Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Seks i żużel, czyli najważniejsza jest współpraca (felieton)

Łopatka, obojczyk oraz kostka. No i jeden z drugim wylądował. I cały misterny plan też w... Na nic typy i zimowe wyliczenia. Trzy drobne i połamane kosteczki przewróciły obraz pola walki przed inauguracją PGE Ekstraligi, a to dopiero początek sezonu.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Na zdjęciu od lewej: Nicki Pedersen i Martin Vaculik WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Na zdjęciu od lewej: Nicki Pedersen i Martin Vaculik
Zengota na crossie, Tiomka Łaguta na Jancarzu, a Hampel na Złotym Kasku w Ostrowie. Wszyscy wylądowali na szpitalnym łóżku w wyniku groźnych upadków i bolesnych kontuzji. Przedsezonowe rachunki wzięły w łeb, a to dopiero początek sezonu. Prezesi wydają miliony na kontrakty, a dziennikarze i kibice przez długie zimowe tygodnie wróżą siłę rażenia poszczególnych drużyn i wykłócają się o swoje wizje ligowych tabel. Na próżno. Największa wada żużlowej matematyki, to czynnik kontuzji. Ale na to nie ma rady. Żużel to sport urazowy, a zawodnicy muszą budować formę i jeździć w innych zawodach poza ligą.

Jedynie w przypadku Zengoty można mieć wątpliwości, czy aby nie dało się uniknąć pechowego losu. Zawodników ponosi fantazja przy treningowym rozruchu na crossie. W ostatnim czasie podczas treningu na crossie groźne kontuzje odnieśli Maciej Janowski, Piotr Pawlicki i Tomasz Gollob. Żużlowcy od lat trenują w ten sposób i wcześniej nie było tak częstych i przykrych doniesień z torów crossowych. Przypadek, czy zawodnicy zbyt daleko przesunęli granicę ryzyka? Oni wiedzą najlepiej i czuję, że po kolejnym dramacie Zengoty coś do nich dotarło.

Łaguta i jego obojczyk już poskładany. Kiedyś z laserowych zabiegów zespolenia kości obojczyka zasłynął dr Simpson i jego gabinet w Ipswich dokąd udawali się pechowcy znad Wisły. To było wtedy coś. Wcześniej delikwenta pakowano w gips i czekała go co najmniej kilkutygodniowa przerwa. Simpson był niczym czarodziej z magiczną różdżką, który uzdrawiał za pomocą laserowej wiązki. Jeździli do niego m.in. Maciej Kuciapa, Jacek Rempała i inni. Z tym obojczykiem trzeba uważać. Nie można zbyt szybko wrócić. Nadwyrężone obojczyki zmusiły Tommyego Knudsena do przedwczesnego zakończenia kariery. Jego rodak Brian Andersen, będący w mistrzowskim sztosie w 1997 roku, wskutek zbyt szybkiego powrotu na tor z dopiero co połamanym obojczykiem nie tylko utracił szansę na tytuł mistrza świata, ale jego kariera załamała się bezpowrotnie.

ZOBACZ WIDEO #SmakŻużla Bus Krzysztofa Buczkowskiego

Przeczytaj także: Ronnie Jamroży połamał się na crossie tydzień przed Zengotą: Nie zdziwi mnie zakazanie go w kontraktach (wywiad)

To tyle o kontuzjach. Za nami kilka ciekawych zawodów i można pokusić się o pierwsze typy. W dobrej formie są zawodnicy z Grudziądza, więc tym bardziej szkoda urazu Łaguty. Buczkowski wymiata, Pawlicki pogodził wszystkich w Gorzowie na Jancarzu, ale mnie w oko wpadł Bjerre. W Lesznie na sparingu jeździł niezwykle płynnie i szybko. W Anglii też radzi sobie znakomicie. Natomiast nie wierzę w ciągłą przemianę Lindbaecka. Co rok na wiosnę słyszę o tym, a na torze tej przemiany w bardziej dojrzałego zawodnika nie widzę. W Unii Leszno jeden drugiego mobilizuje i pogania, a we Włókniarzu ponoć Graversen lata. Czyli tym razem można napisać Fredrik Graversen Lindgren. Bo jak wiadomo, Szwed nie ma żadnych umiejętności jeno maszyny, które w zeszłym roku w cyklu SGP wedle statystyk kolegi Gurgurewicza uczyniły go najlepszym dżokejem na trasie.

Wszak motory wyprzedzają same, wystarczy trzymać kierownicę. Identycznie rzecz miała się kiedyś z jego ziomkiem Tonym Rickardssonem. Też gość bez umiejętności. Na trasie szalały za niego niezawodne motory, a Rickardsson siedział w toalecie. We Wrocławiu również mają wybitnych ścigantów, ale póki co, to kibice ustalają czy jadą z Hancockiem, czy bez. W Lublinie chłodzą serwery. Tylko o Toruniu cicho. Toć niewiarygodne.

Mnie cieszy, że Bartosz Zmarzlik wchodzi swoim rytmem w sezon. Czyli absolutna rakieta. Ale taki już los gwiazdora, że dostaje mu się najbardziej. Słyszę, że nie ma startu na miarę mistrza świata, bądź, że jeździ topornie. Ludziom nie dogodzisz, a szpilki najlepiej wrzucaliby kumple po fachu. To tak jak kiedyś rzecz miała się z jego mentorem. Tymczasem Zmarzlik to wybitna postać. Fakty są takie, że chłopak na ten moment kariery ma najlepsze wyniki od czasów Petera Collinsa i Michaela Lee sprzed 40 lat. Gorzowianin mając 23 lata wyjeździł dwa medale mistrzostw świata i trzy razy najlepszą średnią w najmocniejszej lidze świata. Czy to mój pupil? Może. Ale ja swoje sympatie buduję tylko w oparciu o walory jeździeckie. Z zasady nie kumpluję się z zawodnikami. Nie podwożą mnie na zawody i nie noszę ich czapek. Bo nie wyobrażam sobie, że w Moskwie czy innym miejscu, z Kowalskim spijamy piankę naszej udanej znajomości, a kilka dni później piszę, że jeździ jak ci panowie, którym brakuje odwagi.

Ze Zmarzlkiem to nie tylko trudno się kumplować, ale i wyciągnąć z niego jakiekolwiek informacje. W tym miejscu też podobieństwa do sławnego mentora Bartka. Chłopak ma swój świat i nie ufa mediom. Taką postawę wypracowali w całej rodzinie. W Speedway Gollob Team to przynajmniej pan Władek wypowiedziami nadrabiał za wszystkich trzech! Zaś u Zmarzlików ściana milczenia. Z ojcem to już nawet nie próbuję. Oprócz miłego przywitania, to już wiem, że na wszelkie pytania usłyszę mniej więcej tak: nie ma żadnych planów, nie ma żadnego ciśnienia, wszystko jest super i z każdego miejsca team jest zadowolony. Po srebrnym Toruniu wyciągnąłem na gorąco kilka słów od sympatycznej mamy Bartka. Za to blondwłosa sympatia Bartka za nic w świecie nie chciała podzielić się wrażeniami. A ja przecie -jak powszechnie wiadomo - jestem sympatyczny redaktor.

Odliczamy godziny do inauguracji PGE Ekstraligi, a tymczasem zadebiutowały niższe ligi. Mecze są bardzo zacięte i stoją na dobrym poziomie. Po raz pierwszy oglądałem zawody na nowym torze w Łodzi. Przyjemny obiekt. Tor ma idealną długość do dobrego widowiska i ciekawe łuki. Fatalnie zaś przygotowują nawierzchnię. Wierzę, że coś w tej materii się zmieni, bo szkoda marnować tak dobre możliwości do dobrego show. W niedzielę przed transmisją z Jancarza szybko skoczyłem do Tarnowa, gdzie błysnął Timo Lahti. Redaktor Hynek napisał, że nazwisko Fina nie będzie nam się kojarzyć już tylko ze skocznią narciarską. Jeśli dla kogoś tak było, to widać nieuważnie, bądź wcale, nie czyta moich tekstów, a warto mnie obserwować, o czym niedawno zapewniał na Twitterze Sławek Kryjom z Leszna. Za co mu z tego miejsca dziękuję.

W sierpniu ubiegłego roku sporo ciepłych słów napisałem o Timo, a cały tekst okrasiłem tytułem: Żyć jak Timo Lahti. Nie było w tym przypadku. Podczas rozmowy z Finem na zawodach w Pori ujęła mnie bowiem filozofia i podejście nie tylko do kariery, ale i ogólnie do życia przez Lahtiego. Gość robi swoje, ciężko pracuje i nie zaprząta sobie głowy opiniami na swój temat. Nic, tylko brać przykład. We wtorek znów zawitałem na zawody do Tarnowa. Tym razem na eliminację Złotego Kasku. Takie zawody, to dobry przegląd naszej czołówki. 32 lata temu po raz pierwszy zaliczyłem żużel w Tarnowie właśnie na takich zawodach. Od tamtego czasu sporo się zmieniło w naszym żużlu. Nie zmienił się za to stadion Unii.

Prezes Sady nie uwierzy w modernizację obiektu dopóki nie zobaczy pierwszej wbitej łopaty na placu budowy. W trakcie pierwszej serii z uwagą obserwowałem zachowanie zawodników w parkingu maszyn przed ich pierwszym startem. Najbardziej aktywni w rozgrzewce byli Piotr Protasiewicz i Krzysztof Kasprzak. Dwie godziny później okazali się najlepsi. Mają co prawda już sporo lat i sukcesów na koncie, ale wciąż im zależy. Złoty Kask jest jednocześnie krajową kwalifikacją do cyklu Grand Prix. Gęste sito eliminacji powoduje, że jeden błąd może kosztować... tytuł mistrza świata, a pretendenci walczą o zaszczyty dopiero na następny rok.

Ten tarnowski Złoty Kask sporo wzbudził we mnie skojarzeń z zamierzchłymi eliminacjami mistrzostw świata w strefie amerykańskiej i australijskiej. Rundy rozpoczynały się jeszcze w starym roku, a sitko było równie gęste. Zdarzało się, że jeden błąd, czy jeden defekt eliminował z walki o tytuł mistrza świata na tak wczesnym etapie prawdziwych tuzów. Przerabiał to Phil Crump, Shawn Moran, czy Bobby Schwartz. Ten ostatni był wielką ligową gwiazdą, a ani raz nie wystąpił w światowym finale. Od tamtych chwil wiele w światowym żużlu się zmieniło i kasa musi się zgadzać. Stąd dzikie karty, nominacje i inne sportowe anomalie. Kibiców w Tarnowie było jak na lekarstwo, bo dziś żyjemy ligą, a mniej mistrzostwami świata, czyli Bobby Schwartz byłby w cenie. Zwyciężył Protasiewicz, którego Falubaz w końcu ma zagrozić najlepszym.

Na razie wygląda to bardzo dobrze, bo... omijają ich kontuzje. To już coś. Rok temu ktoś - przepraszam nie pamiętam, które dokładnie medium - z Zielonej Góry poprosił mnie o ocenę szans Falubazu. Napisałem, że czas aby zielonogórska juniorka zrobiła postępy i w tych chłopakach widzę szansę na medale. Krakowiak i Tonder mają żużlowy tupet i w nich nadzieja.

Niedawno w telewizji widziałem ciekawy materiał o falubazowej czwórce do brydża tj. Nicki Pedersen, Dudek, Vaculik i Proatsiewicz. Zdaniem fachowców trudno będzie poukładać te klocki. Telewizyjny reporter wypytywał każdego po kolei o plusy i minusy pozostałej trójki. Stary wyga Nicki trzymał się swoich oklepanych sloganów. Nicki bardzo dobrze wie, jak jest postrzegany. Duńczyk ma wizerunek wybitnego indywidualisty, którego nie interesuje klub i koledzy z zespołu, i bardziej przyczyni się do rozmontowania atmosfery w drużynie niż jej budowy. Dlatego też niemal na każde pytanie odpowiada w oklepany sposób. Ten jego marketing własnej osoby przyuważyłem długie lata temu, gdy jeszcze jeździł na chwałę Marmy Rzeszów.

Tymczasem na przestrzeni lat trudno znaleźć zdjęcia, czy wideo z parkingu maszyn, na których Nicki prowadzi głębokie dyskusje z żużlowcami Polakami. Jak już, to luźna pogawędka przed meczem ze starym znajomym z ligi brytyjskiej, tj. Gregiem Hancockiem, Andreasem Jonssonem, bądź którymś z Duńczyków. Widzieliście Nickiego, żeby gawędził z Kuberą lub Rolnickim? Ten swój marketing tak piłuje, że chwilami staje się to zabawne. Bez względu na rodzaj pytania odpowiada na jedną nutę: najważniejszy jest zespół, będziemy rozmawiać, współpracować i na pewno znajdziemy najlepsze rozwiązanie. Odpowiada wciąż tak samo jak nakręcona katarynka.

Mam wrażenie, że gdyby reporter spytał go: jak sądzisz, którą pozycję w seksie lubi Protasiewicz? To Nicki odpowiedziałby tak: Nie wiem. Nie znam go tak dobrze, ale jestem pewien, że będziemy na ten temat w trakcie sezonu wiele rozmawiać i wypracujemy naszą najlepszą pozycję.

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×