Kariera Mariusza Puszakowskiego była długa i kolorowa, ale jak się okazuje, wcale nie musiał on zostać żużlowcem. - Mieliśmy jechać do cyrku, ale kolega szwagra trochę wypił i nie mógł jechać samochodem. Nastąpiła więc zmiana planów. Poszliśmy na żużel. Byłem zniesmaczony sytuacją, ale koniec końców wyszło mi to na korzyść. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia - wspomina zawodnik.
Nie da się ukryć, że naszego rozmówcę wykończyły ciężkie kontuzje. Nie da się swobodnie rozwijać, co chwilę łamiąc inną kość. - To prawda. Wszystko mogło się całkiem inaczej potoczyć. Wracanie do tego jednak nie ma sensu. Czasem się budzę i myślę "mogło być inaczej". Ale to mi niepotrzebne. Teraz w moich planach jest tylko przyszłość i na przykład Kalifornia. Chcę tam jechać - zadeklarował.
Puszakowski w bardzo zabawny i szczery sposób wytłumaczył dlaczego nie lubi oglądać swoich wypowiedzi w telewizji. - Wywiadów ze sobą nie oglądam, bo uważam się za idiotę. To, co wygaduję nie mieści się czasem w głowie. Nawijam od rzeczy, a na drugi dzień w ogóle tak nie myślę. Emocje i adrenalina robią swoje - słusznie zauważył.
Coraz częściej żużlowcy prowadzą swoje kariery jeszcze długi czas po ukończeniu 40. roku życia. Co zatem skłoniło Puszakowskiego do zakończenia startów? - Chyba coś we mnie wygasło. Nie podjąłem decyzji pochopnie. Mógłbym jeszcze coś tam odjechać, ale nie było sensu przeciągać. Zadzwonili z Krosna, więc postanowiłem pomóc. Coraz bliżej było mi jednak do końca kariery - zakończył.
ZOBACZ WIDEO Smektała: Kolegów na torze nie ma, ale trzeba się szanować