Tropem wilka to cykl felietonów Wojciecha Ogonowskiego, dziennikarza WP SportoweFakty.
***
Zniszczyć kogoś w dobie Internetu nie jest trudno. "Chyba jako ubijaczka toru", "Walec", "Nie wiem czy regulamin pozwala odpychać się nogami na wirażu" - to tylko niektóre z szyderczych komentarzy, które pojawiały się w mediach społecznościowych pod informacją, że Paweł Hlib chce wrócić do jazdy i podpisał kontrakt "warszawski" z Wilkami Krosno.
Na fanpage'u HLIB Racing Team szybko odniesiono się do tych wpisów. "(…) Te wszystkie słowa , które skreślają Pawła jako zawodnika na samym starcie ( Tak! Starcie! Po tylu latach to jak nowy START.. na nowo zdana licencja, nowe plany i cele), bez wiedzy o tym co pokaże i dlaczego, są naprawdę niepotrzebne i nic nie znaczą, poza tym, że dają satysfakcję tym ludziom, którzy mogą się cieszyć z tego że komuś nie wyszło i że może ktoś ma gorzej od nich ( a już wspaniałe byłoby gdyby ktoś, kto mógł mieć „wszystko” został z niczym i nie mógł się podnieść..) (...)".
15 lat temu Paweł Hlib uważany był za jeden z największych talentów polskiego żużla. Ledwo zdobył licencję, a ludzie przecierali oczy ze zdumienia widząc co potrafi na motocyklu. Jego kariera nie potoczyła się jednak tak jak powinna. W wieku 21 lat stanął na podium Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów obok Emila Sajfutdinowa i Chrisa Holdera. Nie zrobił kroku do przodu. Popadł w przeciętność, a po 2013 roku zakończył karierę.
Nie jest tajemnicą, że Hlib poza torem popełniał wiele błędów i miał problem z trzymaniem odpowiedniej wagi. Zabrakło mu samodyscypliny. Nie był pewnie nawet w połowie tak zdeterminowany na osiągnięciu sukcesu, jak Jason Doyle na zdobyciu mistrzostwa świata w 2017 roku. Zapewne nie on pierwszy i nie ostatni. Żużlowców często traktuje się jak jakichś cyborgów, zaprogramowanych do jeżdżenia przez pół roku po Europie i ścigania się co kilka dni. I zapomina się przy tym, że to przecież zwykli ludzie i mają słabości jak każdy z nas.
Paweł Hlib przez to, że miał ogromny talent do jazdy, obrywa za to, że nie miał równie wielkiego samozaparcia. Być może on sam też ma do siebie o to żal, a być może po prostu życie, oparte na żelaznej samodyscyplinie i poświęceniu w dążeniu do szczytu, nie uszczęśliwiało go, a robiła to sama jazda na motocyklu.
Kilka lat temu Mariusz Fierlej wrócił do żużla po sześcioletniej przerwie i przez kilka sezonów z niezłym skutkiem jeździł na drugoligowych torach. Jeśli Paweł Hlib pragnie wrócić - ma do tego prawo. U niego przerwa trwała "tylko" pięć lat. Może nie będzie już mistrzem świata, może nie będzie jeździł w PGE Ekstralidze, ale może też nie o to w tym wszystkim chodzi. Może po prostu chce się znowu ścigać, bo to kocha. I nie jest tu najważniejszy poziom rozgrywkowy i średnia biegowa. Ma prawo spróbować, a kibice oczywiście mają prawo komentować, nawet negatywnie, ale nie mają prawa obrażać. Bo jak już wcześniej napisałem, żużlowcy to tylko ludzie, a nie po każdym fala takich komentarzy spłynie jak po kaczce. Dość już mieliśmy tragedii w żużlu i nie można prowokować kolejnych.
Trzymam kciuki za Pawła Hliba. Mam nadzieję, że mu się uda wrócić do regularnego ścigania (oby na jak najwyższym poziomie) i uciszyć kilku hejterów. W 2. lidze jest coraz większy popyt na polskich zawodników i jest to dla niego szansa. Paweł, trzymaj gaz i rób swoje!
Wojciech Ogonowski
ZOBACZ WIDEO Kołodziej o Unii Tarnów: "Musiałem odejść. Gdybym został, to musiałbym zakończyć karierę"