Legendy przechodzą do wieczności

Mamy za sobą dwanaście miesięcy wyjątkowo licznych odejść sławnych ludzi speedwaya. W listopadzie zeszłego roku 2017 zmarł Antonín Kasper sr, czeski żużlowiec, ojciec Antonína Kaspera juniora.

Stefan Smołka
Stefan Smołka
Ivan Mauger (z lewej) Newspix / Mieczysław Świderski / Ivan Mauger (z lewej).

Również również znakomitego żużlowca, znanego także z polskich torów (reprezentował barwy Motoru, Stali Rzeszów i Startu), który zmarł młodo w 2006 roku. Plochodrážník Antonín Kasper starší miał 85 lat, był wielokrotnym medalistą mistrzostw dawnej Czechosłowacji, reprezentantem tego kraju, dekorowanym medalami DMŚ, zdobywcą Zlatej Přilby w Pardubicach w roku 1963. Był przyjacielem polskich żużlowców, już dawno temu niezwykle ciepło się o nim wypowiadali m.in. Joachim Maj i Andrzej Wyglenda z rybnickiego KS ROW. Kasper ojciec startował także w brytyjskich klubach Coventry i West Ham. Czeski żużlowiec dał początek całej serii odejść sławnych żużlowców światowego formatu, do których niestety dołączyli w bieżącym roku również byli wybitni żużlowcy z Polski.

Pozostając przy asach z zagranicy, 13 marca 2018 roku zmarł inny Czech Václav Verner (1949-2018), także wywodzący się z licznej żużlowej rodziny, także dwukrotny medalista DMŚ pod szyldem Czechosłowacji, indywidualny mistrz CSRS. Uczestnik zawodów na długim torze i na trawie, gdzie sięgnął po wicemistrzostwo Europy. Również on startował w lidze brytyjskiej, w Exeter i Poole. Był później trenerem i działaczem żużlowym, nie zamykając bynajmniej swojej aktywności w granicach samych Czech czy Słowacji.

Wiosną br. zmarł znany fiński żużlowiec Ari Koponen (ur. w 1959), reprezentant i trzykrotny indywidualny mistrz Finlandii. Brązowy w finale IMŚ juniorów w 1982 roku. W Anglii reprezentował kluby Birmingham, Wimbledon i Swindon.

16 kwietnia mijającego roku 2018 odszedł najsławniejszy spośród sławnych żużlowców świata Ivan Mauger. Urodził się na Nowej Zelandii 4 października 1939 roku, w najbardziej żużlowym mieście kraju kiwi Christchurch. Potrafił roztoczyć wokół siebie aurę wielkości, jaka dana jest tylko absolutnym gigantom. Bez trudu zdobywał popularność, tym samym przychylność działaczy i sponsorów. Złośliwi powiedzą, że także niektórych sędziów. Był nie tylko sportowcem, ale z czasem stał się biznesmenem, potrafiącym przekuć sportowy sukces w brzęczące monety; wydawał nawet swoje książki. Zaczynał w 1955 roku, gdy jeszcze nie miał lat szesnastu. W początkach sportowej kariery nie było mu lekko. Do Anglii na dobre trafił dość późno, bo w wieku lat dwudziestu czterech (1963-1981). W samą porę, jak się miało okazać, by zawojować świat. Sam Mauger zdobył sześć tytułów indywidualnych mistrzostw świata na żużlu, a to jest trzy razy więcej, niż w całej historii wszyscy Polacy razem wzięci. Umierał bardzo chory na złotym wybrzeżu Australii, w domu opieki paliatywnej, w wieku niespełna 79 lat.

Cztery miesiące później, 18 sierpnia umiera inna nowozelandzka żużlowa mega gwiazda Ronnie Moore. Syn Lesa, także żużlowca, był o całe sześć lat starszy od Maugera, któremu wskazał właściwe drogi do sukcesów, co trochę wcześniej podjął już Barry Briggs, pierwszy sukcesor Moore’a z Nowej Zelandii. Moore dwukrotnie zdobywał tytuł indywidualnego mistrza świata, pierwszy raz w 1954 roku, drugi zaś w 1959, gdy Mauger dopiero śnił o startach w Anglii. Moore dublował zdobyte laury, bo oprócz dwóch tytułów indywidualnego czempiona w świecie, dwa razy zdobywał złote medale DMŚ i dwa razy stawał na podium finałów mistrzostw świata najlepszych par, przy czym w 1970 roku na najwyższym, a dwa lata później na drugim.

Również w sierpniu, ale na początku tego letniego miesiąca, zmarł Bob Dugard, znany brytyjski promotor, wcześniej także zawodnik, niezwykle aktywny działacz i sponsor, kochający speedway ponad wszystko. Bob Dougard "zaraził" żużlem swego syna Martina, który w latach 90. pokazał się na polskich torach w klubach Rybnika, Lublina i Grudziądza. Bob miał skończone 76 lat.

ZOBACZ WIDEO Jakub Jamróg: Był taki rok, że widziałem pięć trupów

Dwa polskie nazwiska żużlowców odeszły spośród żywych jeszcze w roku poprzednim. W połowie grudnia 2017 roku zmarł Henryk Barylski, urodzony w 1944 roku, był zawodnikiem Włókniarza Częstochowa, z którym sięgał po złoto i srebro DMP oraz Motoru Lublin. Jego kariera trwała 13 lat do roku 1975, choć później jeszcze udzielał się pokazowo u boku mistrza świata Egona Muellera w Niemczech, w Anglii i na antypodach.

Co prawda nie żużlowiec, ale bardzo znany żużlowy działacz z Leszna Andrzej Handzewniak zmarł także jeszcze w listopadzie ubiegłego roku. Bardzo już schorowany, były aktywny działacz Unii Leszno, ceniony długoletni spiker na "Smoku" przeżył 78 lat.

Ostatni dzień roku 2017 przyniósł smutną wiadomość, że nie żyje Jerzy Zgierski, były żużlowiec i ofiarny mechanik Motoru Lublin. Żużlowcem był od 1978 do 1981 roku, a przez następną dekadę lat służył w klubie jako majster od motocykli. Ten rozdział w jego życiu zamknął ciężki wypadek drogowy z września 1991 roku, po którym stracił władzę w nogach.

W marcu zrobiło się bardzo smutno na żużlowej niwie. W wieku 79 lat zmarł były żużlowiec z Lublina Leszek Kokalski. Był jednym z tych pionierów, którzy dla pełnego entuzjazmu klubu Motor wyznaczali zwycięski szlak. Na pierwszy żużlowy sezon LPŻ w II lidze sezonu 1956 był jeszcze za młody, ale od następnego Leszek Kokalski z powodzeniem bił się już dla Motoru w ligowych bataliach.

7 marca 2018 roku w Gdańsku zmarł wybitny polski żużlowiec Henryk Żyto. Dziś, w dzień święta 1 listopada miałby 82 lata. Był indywidualnym mistrzem Polski (1963 - Rybnik), oprócz tego dwa razy stawał na podium finału krajowego. Startując jako wychowanek Unii Leszno zasłynął tym, że sześć razy zwyciężał w Memoriałach Alfreda Smoczyka. To niejako automatycznie stawiało go, obok Józefa Olejniczaka, w pierwszym szeregu następców wielkiego Freda. W roku 1960 trafił na staż do brytyjskiego klubu Coventry, a rok później punktował dla pierwszej złotej polskiej reprezentacji żużlowej podczas finału DMŚ we Wrocławiu. Od 1965 roku przeniósł się do gwardyjskiego klubu Wybrzeże Gdańsk, gdzie jeszcze przez kilkanaście lat, do 1980 roku zdobywał ligowe punkty. Powtórzę swoją metaforę, iż Henryk Żyto dokonał geograficznego cudu, wyniósł mianowicie gdańskie Wybrzeże ku polskim szczytom. Jako trener wychował wielu żużlowców, a wśród nich także dwóch swoich synów, z których Piotr notował niezłe wyniki na torze, a do dziś pozostaje wziętym trenerem o najwyższych kwalifikacjach.

Krótko po Żyto, bo 17 marca 2018 roku w podobnym wieku odszedł Zdzisław Jałowiecki (1934-2018), żużlowiec, trener i działacz z Częstochowy, bez reszty oddany Włókniarzowi. Był członkiem mistrzowskiej ekipy świetnie wykształconych żużlowców spod Jasnej Góry (Stefan Kwoczała, Stanisław Rurarz, Bernard Kacperak, Bronisław Idzikowski, Tadeusz Chwilczyński, Julian Kuciak, Waldemar Miechowski), która przełamała trzyletnią hegemonię Górnika Rybnik (1956-1958). Kariera zawodnicza Jałowieckiego nie trwała długo, do roku 1962, ale zaraz potem pan Zdzisław zaangażował się aktywnie w pomoc klubowi jako trener i działacz. Ukształtował m.in. talent Marka Cieślaka. W latach 1981 oraz 1987-1990 był prezesem żużlowego Włókniarza.

Niestety, również kwiecień zabrał nam spośród żywych znanego żużlowca. Urodzony w 1939 roku w Rybniku Stanisław Bombik zmarł 12 kwietnia 2018. Zaczynał na początku lat sześćdziesiątych, trafiając na potężną konkurencję, również młodych wówczas zawodników, jak Erwin Maj, Bogdan Berliński, Karol Peszke, Jan Tkocz, Roman Wieczorek, Antoni Woryna, Andrzej Wyglenda, Waldemar Motyka czy Alojzy Norek, nie mówiąc o Józku Jarmule, który jednak musiał pójść do wojska, a także Heniu Gluecklichu i Jurku Grycie, których rozwój na początku przyhamowały nieco kontuzje. Licząc samych tylko młodych w Rybniku spokojnie by z tego były dwie silne ligowe drużyny. W 1965 roku Bombik przeniósł się w końcu do Opola i tam już pozostał. Najwyższą średnią biegową w drugiej lidze miał w 1968 roku - 2,50, a w pierwszej w roku 1970 - 2,13.

W pierwszym dniu maja nadeszła wieść o śmierci Jana Malinowskiego (rocznik 1931), urodzonego w Grudziądzu. Był znanym zawodnikiem, reprezentantem Polski, także cenionym trenerem bydgoskiej Polonii, krótko w latach 80. selekcjonerem kadry narodowej polskich żużlowców. W rozwichrzonych powojennych dziejach startował w Uniach z Grudziądza i Leszna, w Gwardii Bydgoszcz i Stali Rzeszów, gdzie z zalecenia lekarzy, obawiających się o stan jego kręgosłupa (był wyjątkowo wysoki, jak na żużlowca), przerwał karierę. Zdobywał ze swoimi klubami wiele laurów zespołowych, w tym złote z Unią Leszno (1950), Gwardią Bydgoszcz (1955) i Stalą Rzeszów (1960 i 1961), a indywidualnie raz w 1959 roku został I indywidualnym wicemistrzem Polski na żużlu, ustępując w rybnickim finale tylko Stefanowi Kwoczale.

Tydzień po Malinowskim odszedł inny bydgoski żużlowiec Rajmund Świtała, urodzony w roku 1932 w Poznaniu, zmarł 8 maja 2018 w Gnieźnie. Był bratem dawno nieżyjącego Norberta Świtały. I w tym przypadku burzliwe lata powojenne wymusiły wędrówkę obydwu braci Świtałów po ośrodkach żużlowych w Polsce. Najpierw od 1948 roku reprezentowali barwy poznańskich klubów motorowych, następnie Kolejarza Rawicz (1952), potem CWKS Wrocław (1953-1954 w ramach służby wojskowej) i wreszcie od 1955 roku Polonii Bydgoszcz, aż do końca w roku 1972. Brat Norbert w latach 1971-1973 kończył karierę w Gnieźnie, gdzie z kolei Rajmund wylądował jako trener w latach dwutysięcznych, gdy Norbert już nie żył. W sezonach 1955 i 1971 z bydgoskimi mistrzowskimi teamami Gwardii, a następnie Polonii Rajmund Świtała zdobywał złote szarfy DMP. Był jednym z pierwszych powojennych polskich żużlowców próbujących ścigać się również na lodzie.

W środku tegorocznego lata świat obiegła nieprawdopodobna wieść o śmierci żużlowego indywidualnego mistrza Polski sprzed sześciu lat. 14 sierpnia 2018 roku znakomity żużlowiec Tomasz Jędrzejak odebrał sobie życie. Straszny news nie okazał się niestety koszmarnym snem, lecz prawdą. Tomasz, urodzony w 1979 roku, wychował się w Ostrowie Wielkopolskim pod okiem niedawno zmarłego trenera Jana Grabowskiego, w 1995 roku zrobił licencję i od razu okrzyknięto go talentem dużego formatu. Do końca tamtego wieku jeździł jako zawodnik Iskry. Od 2000 roku poszedł do Włókniarza z Częstochowy, by do Ostrowa wrócić na sezony 2004-2006, a potem zawędrował do WTS. Spartę reprezentował następnie przez długie jedenaście sezonów 2007-2017. To był najlepszy okres w karierze popularnego "Ogóra", zdobył w 2012 roku mistrzostwo Polski indywidualnie, a wreszcie wybrano go kapitanem wrocławskiej ekipy. Bez entuzjazmu tej wiosny poszedł do Rzeszowa, gdzie w drugiej lidze okazał się krajowym liderem Żurawi. Ma swój udział w tegorocznym awansie Stali do wyższej ligi. Dobre wyniki na tym poziomie z jakiegoś powodu nie dawały mu, widać, oczekiwanej satysfakcji, gdyż zrobił, co zrobił, wprawiając w osłupienie i pogrążając w smutku cały żużlowy świat.

W bardzo już sędziwym wieku 20 sierpnia br. odszedł Michał Czerny, jeden z najdłużej żyjących śląskich, a raczej zagłębiowskich pionierów żużla. Urodził się 5 września 1926 roku w Będzinie, skąd zresztą wywodziło się więcej ówczesnych amatorów żużlowego ścigania. Reprezentował klub Górnika Czeladź, od 1956 roku do 1959, a potem przeniósł się do Opola na sezony 1961-1962.

Jeszcze się jesień tego roku nie zaczęła, a znów smutek i ból. 7 września 2018 roku zmarł schorowany już mocno, ale wciąż trzymający się dzielnie Paweł Waloszek, legendą owiany już za życia wspaniały żużlowiec z Górnego Śląska. Urodził się 28 kwietnia 1938 roku w Świętochłowicach, w licznej rodzinie, oddanej motoryzacji i czarnemu żużlowi. Bratem Pawła był Robert Nawrocki (posługujący się nazwiskiem mamy, teść Andrzeja Huszczy), znany zawodnik lat powojennych, a potem wieloletni działacz, znawca technologii żużlowych torów. Dobrym żużlowcem był także Wiktor Waloszek, podążający niemal do końca klubowym tropem brata, a na żużlowych torach pojawiali się także inni bracia Franciszek i Józef Waloszkowie oraz syn Pawła Damian.

Paweł Waloszek karierę żużlowca zaczął w młodym wieku 16 lat, dokazując na "hasioku" w rodzinnych Świętochłowicach, do których na stałe wrócił w 1962 roku. Sensacyjne było wicemistrzostwo Polski tego klubu wywalczone w 1969 roku (obok lidera Pawła autorami tego sukcesu byli głównie Jan Mucha, Józef Jarmuła, brat Wiktor Waloszek i Erwin Brabański). To zostało powtórzone potem w 1970 i 1973 roku. Od młodych lat Paweł Waloszek był powoływany do kadry narodowej aż do roku 1977, gdy miał już na karku "40" - to był prawdziwy fenomen sportowej długowieczności. Podobnie jak wcześniej wymieniony Henryk Żyto. Obaj żużlowcy świetnie się znali, wielokrotnie ze sobą rywalizowali, ale też w ramach kadry i poza nią współpracowali. Po Żyto na staż do Wielkiej Brytanii wyjechał Waloszek w 1961 roku, konkretnie do Leicester. Paweł Waloszek został pierwszym w historii Polakiem sięgającym po srebro IMŚ w 1970 roku, ulegając tylko Ivanowi Maugerowi, a wyprzedzając Antoniego Worynę. Dziś już owe podium pamiętnego finału we Wrocławiu i jego bohaterowie w całości stoją po drugiej stronie życia. Trzy razy Waloszek stał też na podium IMP, ale nigdy na najwyższym stopniu, natomiast w 1968 roku sięgnął zasłużenie po prestiżowy Złoty Kask. Oprócz zaangażowanej do końca kariery żużlowej, starał się wspierać swój klub jako trener i działacz. Na wiosnę 2017 roku został Honorowym Obywatelem Świętochłowic, a imieniem Pawła Waloszka nazwano stadion na Skałce. Szkoda, że nie dostąpił tego śp. Antoni Woryna, mimo zmasowanej woli kibiców, wyrażonej tysiącami własnoręcznych podpisów.

Do środowiska żużlowego zaliczamy również działaczy, w tym sędziów zawodów żużlowych. To trudna funkcja, przy której trzeba mieć grubą skórę, świętą cierpliwość i stalowe nerwy. Takim człowiekiem na pewno był zmarły na początku sierpnia br. gorzowski arbiter Roman Siwiak. Piastował kierownicze stanowisko w Zakładach Mechanicznych Gorzów. Jako działacz był współtwórcą sukcesów pierwszej wielkiej Stali, od mistrzowskiego sezonu 1969 poczynając. W roli sędziego (lata 1977-1999) był jednym z bardziej cenionych w Polsce, szef Kolegium Sędziów, członek i sekretarz GKSŻ, co przełożyło się również na powierzane mu funkcje z ramienia międzynarodowej federacji FIM. Przeżył 79 lat.

W tym miejscu warto też wspomnieć postać co prawda niezwiązaną bezpośrednio z żużlem, a jednak dla rozwoju tego sportu w wymiarze lokalnym kluczową, mianowicie samorządowca, któremu Rybnik zawdzięcza dziś trwanie żużlowych emocji, choć tak niewiele już brakowało do ich zarzucenia na lata. To zmarły kilka tygodni temu (25 września) śp. Adam Fudali, były prezydent miasta Rybnika. Był inwalidą, przed samą maturą stracił obie nogi w wypadku na kolei, a wcześniej uwielbiał i aktywnie uprawiał sport. Jako włodarz miasta nad Rudą najpierw podjął starania o odbudowę zrujnowanego stadionu, a potem (po okresie złowróżbnych wahań) rozpoczął owocną współpracę z nowym prezesem klubu ROW Krzysztofem Mrozkiem. Czynił to do końca swojej kadencji. Jego następca Piotr Kuczera, dzięki Bogu, kontynuuje rozpoczęte przez prezydenta Fudalego dzieło. W efekcie stadion w Rybniku zawsze jest pełny, a jedynie kwestią czasu wydaje się powrót do wielkich dni rybnickiej drużyny żużlowej, opartej na wychowankach. Taką wizję miał zmarły prezydent. Nie wolno tego zniweczyć.

Stefan Smołka

PS Pewnie nie wszystkich związanych z żużlem ludzi, zmarłych w ostatnich dwunastu miesiącach, udało nam się tu wymienić. Jeśli ktoś ma wiedzę w temacie, to prosimy o podzielenie się nią w tym miejscu. Dla oddania zmarłym hołdu pamięci.

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×