Lwim pazurem to cykl felietonów Marian Maślanki, byłego prezesa Włókniarza Częstochowa.
***
[tag=2700]
Greg Hancock[/tag] cały czas na tapecie. Po problemach w Rzeszowie nadal pozostaje bez klubu. Czytam, że Amerykanin jest w komfortowej sytuacji, że na pewno podpisze kontrakt na swoich warunkach. Niektórzy "wyczekiwanie" na odpowiednią ofertę z jego strony odbierają jako przejaw cynizmu. Aż nie chce mi się wierzyć, że można być tak niesprawiedliwym.
Luksusu w przypadku Hancocka nie widzę. Zawodnik o takiej renomie chciałby już wiedzieć, gdzie będzie startować i układać pod to całą logistykę. To żużlowiec z cyklu Grand Prix. W rywalizacji o tytuł mistrza świata mierzy cały czas wysoko, a nie ma polskiej ligi, która z punktu widzenia inwestycji sprzętowych jest niezwykle istotna.
ZOBACZ WIDEO Emerytura Anderssona nie zaszkodzi Unii
Męczy mnie już snucie teorii, że Hancock to cynik, który tylko czeka, aż coś złego wydarzy się w jednym z polskich klubów. Jego przeciwnicy twierdzą, że wtedy wkroczy do gry i zażąda kosmicznych pieniędzy. Wcale tak nie musi być. Dla mnie Greg wyznaje typowo amerykańskie zasady. Sport to dla niego profesjonalizm, zawodowstwo i biznes. Jak każdy inny zawodnik z topu oczekuje za swoje usługi określonych pieniędzy, ale na własnej skórze przekonałem się, że jego obecność w zespole ma wymiar nie tylko sportowy.
Zobacz także: Hancock chce kontraktu na poziomie 2 milionów
Jako prezes marzyłem, żeby mieć go u siebie i udało się w 2006 roku. Greg był wtedy po bardzo słabym sezonie. Miał w dodatku problemy osobiste, bo był w trakcie rozwodu. Dołek widziałem gołym okiem, ale przekonała mnie rozmowa w cztery oczy. Zawsze preferowałem takie negocjacje od dyskusji z menedżerami.
Podpisaliśmy kontrakt i pierwszy rok był znakomity. Wprowadził wiele pozytywnej energii do parku maszyn. Wraz z Ryanem Sullivanem stanowili niesamowity duet. Amerykanin szybko postanowił, że zostaje ze mną. Niestety, na zmianę barw klubowych zdecydował się Australijczyk i trzeba było coś wymyślić. Greg był wtedy jedną z osób, która mocno się zaangażowała. Doradzał mi, jak budować skład. Wprawdzie eksperyment z młodymi gniewnymi, którymi byli wtedy Lukas Dryml i Antonio Lindbaeck, nie wypalił, ale później wyciągnęliśmy wnioski. Znowu zrobiliśmy to razem.
Zobacz także: Marek Kępa chciałby Hancocka w Motorze
Greg przed sezonem 2008 powiedział mi, że mamy tylko jedno wyjście. Wskazał na Nickiego Pedersena. Byłem w szoku, bo wiedziałem, że łączą ich chłodne relacje. Amerykanin powiedział mi jednak wtedy, że to biznes, w którym interes drużyny jest najważniejszy. Efekt był taki, że jeździli razem, a w kluczowych biegach potrafili współpracować i wygrywać.
W trakcie naszej wspólnej drogi były także trudne momenty w kwestiach finansowych. Hancock potrafił wtedy zgodzić się na renegocjację kontraktu, co pokazuje, że nie miał wszystkiego gdzieś.
Po sezonie 2009 musieliśmy się rozstać, bo dostał wspaniałą ofertę z Zielonej Góry. Byłem z tego powodu trochę przygnębiony. Na koniec Greg powiedział mi: "don't worry, it's only business". Był w tym bardzo szczery i zmienił trochę moje podejście do żużla.
Do tego momentu przywiązanie do klubu uważałem, że wartość najważniejszą, ale on pokazał mi inny punkt widzenia. W jego podejściu nie widzę zresztą nic złego. Jasne, że chce zarabiać, ale proponuję spojrzeć, co daje za te pieniądze drużynie. Punktuje na określonym poziomie, rzadko zdarzają mi się wielkie wpadki, pomaga kolegom w parku maszyn, a poza tym wprowadza świetną atmosferę. To chyba nic złego, że oczekuje za to odpowiedniej zapłaty?
Marian Maślanka
poprostu to tylko biznes.