Nie zmienia to faktu, że ludzie, którzy byli odpowiedzialni za przyznanie dzikiej karty na ten turniej Woźniakowi, absolutnie nie mogą żałować swojej decyzji. Zawodnik udźwignął ciężar prestiżowych zawodów, choć sam miał w związku ze swoim występem mieszane uczucia. Radość miksowała się z niedosytem.
- Całokształt oceniłbym pozytywnie, choć w ciemno bym tego wyniku nie wziął, bo wiem, że stać mnie na więcej - zaczyna swój wywód.
Reprezentant gospodarzy zaczął zawody od mocnego uderzenia. Wydawało się, że sumiennie kolekcjonowane punkty przyniosą mu upragniony półfinał. Sam osiągnął ich osiem, podczas gdy do tej fazy nie załapał się nawet Doyle, który zgromadził "oczko" więcej.
- Starałem się wykorzystać znajomość obiektu. Kto wie, jak potoczyłyby się zmagania "na wyjeździe". Zdawałem sobie sprawę, że jeśli mam gdzieś upatrywać swojej szansy, to tylko w zaakcentowaniu swojej obecności w czołówce już na starcie zawodów. Myślę, że nie pozostawiłem wstydu. Wszyscy mi gratulowali, ponieważ podobno wypadłem najlepiej spośród wszystkich "dzikich kart" w tym roku - dodawał.
Mimo zakończenia udziału w turnieju na rundzie zasadniczej zawodnik pokazał, że w dalszej perspektywie stałe uczestnictwo w "cyrku" zwanym Grand Prix nie musi być dla niego tylko corocznym serialem w telewizji, albo jednorazowym wyskokiem.
- Podoba mi się ten cykl. To wspaniałe doświadczenie móc rywalizować z najlepszymi żużlowcami na świecie, walczyć z nimi na równi i jeszcze zdobyć kilka punktów. Czuję, że we mnie jako zawodniku coś się zmienia. Zaczynam dojrzewać jako sportowiec. Kilka lat temu w Bydgoszczy, jeszcze będąc juniorem, miałem okazję poczuć smak tej atmosfery jako jeden z rezerwowych. Wtedy denerwowałem się okrutnie. Na pewno bardziej nie teraz. Jestem aż zszokowany, że udało mi się podejść do tego turnieju bez wielkiego stresu. Mogę być dumny z siebie i z tego, jak tak to wszystko zniosłem - wyjaśnia.
Najwięcej pretensji żużlowiec miał do siebie o wydarzenia z czwartej serii. Woźniak uważa, że to w niej w głównej mierze pogrzebał swoje szanse na półfinał. Po dobrym starcie z drugiego pola dał się minąć jeszcze na pierwszym okrążeniu wszystkim rywalom.
- To był błąd w analizie wydarzeń. Wraz z teamem i trenerem zastanawialiśmy się, co zrobić po wygranym wyjściu spod taśmy. Jeden z wcześniejszych biegów, odbywających się zaraz po równaniu pokazał, że można się odrobinę od krawężnika odsunąć. Po dobrym starcie kompletnie zgubiłem jednak z pola widzenia Mateja Zagara. Starałem się więc zamknąć zewnętrzną, bo wiedziałem, że zawodnicy podążający spod bandy mogą się tamtędy napędzać. Ale tak naprawdę domino nieszczęścia posypało się na wejściu w drugi łuk. Wszedłem w niego totalnie bez pomysłu - tłumaczył na gorąco.
Na zakończenie ostatniej serii doszło do małej kontrowersji z udziałem Woźniaka. Na wyjściu z pierwszego łuku 25-latek został potrącony przez Patryka Dudka i wytracił prędkość niemal do zera, tracąc szansę na zwycięstwo biegowe. By nie doszło do karambolu, widzący co się przed nim dzieje Maciej Janowski również musiał wyhamować. Wielu zawodników na miejscu Szymona położyłoby się i oczekiwało powtórki bez wykluczonego sprawcy zamieszania. Wychowanek Polonii Bydgoszcz należy jednak do grona zawodników, którzy zostali ulepieni z kompletnie innej gliny. Gdy da się utrzymać ostatkiem sił na motocyklu - on to po prostu zrobi.
- Emocje czasem biorą górę, towarzyszy nam złość, ale jestem człowiekiem o dużej dawce pokory. To była typowa sytuacja torowa. Patryka mocno postawiło, a ja starałem się po prostu utrzymać na motocyklu. Uderzenie w pół motoru było dość mocne i wymagało ode mnie sporej gimnastyki. Maciek jadąc za mną przymknął gaz, bo myślał chyba, że wyścig zostanie przerwany. Nie ukrywam, że ja miałem podobne odczucia i nawet zacząłem rozglądać się za czerwonym światłem. Nie mam do Patryka pretensji zdaje sobie sprawę, że kiedyś może on znaleźć się na moim miejscu - mówił
- To jest cykl Grand Prix. Jedzie się o mistrzostwo świata. Chciałbym, żeby nasza dyscyplina była jak najmniej kojarzona z piłką nożną jeżeli chodzi o jakiekolwiek "aktorzenie". Jest kilku zawodników, którzy potrafią popsuć widowisko, później sędziowie też mają kłopot co z tym fantem zrobić i jak ocenić daną sytuację. Broń Boże żeby ktoś nie pomyślał, że jestem jakiś nieskazitelnie czysty. Uważam jednak, że arbitrzy powinni mniej bojaźliwie podchodzić do podobnych zdarzeń i przerywać takie biegi podczas ich trwania, nawet gdy nie spadnie się z motocykla - dodawał.
ZOBACZ WIDEO Tak wygląda nowy stadion w Łodzi