Ktoś zniszczył biznes byłego prezesa Unii Leszno. Rufin Sokołowski stracił cały majątek

Materiały prasowe / Dariusz Ostafiński / Na zdjęciu: Rufin Sokołowski w materiale Superwizjera TVN
Materiały prasowe / Dariusz Ostafiński / Na zdjęciu: Rufin Sokołowski w materiale Superwizjera TVN

Spłonęły samochody, potem budynki przemysłowe. Sprawców nie wykryto, prokuratura umorzyła sprawę. Żona byłego prezesa Unii od 2 lat nie wychodzi z domu. Małżeństwo ukrywa syna.

Rufin Sokołowski od lat zajmował się produkcją konserw mięsno-warzywnych. W pewnym momencie chciał zrewolucjonizować rynek, opatentował konserwy, które posiadały rozwiązanie podgrzania zawartości bez użycia energii z zewnątrz. Na polskiego biznesmena czekały wielkie pieniądze, bowiem takie konserwy to rarytas dla wszelkich służb mundurowych - w tym oczywiście przede wszystkim dla wojska. Tyle tylko że nagle wszystko się posypało.

Sokołowski znany jest przede wszystkim w środowisku żużlowym. To on w 1994 roku przejął Unię Leszno i wkrótce wprowadził ją na salony. Z klubem podczas dziesięcioletniej przygody zdobył wicemistrzostwo Polski. Do dziś bywa komenatorem - ekspertem w sekcji żużlowej WP Sportowych Faktów.
Jego niezwykłą historię zbadali dziennikarze Superwizjera TVN oraz "Gazety Wrocławskiej".

- Systemy samopodgrzewania stosowane w puszkach są znane od 150 lat, a najbardziej zaawansowani w technologii byli Amerykanie - tłumaczy nam Sokołowski. - Zrobili oni zresztą konserwę z przeznaczeniem dla wojsk pancernych. Wadą tego rozwiązania, którą ja zmodernizowałem, byłą cena. Oni szukając sposobu na to, żeby ciśnienie nie rozsadziło puszki, wykorzystali niezwykle drogie elementy. Ich puszka, przeliczając na nasze, kosztuje około 30 złotych. Moja 10 - 12 złotych. Bo ja zastosowałem inny sposób izolacji cieplnej i standardowe elementy. Produkcja puszek, które w momencie otwarcia podgrzewają  znajdujące się w środku jedzenie o 55 stopni (do 70 stopni - dop. red.), miała być dla firmy nowym otwarciem.

Sokołowski opowiada, że po opatentowaniu pomysłu, znalazł firmę, która miała zajmować się dystrybucją puszek. - Pokazaliśmy produkt na targach zaopatrzenia służb mundurowych w Łodzi w 2015 roku. Puszka dostała nagrodę, tytuł Lidera Bezpieczeństwa Państwa.  Wkrótce dostaliśmy szokujące zamówienie: zagraniczny kontrahent przez naszego dystrybutora zamówił 13 milionów puszek o łącznej wartości 40 milionów euro - wspomina biznesmen.

Sokołowski poczuł, jakby złapał Pana Boga za nogi. - Mieliśmy z dystrybutorem umowę, że jak przyniesie zamówienie, będzie musiał zabezpieczyć pieniądze na produkcję. Niestety pierwsze 250 tysięcy złotych zaliczki od zamawiającego dystrybutor zdefraudował. Głupio zrobił, działając doraźnie, bo na samym przekazywaniu faktur mógł zarobić 37 milionów. Chodziło przecież o 572 tiry z puszkami. W każdym z nich miało ich być ponad 22 tysiące. Na jednej dystrybutor miał zarobić 2 złote 60 groszy - precyzuje Sokołowski.

ZOBACZ WIDEO: Rajd Barbórka 2018. Dlaczego zawody są tak wyjątkowe?

Dystrybutor, który roztrwonił zaliczkę, zaczął szukać partnera, od którego można by szybko pożyczyć pieniądze. Tak pojawił się Szymon Brocki, producent wody mineralnej dla wojska z Jawora. - Jego ludzie przyjechali do mojej firmy i nakręcili wideo, jak się produkuje puszki. Chciałem mieć z nimi wszystko na papierze, a oni zaproponowali kontrakt, w którym za każde uchybienie mogli mnie obciążyć karę rzędu 2 milionów euro. Nie mogłem tego podpisać. Trzy miesiące mnie namawiali, a potem zaczęli grozić - wspomina Sokołowski.

Według niego Brocki miał problem, bo zagraniczny odbiorca certyfikował produkt w swoim kraju tylko dla firmy Sokołowskiego. - Ostatecznie ludzie tego człowieka - ciągnie były szef żużlowego klubu - rozebrali moją puszkę, skopiowali ją, używając naszych oznaczeń producenckich i to zawieźli do odbiorcy. Było już za późno, bo ten powiadomił prokuraturę o wyłudzeniu 250 tysięcy. Prezes mojej firmy dystrybucyjnej trafił do więzienia. Brocki nic sobie z tego nie robiąc, zorganizował wielką kampanię reklamową. Ostatecznie, wtedy nie zajął jeszcze mojego miejsca na rynku. To stało się później. Zrobiło się jednak groźnie, przed Sylwestrem 2015 spalono mi sześć samochodów. Prokuratura jednak sprawę umorzyła. Nie wykryto sprawców. To był jednak dopiero początek kłopotów - zauważa biznesmen z Leszna.

Sokołowski znalazł nowego dystrybutora. W czerwcu 2016 roku pojechał on na targi, gdzie został napadnięty przez przedstawiciela firmy Brockiego. - Tam doszło do awantury. Organizatorzy odebrali agresorowi pierwszą nagrodę za produkt, który w istocie został mi skradziony. W nocy po tym skandalu ktoś spalił mi cały zakład - mówi były prezes Unii.

Ktoś powie, że Sokołowski mógłby przecież szybko zamknąć sprawę, pokazując, że ma patent na puszkę, a konkurencja, która przejęła jego rynek, to oszuści. Jednak do tego potrzebowałby pieniędzy, a tymczasem jest "goły". - W czerwcu 2016 roku, w oficjalnym biuletynie Urzędu Patentowego, pojawił się rysunek mojego nowego pomysłu. Oni 8 lipca skopiowali go i zgłosili w europejskim urzędzie patentowym w Hiszpanii. Ich adwokat napisał do mnie, że mam zaprzestać produkcji, bo mają patent europejski. Odpowiedziałem zażaleniem, które odrzucono. Uznano, iż są różnice, więc pomysły nie są tożsame. Nie mam jednak ośmiu tysięcy na odwołanie - przyznaje.

- Poza wszystkim sądzić się z nimi nie ma sensu, bo mają pięć spółek różniących się detalami w nazwie. Załóżmy, że po kilku latach wygrałbym proces z jedną z nich. Sęk w tym, że nie miałbym nawet jak ściągnąć ewentualnego odszkodowania, bo kapitał zakładowy każdej z tych spółek wynosi po pięć tysięcy. Poza tym, w międzyczasie, oni mogliby przerzucić produkcję z jednej spółki do drugiej - komentuje Sokołowski.

Były prezes Unii na temat Brockiego, którego pojawienie się w jego życiu zapoczątkowało serię niefortunnych zdarzeń, mówi, że jest tylko słupem, a rzeczywiści decydenci są znani prokuraturze. Podkreśla, że nad nim stoi ktoś związany z dawnym Elektromisem, a wyżej jest kolejna osoba powiązana ze spółką kojarzoną z dużymi aferami. - Prokuratura w końcu dobierze się do inspiratorów w białych kołnierzykach - wierzy Sokołowski.

Choć były prezes stracił wszystko, musiał ukryć syna, a żona nie wychodzi od 2 lat z mieszkania, nie traci nadziei. - Tak mnie wychował sport. Nauczyłem się, że z porażek wyciąga się wnioski, a nie popada w apatię. Z Unią robiłem awans, zdobyłem tytuł wicemistrza, zanotowaliśmy też serię 22 zwycięskich meczów ligowych. Wierzę, że w biznesie też w końcu wygram - kończy.

Prokuratura najpierw umorzyła sprawę podpalenia przedsiębiorstwa Sokołowskiego, następnie ją wznowiła. Dziś prowadzi ją specjalny prokurator okręgowy i specjalna grupa operacyjna. - Na początku toczyły się trzy sprawy w trzech różnych prokuraturach. Wszystkie zakończyły się umorzeniem, ale po moim zażaleniu sprawą zajęła się prokuratura w Poznaniu - komentuje Sokołowski.

O kłopoty byłego prezesa zapytaliśmy oczywiście pana Brockiego. Jego komentarz? - Jest mi przykro z powodu kłopotów pana Sokołowskiego - mówi nam Brocki, człowiek, którego Sokołowski wini za swoje kłopoty. - Obwinia mnie o swoje problemy, o to, że spaliłem mu samochody i zakład, ale to nieprawda. Widzieliśmy się tylko raz w życiu, mieliśmy podjąć współpracę, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo jego przedsiębiorstwo nie spełniało norm i nie miało niezbędnych certyfikatów. Robiliśmy zresztą audyt w firmie pana Sokołowskiego i wyszło, że ma 8 milionów złotych długu, a od nas chciał dodatkowo przedpłatę na produkcję

- Także zarzuty o kradzież patentu są bezpodstawne - komentuje pan Brodzki. - Przecież tu chodzi o amerykański pomysł jeszcze z początku XX wieku. On ma jakiś rysunek, a cała ta jego technologia to nic kosmicznego. Nasza firma ma światowy patent obowiązujący w ponad 100 krajach. Podobnie jak pan Rufin zmodyfikowaliśmy amerykański pomysł, ale nie ma mowy o żadnej kradzieży myśli pana Sokołowskiego. - stwierdza Brocki podkreślając przy okazji, iż jest rozżalony sposobem przedstawienia sprawy przez Superwizjera. Twierdzi, że materiał jest mocno skrócony i tendencyjny.

Sokołowski po przeczytaniu wypowiedzi Brockiego zadzwonił do nas i sprostował, że były dwa spotkania, że 8 milionów to idiotyczna cyfra, że największym wierzycielem spółki był on sam, bo wniósł w formie pożyczek prawie 4 miliony złotych. Potem zamienił je na udziały. Sokołowski spytał, od kiedy audytem nazywa się wizytę, która służyła podglądaniu produkcji i to jeszcze na tydzień przed założeniem firmy przez pana Brockiego. - Jak pan Brocki wytłumaczy, że przez 3 miesiące jego przedstawiciel nachodził mnie od rana do wieczora, a jego kancelaria wysłała 17 umów o współpracę. Kiedy się nie zgodziłem, to podrobili mój produkt - kończy Sokołowski.

Źródło artykułu: