Niemal nazajutrz po zaskakującym wycofaniu się z wcześniejszych obietnic i spektakularnym odejściu do Speed Car Motoru Lublin Grigorija Łaguty, prezes ROW-u Krzysztof Mrozek zaczął gorączkowe poszukiwania wartościowego zastępstwa za Rosjanina. Wyboru wielkiego nie było, ponieważ poza okresem transferowym mógł przebierać wyłącznie w zawodnikach po wyrzuconej z rozgrywek Nice 1.LŻ. Stali Rzeszów.
Nie dziwi zatem, że pierwsze kroki skierował do Grega Hancocka. Mrozek zdawał sobie sprawę, że stratę Łaguty zrekompensuje tylko armata na wzór Amerykanina. Szef ROW-u nie napalał się na szczęśliwy finał, wiedział z kim ma do czynienia. Nastawił się na trudne negocjacje, zakończone ostatecznie fiaskiem. Należy tylko przypuszczać, że warunki jakie podyktował obóz Amerykanina okazały się zaporowe, nie do spełnienia przez rybniczan.
Zobacz także: Maślanka: Lekcja z transferu Łaguty. Są dwa wyjścia z tej sprawy
Nie trudno oprzeć się wrażeniu, że Hancock wyceniając swoje usługi dalej buja w obłokach i zachowuje się jakby upływający czas nie miał dla niego znaczenia. Lata lecą, a cyferki pod kontraktem zostają takie same. Z drugiej strony ciężko się na takie zachowanie obruszać, Hancockowi z pięćdziesiątką na karku bliżej już do końca kariery i to ostatni dzwonek, by wyciągnąć jeszcze z polskiego klubu solidną kasę.
ZOBACZ WIDEO Kapitalny mecz Polaków z Napoli! Milik i Zieliński strzelali Parmie [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Podobne zdanie na temat odesłania Hancocka z kwitkiem ma były prezes Włókniarza Częstochowa i nasz ekspert Marian Maślanka. - Prezes Mrozek znany jest z tego, że zdroworozsądkowo podchodzi do wszystkich zagadnień finansowych, wielkości kontraktów. Najwidoczniej przeanalizował budżet, oszacował na ile może sobie pozwolić wysyłając ofertę do Hancocka, podał mu maksymalne kwoty na jakie było go stać i tyle. Grega pewnie to nie usatysfakcjonowało i panowie podziękowali sobie za rozmowy - przedstawia swój punkt widzenia.
Dużo sprawniej poszły pertraktacje z drugim na krótkiej liście życzeń, do zajęcia miejsca po Łagucie - Nickiem Morrisem. Australijczyk podobnie jak Hancock związał się w listopadzie ze Stalą Rzeszów więc mógł zmienić pracodawcę w każdym momencie. Jego atutem były niewspółmiernie niższe żądania w porównaniu do ponad dwa razy starszego kolegi z Rzeszowa. - Dobrze, że ten Morris w ogóle się pojawił. Bez Łaguty kogoś tam brakowało. Teraz ta drużyna wygląda solidniej, składy znów się wyrównały - twierdzi Maślanka.
Wydaje się, że biorąc Morrisa, w Rybniku w końcu po wielu tygodniach perturbacji zamknęli skład i więcej ruchów już nie będzie. - Nie rozmawiałem jeszcze z prezesem Mrozkiem, ale na to wygląda. Z drugiej strony nic już mnie nie zdziwi. Obserwujemy co się dzieje przez cały okres, od zimy do rozpoczęcia zmagań ligowych. Trzeba brać wszystkie ewentualności pod uwagę, łącznie ze zwrotem akcji w temacie Hancocka - śmieje się nasz ekspert.
- Mówię to przymykając oko. Nick jest na tyle inteligentnym gościem, że raczej nie pchałby się do zespołu posiadającego tak szeroką kadrę, wiedząc jednocześnie, że przyjdzie mu rywalizować z Hancockiem. Po prostu przemyślałby ten krok dwa razy - dodaje od razu.
Zobacz także: Gajewski: Transfer Łaguty nie psuje rynku