Przygodę z żużlem zaczynał w 1987 roku. Wyszedł spod ręki Ryszarda Bieleckiego, szlify zbierał wspólnie z Dariuszem Śledziem, legendą Motoru i Sparty Wrocław. Obaj byli w tamtym czasie najzdolniejszymi juniorami w szkółce lubelskiego klubu. Szybko udowodnili swoją wartość i przedostali się do podstawowego składu. - Pamiętam jak przyszli do zespołu z Darkiem Śledziem. Rozwijali się i wnieśli do zespołu dużo dobrego. Dzięki nim udało nam się wzmocnić personalnie i awansować do pierwszej ligi, dzisiejszej Ekstraligi - wspomina Jerzy Głogowski, kolega z drużyny.
Czasy były takie, że młodzi zabijali się o to, aby dostać się do szkółki i móc w niedalekiej przyszłości zostać żużlowcami. Co wyróżniało Mordela jako żużlowca? - Miał bardzo dobry moment startowy i niesamowity refleks. Pamiętam, że miałem sporo okazji, aby jechać z nim wspólnie w parze i mam miłe wspomnienia. Wiedział jak zachować się na pierwszym łuku, dbał o kolegę z pary. Rozpracowywał rywali i drużyna na tym korzystała - przytacza Głogowski.
Byłemu trenerowi wtóruje Jacek Ziółkowski, który widział jak rozwijał się jego talent. - Fantastycznie rozgrywał pierwszy łuk, to był jego znak rozpoznawczy. Bardzo myślał na torze, przewidywał sytuacje, zawsze potrafił wykorzystywać błędy przeciwnika w stu procentach.
ZOBACZ WIDEO Marcin Majewski: Tomek Gollob budzi się do życia
Początek kariery był bardzo udany, awans z Motorem do pierwszej ligi, zdobycie srebrnego medalu DMP, 2. Miejsce w Złotym Kasku w 1993 roku. Zajął także wysokie, piąte miejsce w finale IMP. Potem nastały najtrudniejsze czasy dla lubelskiego żużla, spadek do niższej ligi, powołanie nowego klubu (Lubelski Klub Żużlowy, później Towarzystwo Żużlowe). Jerzy Mordel nie zdecydował się na odejście z Lublina. Zrobili to wszyscy najbardziej utalentowani żużlowcy, Dariusz Śledź (Wrocław), Robert Jucha (Częstochowa), Robert Dados i Paweł Staszek (Grudziądz). Pozostaje pytanie, dlaczego?
- Jurkiem interesowały się inne kluby, a z tego co pamiętam, to m.in. ten z Torunia. Sam zmieniałem zespół dwa razy i miałem dobre doświadczenia, poznałem nowych ludzi i zobaczyłem żużel z innej strony. Pojawia się inne nastawienie i wstępuje nowa energia w żużlowca. Gdyby zmienił środowisko, to mógłby być jeszcze lepszy. Związał się z Lublinem. Może zabrakło mu odwagi, aby zdecydować się na taki krok? To była jednak jego decyzja - opowiada Głogowski.
Jego talent i możliwości nigdy nie zostały do końca wykorzystane. - Był liderem drużyny w czasach najtrudniejszych dla lubelskiego żużla. Myślę, że niekorzystne było to, że za bardzo był przywiązany do Lublina. Kiedyś w książce Gollobowie, bodajże Jacek na pytanie o największy talent w polskim żużlu, odpowiedział, że to talent zmarnowany, Jerzy Mordel. Sytuacja po upadku Motoru i powstające na to miejsce kluby była tragiczna. Możliwości, aby wspierać zawodników w ich rozwój nie były wielkie. Tak się jednak potoczyło, że został w Lublinie do końca kariery - tłumaczy Ziółkowski.
Kiedy jego koledzy z czasów Motoru odeszli do innych drużyn on miał być magnesem dla kibiców i żużlowcem, z którym będą utożsamiać się fani. Był najstarszym, albo jednym z najstarszych zawodników w kadrze, co przełożyło się na nową rolę. - Fantastyczny chłopak, bardzo wesoły, dusza towarzystwa, wielokrotnie wybierany na kapitana drużyny, bo zawsze myślał o wszystkich, a nie o sobie - opisuje menadżer Speed Car Motoru Lublin.
ZOBACZ TAKŻE: Stadion w Lublinie potrzebuje dużych zmian
Nie brakowało mu także poczucia humoru, był pozytywnie nastawiony do życia. - Pamiętam, że jednego razu przyjechał na mecz… karawanem pogrzebowym -wspomina Ziółkowski. - Natomiast innego razu staliśmy na balkonie budynku klubowego i dostrzegliśmy, że jeden facet jechał wapniarką i malował półkole na mecz piłkarski. Jurek zaczął mu mówić jak ma jechać, a ten posłuchał i niczego się nie spodziewał. Zamiast półkola to wyszło wielkie jajo, a on potem musiał to wszystko zmywać, a my popłakaliśmy się ze śmiechu.
Jedną z zabawnych historii pamięta też Jerzy Głogowski. - Miałem złamaną rękę i minął miesiąc zanim doszedłem do siebie. Potem zacząłem treningi. Jurek wspólnie z kolegami zrobili mi kawał, abym sobie nie zrobił sobie krzywdy zaraz po kontuzji. Nie mogłem w ogóle złapać prędkości, byłem ciągle za nimi i w końcu zastanawiałem się, o co chodzi. Jurek podpowiedział mi, abym zobaczył pod przepustnicę gazu, którą mi zblokowali.
ZOBACZ TAKŻE: Baliński założył się z prezesem i... wygrał. W Lesznie kochają go za waleczność i bezkompromisowość
Furorę robiła rozmowa Witolda Miszczaka z Jerzym Mordelem. Zdawkowe odpowiedzi i redaktor tracący pomysł jak wyciągnąć z rozmówcy więcej, stały się prawdopodobnie najsłynniejszym żużlowym wywiadem. - Trema mnie zjadła. Nic nie mówiłem, a on już nie wiedział, jak mnie podejść. Dziś można się z tego pośmiać - wspominał tamten występ w telewizji Mordel.
Karierę zakończył w 2005 roku, będąc tylko i wyłącznie zawodnikiem lubelskiego klubu. Rola kapitana, lidera drużyny, zaowocowały sympatią kibiców, którzy jak mantrę powtarzali zdanie ''Mordel Jerzy, wzór młodzieży''. O tym jak wiele znaczy dla kibiców żużla w Lublinie niech świadczy transparent, który został wywieszony przy okazji meczu Motor - ROW. Jerzy Mordel, Dariusz Śledź i Marek Kępa zostali zobrazowani jako symbole historii speedwaya w Kozim Grodzie.
"Ojciec" miał naprawdę duży talent,który nie został w pełni wykorzystany.Przez całą swoją karierę,wierny swojemu Motorowi,gdzie niejednokrotnie stanowił o jego sil Czytaj całość
Jest Pan legendą Motoru Lublin a na bycie legendą trzeba sobie zasłużyć.
Pozdrawiam Pana serdecznie.
Ps.
Ciekawi mnie jakie jest Pana zdaniem na temat ja Czytaj całość