Oficjalna informacja o tym, że należący do światowej czołówki w swoim fachu, szwedzki mechanik zamyka swój warsztat gruchnęła w ubiegłym tygodniu. Od wielu lat jest numerem jeden dla wychowanka . Na jego jednostkach wywalczył np. w ubiegłym sezonie awans do przyszłorocznego cyklu Grand Prix.
Andersson zapowiedział, że klucz od garażu wrzuci do rzeki i w całości odda się rodzinie na początku maja, a więc jeszcze przed pierwszą rundą GP w Warszawie. Żużlowcy, którzy robią u niego silniki dostali więc pół roku czasu na wyjście z kłopotliwej dla siebie sytuacji.
Janusz Kołodziej jest w o tyle w niezłym położeniu, że już w trakcie poprzedniego roku sięgał po silniki od innych tunerów. W ramę wkładał choćby "szafy" od Petera Johnsa czy Flemminga Graversena, niejako przygotowując się na wypisanie z interesu przez Anderssona. Z tym, że gdy przychodziło do najważniejszych imprez to "Janek" był priorytetem i stawał się źródłem jego sukcesów.
Jakiś czas temu na tapecie u Kołodzieja pojawił się kolejny ciekawy temat. Poszukiwania nowych rozwiązań zaprowadziły zawodnika Fogo Unii Leszno do Marcela Gerharda. Szwajcara, który swego czasu dzięki pomocy Fredrika Lindgrena robił prawdziwą furorę. Aktualny brązowy medalista IMŚ był pierwszym tak poważnym królikiem doświadczalnym i twarzą projektu silników GTR Gerharda. W 2017 wygrał nawet na sprzęcie spod jego ręki rundę GP w Warszawie. Później ich drogi się rozeszły, a majster zniknął z pola widzenia. Teraz zamarzył mu się powrót do biznesu.
ZOBACZ WIDEO Kołodziej o Unii Tarnów: "Musiałem odejść. Gdybym został, to musiałbym zakończyć karierę"
- Miał na pewno o czym myśleć. Najpierw dobry start współpracy z Lindgrenem i triumf w Warszawie. Potem jakby coś się zacięło i nie przeniosło na szerszą skalę. Zawodnicy nie bili przecież do niego drzwiami i oknami - zauważa menedżer Kołodzieja Krzysztof Cegielski.
- Marcel nie ustaje w ulepszeniach swojego silnika. Cały czas stara się rozwijać ten produkt. Ma swoje przemyślenia, wprowadza kolejne zmiany, ale szuka też zawodników chętnych wspomóc go w tych działaniach. Chce by inni zobaczyli, że on nie zginął, wciąż jest aktywny i ma się dobrze. Jego nieobecność wynikała tylko z tego, że zaszył się w garażu i starał się osiągnąć ze swoją jednostką poziom porównywalny z innymi, czołowymi tunerami - mówi sam Janusz Kołodziej.
Pierwsze testy "nowego Gerharda" miały się odbyć jeszcze w minionym sezonie, zaraz po finałowym GP w Toruniu. Plany pokrzyżował upadek i uraz odniesiony podczas turnieju dla Tomasza Golloba. Zawodnik został zmuszony do przesunięcia próbnych jazd w czasie. - Będą na wiosnę - zapowiada Cegielski.
To nie pierwszy mariaż Kołodzieja i Gerharda. Ich drogi zeszły się już kilka lat temu. Reprezentant Polski niezobowiązująco, bardziej z ciekawości wziął od Szwajcara na próbę jeden silnik. - Kiedyś kupiłem od Marcela jednostkę. Do tej pory mamy ze sobą kontakt i zobaczymy co z tego wyniknie. Na razie trudno cokolwiek wyrokować - oznajmia.
Przyszły sezon będzie szalenie ważny dla Kołodzieja. Jazdę w lidze trzeba będzie pogodzić z występami w cyklu GP. Tym bardziej potrzebnych będzie nie jeden, nie dwa, a kilka bardzo szybkich silników. Dlatego aktualny drużynowy mistrz Polski z Bykami nie może sobie pozwolić na podpisanie umowy z jednym człowiekiem dostarczającym mu silniki. A w przeszłości Gerhard próbował zmierzać do takich działań. - Nikt nie ma żadnej wyłączności. Janusz będzie próbował, ale wybierze najszybsze silniki, bez względu na to od kogo będą - rozwiewa wątpliwości Cegielski
Redaktorki dowiedzialy sie nie tak dawno,a sensacja "Bosze moj"
Zacznijciw sie wysi Czytaj całość