Bez Hamulców 2.0, to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora WP SportoweFakty.
***
Zaraz pewnie napiszecie w komentarzach, że Ostafiński znowu czepia się Maksyma Drabika, że mści się za to, że chłopak przed nim uciekł w trakcie lutowego zgrupowania kadry w Zakopanem. Można i tak, choć zachowanie Maksyma na Media Day, to już dla mnie prehistoria. Dawno o tym zapomniałem. Zresztą nieważne, co żużlowiec zrobił wtedy. Ważne, czy wyciągnął wnioski. Osobiście uważam, że nie, ale to nie ja mam problem, ma go zawodnik. I naprawdę wiem, co mówię.
Poza wszystkim zostawmy tamtą przygodę, bo są ważniejsze sprawy, niż to, że żużlowiec ma z górki na dziennikarza. Ja problem Drabika widzę w pewnym oświadczeniu, które pojawiło się w listopadzie na jego Facebookowym profilu. Od tamtego czasu minął już ponad miesiąc, ale Maksym nie wszedł w edycję, nie naniósł korekty, a to świadczy o nim jak najgorzej. Bo chodzi o to, że w tamtym poście zawodnik Sparty wrzucił swoje zdjęcie z mechanikiem Wojciechem i opatrzył je komentarzem, że wiele zawdzięcza osobie, która jest przy nim zawodowo, jak i prywatnie. Dodał, że zawsze może liczyć na jej wsparcie i dziękuje za sezon i całokształt.
Zaraz, zaraz, a gdzie są podziękowania dla taty Sławomira. Gdyby nie on, to być może zbierałbyś flaszki i chodził z nimi do skupu. Wiem, ostro to skwitowałem, ale ten brak szacunku do osoby, której Maksym zawdzięcza wszystko, po prostu niezwykle mocno irytuje. Jaki Wojciech? To Sławomir Drabik powinien usłyszeć: DZIĘKUJĘ za sezon i całokształt. To on nauczył syna wszystkiego i bardzo długo był z nim na dobre i na złe. Wiem, że panowie się w tym roku rozstali, ale to nie była inicjatywa ojca. Pytałem kilku osób, wszystkie stwierdziły, że syn pozjadał wszystkie rozumy, że charakterek odziedziczył po mamie i pokazuje pazurki.
Źle to wygląda, ale nigdy nie jest za późno na zmianę. Święta są czasem refleksji, więc mam nadzieję, że Maksym usiądzie na chwilę, pomyśli i poukłada sobie wszystko w głowie w sposób należyty. Nawet jeśli nie ma już powrotu do współpracy z tatą, to chyba jednak warto napisać o nim kilka ciepłych słów. Nie słyszałem, żeby młody Drabik skończył jakąś szkołę, więc tata wbijający mu do głowy całe to żużlowe abecadło zrobił dla niego naprawdę bardzo wiele. Tak naprawdę dał mu szansę na godne życie. Warto to docenić.
Cieszę się, że kibice zauważyli, że czegoś im w podziękowaniach Maksyma brakuje. Tym bardziej powinno to zawodnika zastanowić. Zwykle może liczyć on na wsparcie fanów, na ich ciepłe słowa, a tutaj ta zakochana w nim publika pogroziła mu paluszkiem. To oczywiście minie, za chwilę świat o tym zapomni, co nie zmienia faktu, że młody Drabik za to, co zrobił, powinien się spalić ze wstydu.
A teraz wracamy do mnie, bo jednak to ja pierwszy zwróciłem uwagę na to, że coś niedobrego dzieje się z zawodnikiem Sparty. Zostałem oczywiście zaatakowany (głównie przez kibiców, ale i też przez jednego prezesa i trenera), bo "jak dziennikarska hiena śmie pisać złe rzeczy o naszym kochanym i sympatycznym Maksie". Z czasem okazało się jednak, że jest z Drabikiem realny problem. I on nie nazywa się Ostafiński, lecz... (tu każdy niech sobie wpisze to, co uważa za stosowne). Według mnie chodzi o zwykły brak kultury osobistej i takiej prawdziwej, dogłębnej refleksji.
Ziemia do Drabika, ziemia do Drabika. Wołam w nadziei, że żużlowiec nawiąże kontakt z bazą. Myślę sobie, iż jest niezwykle ważne to, by to zrobił. Obecnie rządzący powtarzają niczym mantrę: pokora, praca, umiar. To oczywiście tylko, w tym przypadku polityczne zaklęcia (na dokładkę nie sądzę, by ci, którzy je wypowiadają, jakoś się do nich przywiązywali), co nie zmienia faktu, że ta kompilacja jest idealnym przepisem na zrobienie dużej kariery. Sorry, ale jakoś mi te trzy słowa do Drabika nie pasują. Praca może i jest, ale gdzie reszta?
ZOBACZ WIDEO Kołodziej o Unii Tarnów: "Musiałem odejść. Gdybym został, to musiałbym zakończyć karierę"
2. Dziennikarzowi już wtedy zapala się lampka: oho, sodówka, przecież powinien podziękować też ojcu.
3. Dziennikarz tłumi w sobie tę złość, ona rośnie i rośnie.
4. Złość narasta. Powoli staje się nie do zniesienia.
5. W pewnym momencie nie daje już żyć. Dziennikarz stoi na światłach – zamiast zielonego sygnału widzi Drabika, który nie podziękował ojcu. Idzie po bułki do sklepu – na kajzerkach jawi mu się twarz żużlowca (i ojca, na grahamkach). Wypatruje za okno – zamiast płatków śniegu z nieba zlatuje wizerunek Drabika (i jego ojca).
6. W końcu nie wytrzymuje i 19 grudnia, po półtora miesiąca, jebie zawodnika jak burą sukę za to, że nie edytował posta i nie podziękował też ojcu. Sami nie wiemy, co tu się do końca odżużlowało. Nawet zakładając, że Drabik rozstał się z ojcem w nieciekawych relacjach, że Ostafiński chciał po prostu błysnąć insajderską wiedzą o odlatującym żużlowcu, to wykorzystać do tego TAKI pretekst?! Przecież to jest tak żenujące, że zamiast lepić pierogi łazimy bezwiednie wokół stołu. Tak głupie, że aż nawet byśmy na to nie wpadli. Kurtuazyjny post dla mechanika przejawem braku wdzięczności dla ojca, legendy żużla, któremu młody Drabik zawdzięcza wiele, zwłaszcza że do niedawna ojciec pełnił ważną rolę w jego sztabie. No ludzie, taki pojazd po zwykłym poście na Facebooku? Czy on tam kogoś obraził? Czy on napisał cokolwiek o swoim ojcu? Czy jakikolwiek dziennikarz ma prawo rozstrzygać, komu sportowiec ma prawo dziękować bardziej, a komu mniej? Żądanie EDYCJI posta? Serio!? I w całym artykule NA PEWNO nie chodzi o to, że – o czym pisze autor, a jak! – żużlowiec kiedyś odmówił mu wywiadu. Jak ty chłopie zjesz coś w wigilię, skoro masz tyle piany na ustach? Czytaj całość