[b]
Kamil Hynek, WP SportoweFakty: Niedawno został pan oficjalnie zaprezentowany jako nowy menedżer Grupy Azoty Unii Tarnów. Jak do tego doszło i czy długo się pan zastanawiał nad podjęciem tej funkcji?[/b]
Tomasz Proszowski, nowy menedżer Grupy Azoty Unii Tarnów: Po spadku drużyny z PGE Ekstraligi padło luźne zapytanie od prezesa Łukasza Sadego, czy byłbym ewentualnie zainteresowany powrotem do pracy w klubie. Zgodziłem się, że wrócimy do tematu, kiedy skończy się sezon. Pod koniec października doszło do naszego spotkania, na którym prezes przedstawił mi ofertę angażu na stanowisku menadżera drużyny. W pierwszych dniach listopada dałem odpowiedź, że podejmę się wyzwania, jakim jest prowadzenie zespołu Grupy Azoty Unii Tarnów.
Porzuca pan rolę arbitra na rzecz menedżerki, ale to nie będzie dla pana pierwszyzna, a swoisty powrót do przeszłości. W latach dziewięćdziesiątych też pan pomagał w prowadzeniu drużyny. Po prawie dwudziestu latach zaczęło brakować panu adrenaliny meczowej od tej drugiej strony. Czy można ją w jakimś stopniu porównać do zasiadania na wieżyczce i sędziowania meczu?
Faktycznie wracam do znanego mi środowiska. Miałem okazję już prowadzić drużynę Unii Tarnów, gdy w latach 1992-2000 trenerami byli Marian Wardzała i Stanisław Kępowicz. Nie sprowadzałbym jednak mojego "come backu" do brak adrenaliny związanej z przebywaniem z zawodnikami w parkingu. Bycie menadżerem zespołu, a bycie sędzią żużlowym to całkowicie inne odpowiedzialności za podejmowane decyzje.
Trudno było rozstać się z sędziowaniem? Nosił się pan z tym zamiarem od jakiegoś czasu, tłumacząc to może potrzebą odpoczynku, albo dopadło pana wypalenie zawodowe?
Nie będę owijał w bawełnę. Była to bardzo trudna decyzja. Sędziowałem przez dziewiętnaście sezonów i naprawdę uważam, że to był dla mnie wspaniały okres. Muszę przyznać, że nie planowałem rezygnacji z sędziowania. Tym bardziej nie odczuwam żadnego wypalenia. Po prostu czasami przychodzi taki moment, że trzeba coś zmienić na swojej drodze życiowej.
Po objęciu stanowiska menedżera musiał pan zdać licencję sędziego. Jak wygląda ten proces?
Na początku listopada powiadomiłem GKSŻ o podjęciu pracy w klubie. W związku z powyższym zgodnie z kodeksem etycznym Regulaminu Sportu Żużlowego moje uprawnienia sędziego żużlowego zostają czasowo zawieszone. Uprawnień sędziowskich jako tako się nie traci. Zdarzały się przypadki, że sędziowie czy komisarze toru zawieszali swoje uprawnienia na czas działalności w klubie. Potem mieli możliwość powrotu. Oczywiście po wyrażeniu zgody przez GKSŻ i uprzednim zdaniu odpowiednich egzaminów.
Zostawia pan sobie w furtkę w przyszłości na powrót do sędziowania, czy zamyka pan definitywnie ten rozdział?
Nigdy nie mów nigdy. Uważam ,że nie da się przewidzieć tego co wydarzy się w życiu, dlatego nie mogę powiedzieć, że nie wrócę jeszcze kiedyś do sędziowania. Oczywiście za aprobatą GKSŻ.
W pana opinii od strony psychologicznej i mentalnej role menedżera i sędziego są trochę podobne. I tutaj i tutaj szefowie patrzą na ręce i mogą wyciągnąć konsekwencje?
Na pewno w obu przypadkach poziom adrenaliny jest bardzo wysoki, a nerwy trzeba mieć ze stali. Ale chcę podkreślić i wskazać jednak pewne różnice. Jako sędzia decyzje podejmuje się jednoosobowo i jestem z nich rozliczany sam. Drużynę przeważnie prowadzi się w kilka osób. Robi się burzę mózgów. Z podobieństw dostrzegam to, że konieczna jest perfekcyjna znajomość obowiązujących regulaminów. Ludzie dyrygujący ekipą, nie wsiądą za zawodników na motocykl i nie będą za nich zdobywać punktów. Nas rozlicza się z kolei za wynik końcowy.
Na pewno ma pan jakąś ciekawą anegdotę w związku z sędziowaniem.
Tych historii uzbierało się mnóstwo. Wiele sezonów temu byłem wyznaczony do prowadzenia spotkania w Daugavpils. Przeciwnikiem Lokomotiwu była drużyna z Poznania. W niedzielę, po odjechaniu dwóch biegów, spadł deszcz. Zawody zostały przerwane i przełożone na następny dzień. W poniedziałek tuż przed meczem znów nadciągnęła ulewa. Mecz ponownie odwołany. Przyjechałem do domu we wtorek rano, a w środę GKSŻ wydała komunikat, że wyznacza nowy termin na piątek. To była przedostatnia kolejka ligowa, więc czas gonił. No to zdążyłem się przepakować i w czwartek znów ruszyłem w podróż na Łotwę. W piątek co? Powtarzamy scenariusz. Znów opady przed pierwszym biegiem. Co robimy? Nie ma wyjścia. Ponownie przekładamy. Tym razem na sobotę i godz. 11.00. Dopiero za czwartym podejściem udało się tę potyczkę szczęśliwie zamknąć.
Przejdźmy do spraw Grupy Azoty Unii Tarnów, pana nowego-starego zespołu. O tym, że zostanie pan menedżerem drużyny Jaskółek mówiło się stosunkowo długo. Miał pan wpływ na kształt tej ekipy. Podoba się panu skład, jaki ostatecznie udało się zebrać?
Nie mogłem brać udziału przy budowie drużyny, ponieważ sprawa mojej przyszłości w klubie rozstrzygnęła się dopiero na początku listopada, czyli już po otwarciu okienka transferowego. A wtedy rozmowy z zawodnikami były już praktycznie na finiszu. Największą pracę wykonał prezes wraz ze sztabem szkoleniowym. Skład został przeze mnie zaakceptowany i bardzo mi się podoba. Wierzę, że sprawimy naszym kibicom w kolejnych rozgrywkach wiele radości.
Jaki plan został postawiony przed panem i drużyną w sezonie 2019? Drużyna została w dużym stopniu przebudowana, więc spadek z PGE Ekstraligi nie będzie chyba już zbytnio odczuwalny?
O degradacji należy jak najszybciej zapomnieć i wymazać ją z pamięci. Żużel jest bardzo nieprzewidywalny, stąd celem minimum zawsze jest zachowanie ligowego bytu. Bez względu na klasę rozgrywkową, w której się startuje. Później można myśleć o czymś więcej. A my mierzymy w fazę play-off. Równolegle pragniemy stawiać kolejne kroki w celu odzyskania dla tarnowskiego żużla PGE Ekstraligi.
Jak będzie wyglądał nowy sztab szkoleniowo-menedżerski i kto będzie za co w nim odpowiadał?
Będę tworzył go z trenerem Pawłem Baranem. Wspólnie przyjdzie nam prowadzić drużynę w meczach ligowych. Nie wykluczam, że będziemy mieli jeszcze jedną osobę do pomocy w trakcie zawodów. Domeną i zadaniami trenera będzie np. szkolenie adeptów, przeprowadzanie treningów, przygotowywanie toru do zawodów, czy obsługa zawodów młodzieżowych. Od wielu sezonów wiemy, że tor jest niemal zawsze naszym dużym atutem. A to jest niezwykle istotne, by zawodnicy mieli tak samo "zrobioną" nawierzchnię zarówno na treningu, jak i zawodach. Czasami nie jest to łatwe do uzyskania, a posiadamy w składzie zawodników, którzy tarnowski owal bardzo sobie chwalą i lubią. Do moich kompetencji należeć będzie wszelka "papierologia", licencje, karty zdrowia, różnego rodzaju zgody na udział w zawodach, logistyka itp. Rzecz jasna będę także pomagał w organizacji meczów, a także w bieżących sprawach klubowych.
Poza Peterem Ljungiem reszta zawodników będzie się porozumiewać w języku polskim. To chyba spore ułatwienie. Wcześniej w drużynie panowała istna wieża Babel.
Oczywiście to duży plus i udogodnienie. Najważniejsze jednak żeby zawodnicy dogadywali się między sobą jak najlepiej na torze. Tam znaleźli wspólny język i pomagali sobie. Ljung z dwoma Arturami mają bogatą przeszłość w Grupie Azoty Unii Tarnów. Mateusz Cierniak nawet towarzyszył Peterowi podczas zawodów ligowych w Szwecji. Chciałbym jednak zauważyć, że w obecnym sporcie, w wielu dyscyplinach, nawet bardziej drużynowych niż żużel, czy to na boisku czy na parkiecie jest naprawdę wielkie wymieszanie kulturowe i narodowościowe. Włączając w to trenerów, którzy nierzadko porozumiewają się z podopiecznymi poprzez tłumaczy, a to i tak nie jest przeszkodą w osiąganiu wielkich sukcesów.
To, że macie takiego rezerwowego jak Mateusz Cierniak nie popychało was jakoś za wszelką cenę do tego, aby szukać jeszcze jednego seniora, siedzącego na ławce, oczekującego na swoją szansę. Zawsze lepiej mieć jakieś zabezpieczenie na wypadek kontuzji. Zastanawiam się po prostu, czy syn Mirosława jest już na takim poziomie, aby swobodnie wskoczyć w buty zawodnika z numerami 1-5 czy 9-13 i zastępować słabiej dysponowanego kolegę z drużyny?
Gdyby w Tarnowie został Patryk Rolnicki można by właśnie taką opcję zakładać. Dla Mateusza będzie to dopiero pierwszy pełen sezon w roli zawodnika ligowego. Nie można nakładać na niego presji i oceniać na zasadzie jakiego to mamy super rezerwowego na pozycji młodzieżowca. Ale z drugiej strony nie można też wykluczyć, że tak się stanie i jego występy w meczu nie zatrzymają się na trzech regulaminowych. Proszę jednak o zachowanie umiaru i nadmiernie się nie ekscytować. Niech na razie Mateusz wyznaje zasadę małych kroków, systematycznie się rozwija i podnosi swoje umiejętności.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji