Niespełna 33-letni żużlowiec to najlepszy dowód na to, że ciężką pracą można zajść naprawdę daleko. Jason Doyle, który jeszcze kilka lat temu był dla polskich kibiców anonimową postacią, w ubiegłym sezonie wywalczył tytuł mistrza świata. - Osiągnąłem sukces dzięki ciężkiej pracy i ludziom, których mam wokół siebie. Przez ostatnie sześć lat otaczały mnie wspaniałe osoby - tłumaczy Australijczyk w rozmowie ze speedwaygp.com.
- Najważniejszym czynnikiem sukcesu jest moja żona Emily. Gdy wracam do domu po nieudanych zawodach, ona wprowadza dużo spokoju. Myślę, że wiele osób nie docenia żon czy dziewczyn za ich zakulisową pracę. Naszymi partnerkami nie interesuje się opinia publiczna. Tymczasem one biorą na siebie ciężar naszych złych spotkań, dzieląc się z innymi tylko dobrymi turniejami - mówi Doyle.
W tym sezonie Doyle nie błyszczy już w Grand Prix tak, jak przed rokiem. Ostatnie zawody elitarnego cyklu pokazują jednak, że nadal stać go na walkę o czołowe pozycje. W Grand Prix Niemiec w Teterow zajął drugie miejsce, ustępując jedynie Taiowi Woffindenowi. - Turniej w Teterow dedykuję właśnie Emily i ludziom wokół mnie. Świetnie, że ponownie pojechałem bardzo dobre zawody w Grand Prix - komentuje Doyle.
Po wywalczeniu 16 punktów w Teterow, australijski żużlowiec przed ostatnią rundą tegorocznego cyklu plasuje się na szóstej lokacie, mając na swoim koncie 86 "oczek". O medal raczej już nie powalczy, ale powinien utrzymać się w elicie na kolejny sezon. - Wskoczyłem do czołowej ósemki, co jest świetnym uczuciem. W pewnym momencie byłem przecież nawet 12. w klasyfikacji. Jeszcze przed turniejem w Krsko do TOP8 brakowało mi bardzo wiele. Wiem, że gra się jeszcze nie skoczyła, ale mam nadzieję, że pokażę wszystkim, że zasługuję na miejsce w czołowej ósemce GP - dodaje Doyle.
ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla po gorzowsku