jeśli jednak zakomunikuje mi, że ta zabawa nie jest dla niego, to przecież nie będę go na siłę pchał w ten sport.

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po tarnowsku

Źródło artykułu: