Spotkanie w Łodzi stało na znakomitym poziomie. Dużo walki na dystansie, głośny doping kibiców jednej i drugiej drużyny, a także emocje do ostatniego biegu. Niespodzianka była bardzo blisko. Arged Malesa TŻ Ostrovia napsuła sporo krwi łodzianom.
Ostrowianom do końcowego sukcesu zabrakło punktów Sama Mastersa. Australijczyk był przerażająco wolny. W swoim drugim biegu przegrał z juniorem gospodarzy Piotrem Pióro. Prawdopodobnie ten moment sobotniego spotkania okazał się dla niego kluczowy. - Widziałem, że po tym wyścigu się załamał. Próbowałem go pocieszyć, ale niewiele to dało. Złapał niesamowitego doła. Do końca nie był już sobą. Głowa nie pracowała tak, jak powinna - komentuje prezes Ostrovii Radosław Strzelczyk.
Zobacz także: Musielak odzyskuje radość z jazdy
Ostrowianie pomagali Mastersowi, jak tylko mogli. Po trzech słabych wyścigach Australijczyk dostał czwartą szansę, choć teoretycznie mógł za niego pojechać Kamil Nowacki. - Doszliśmy do wniosku, że w przypadku juniora start bieg po biegu byłby ryzykowny. Poza tym Sam dostał motocykl Grzegorza Walaska. Wierzyliśmy, że to pomoże. To był jeden z silników, który nasz lider zdążył dopasować do łódzkiego toru - podkreśla prezes.
ZOBACZ WIDEO Kacper Woryna: Zapełnić trybuny i będzie jeszcze lepsze show
Niestety, Masters kolejny raz zawiódł. Łodzianie wygrali wyścig trzynasty podwójnie i nie oddali już prowadzenia do końca spotkania. Po meczu zawodnik Ostrovii był załamany. Przez około godzinę rozmawiał z trenerem Mariuszem Staszewskim. - Dawno nie widziałem u niego takiej skruchy - przyznaje prezes Strzelczyk.
- Australijczyk nie do końca potrafił wyjaśnić, czy to wina sprzętu, czy problem leżał po jego stronie. Moim zdaniem motocykle nie były prawdziwą przyczyną. Wiemy, że przyjedzie do nas trenować w tym tygodniu, ale decyzja i tak została podjęta. Ze Startem Gniezno szansę otrzyma Renat Gafurow. Żadnego eliminatora ani wyścigów o miejsce w składzie nie planujemy - podkreśla szef Ostrovii.
Dodajmy, że decyzja o odsunięciu Mastersa od składu zapadła kilka minut po zakończeniu spotkania w Łodzi. To tylko pokazuje, jak dużym rozczarowaniem był występ Australijczyka, który wrócił do Ostrowa, żeby się odbudować. Sezon zaczął jednak od falstartu. Działacze Ostrovii nie zamierzają go jednak przekreślać.
- Nie płaczemy już nad rozlanym mlekiem. W treningach punktowanych Sam pokazał, że potrafi jechać. Prezentował się podobnie do Renata Gafurowa. To nie był ewidentnie jego dzień. Zamykamy ten rozdział i bierzemy się do roboty - podsumowuje Radosław Strzelczyk.