Rozumiem, że w Zielonej Górze panuje ogromne ciśnienie związane z meczem barażowym. Działacze Falubazu nie są przyzwyczajeni do tego, że muszą bronić się przed spadkiem z PGE Ekstraligi. To, co jednak wydarzyło się w drugim wyścigu powinno dać wszystkim do myślenia, bo po raz kolejny dopuszczamy do sytuacji, w której kontuzjowany żużlowiec dostaje zgodę na start.
Pojawia się pytanie. Czy w żużlu musi dojść do tragedii, aby ktoś w końcu zrozumiał, że pewne sytuacje nie powinny być tolerowane? Przecież nawet lekarz sugerował, by Sebastian Niedźwiedź odpoczął przez chwilę w parku maszyn. W studiu nSport+ zaprezentowano jego kask, który był pęknięty w kilku miejscach. Jednak kierownictwo Falubazu i tak wypuściło młodego zawodnika do powtórki. Nie tyle ryzykując jego zdrowie, ale i życie.
Po trupach do celu? Bo o ile jeszcze wydarzenia z drugiego biegu można tłumaczyć tym, że było mało czasu na zgłoszenie zmiany, o tyle Niedźwiedź wyjechał też do czwartej gonitwy. Nie było mu jednak dane jej ukończyć. Zamarkował defekt, zjechał na murawę i nie był w stanie wrócić do parku maszyn. Ostatecznie opuścił stadion w karetce i został odwieziony do szpitala, co tylko pokazuje, że nie miał prawa zostać dopuszczonym do startów.
PGE Ekstraliga lubi reklamować się hasłem, że jest najlepszą ligą świata. Wydarzenia z Zielonej Góry zdają się temu przeczyć. Popatrzmy chociaż na MotoGP. Tam zawodnik z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu nie ma prawa wsiąść na motocykl. Zdarzały się sytuacje, że motocyklista upadał w piątkowym treningu i zapewniał, że czuje się dobrze, a i tak nie dostawał zgody na start w wyścigu. Bo z obrażeniami głowy jest tak, że czasem mogą się odezwać dopiero po kilkudziesięciu godzinach.
W żużlu nikt o tym nie myśli. Jest tu i teraz. Ile Falubaz zyskał na wypuszczeniu Niedźwiedzia w biegu juniorów? Niewiele, bo gdyby zastąpił go Damian Pawliczak, to też przywiózłby co najmniej punkt. Ile mógł stracić Niedźwiedź? Bardzo wiele, bo przy urazach mózgu liczy się każda minuta.
Nie mam wątpliwości, że po barażowym starciu w Zielonej Górze znów rozpocznie się dyskusja na temat niezależnych komisji lekarskich, które będą decydować o tym czy żużlowiec jest zdolny do dalszej jazdy. Ktoś powie, że to bez sensu, że to jedynie zwiększanie biurokracji i kolejne koszty. Być może.
Czasem najlepsze są proste rozwiązania. Po prostu, idźmy po rozum do głowy. Jeśli po upadku zawodnik nie wie gdzie się znajduje, nie wie ile jest dwa plus dwa, to kategorycznie nie powinien wsiadać na motocykl. Nawet jeśli będzie to ze szkodą dla jego drużyny, to będzie z pożytkiem dla jego zdrowia.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po gorzowsku
Meyze tez powinien dostac k Czytaj całość