Dariusz Ostafiński. Bez Hamulców 2.0: Tomasz Gollob wrócił do żywych (felieton)

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
zdjęcie autora artykułu

Przez ostatnie dwa lata brakowało mi tego Tomasza Golloba, którego znałem z okresu wspólnego pisania książki "Testament Diabła". Tęskniłem za błyskiem w oku, specyficznym poczuciem humoru i wielką otwartością mistrza.

Bez Hamulców 2.0 to cykl felietonów Dariusza Ostafińskiego, redaktora prowadzącego dział żużel na WP SportoweFakty.

***

Tomasz Gollob po wypadku na crossie w kwietniu 2017 roku zamknął się w sobie na wiele długich miesięcy, w sumie prawie na 2 lata. Absolutnie nie mam o to pretensji ani go za to nie potępiam, ale tym większa jest moja radość z powrotu mistrza do żywych. Pogadaliśmy sobie trochę w piątek, zaraz po meczu Stelmet Falubazu Zielona Góra z Get Well Toruń i mogę powiedzieć, że to był znowu ten Gollob, którego pamiętam z okresu pisania książki "Testament Diabła".

Proces wychodzenia Golloba ze skorupy był bardzo ciężki i powolny. Nie mogło być jednak inaczej, skoro na każdym kroku towarzyszył Tomaszowi ból tak wielki, że trudno było mu skupić myśli i oddać się beztroskiej konwersacji. Nastroje miewał w tym czasie różne. Góra, dół, góra, dół i tak w kółko. Na szczęście profesor Marek Harat wymyślił sposób (stymulator), żeby złagodzić bóle spastyczne, a Tomasz poukładał sobie w głowie wszystko na tyle, że znowu patrzy na świat tak jak dawniej, tak jak to lubię.

Czytaj także: Gollob żużlowym ekspertem nSport+

Przy czym, i to jest rzecz godna pochwały, teraz to normalne, zwykle spojrzenie kosztuje Golloba wiele wysiłku. Ważne jednak, że on sam zauważył, iż lepiej zacisnąć zęby i być z ludźmi niż siedzieć w domu i czekać na cud, który może nigdy się nie zdarzyć. Bo to jest tak, jak powiedział mi niedawno Rafał Wilk, inny sparaliżowany po wypadku na żużlu sportowiec. Kiedy człowiek traci władzę w nogach, to musi sobie wszystko przewartościować, poukładać na nowo. Nie może sobie zaprzątać głowy tym, że kiedyś chodził. Konieczność jazdy wózkiem to nie koniec świata.

ZOBACZ WIDEO Problem z Hancockiem? Nie pasuje do koncepcji i filozofii Sparty

Gollob potrzebował dużo czasu, żeby tą prostą, ale i też bardzo mądrą filozofię zrozumieć. To musiało jednak tyle trwać, choćby z racji tego, że w tym czasie dostał naprawdę porządnie w kość. Dokuczał mu nie tylko uszkodzony rdzeń, bo w zasadzie cały jego organizm znalazł się nagle w fatalnym stanie. Tak to już jednak jest, kiedy niezwykle aktywnego człowieka nagle położy się do łóżka. Tomasz sam przyznaje, że 1,5 roku z ostatnich dwóch lat spędził, leżąc w łóżku.

Gollob jeszcze nie chce się podpisać pod stwierdzeniem, że wrócił do świata żywych. Zdaje się twierdzić, że dobrze udaje. Ja tam jednak będę się upierał, a trochę Tomka znam, że ten przełomowy moment w jego życiu nastąpił. Od wypadku rozmawialiśmy kilka razy, ale dopiero teraz, a dokładnie 5 kwietnia, usłyszałem takiego Golloba, jak w tych czasach, kiedy tryskał energią i humorem.

Wierzę, że teraz będzie już tylko lepiej, a już taką pełną przemianę będzie oglądała cała żużlowa Polska, bo przecież Tomasz będzie zaglądał do naszych domów w każdą niedzielę w Magazynie PGE Ekstraligi w nSport+. Swoją drogą wielokrotnie przekonywałem się, że Gollob ma naprawdę wiele ciekawego do powiedzenia. Zwłaszcza w kwestii przeróżnych sprzętowych niuansów. Miałem to szczęście, że dał mi kilka wykładów. Silnika bym nie rozłożył ani nie złożył, ale nie wątpię, że dzięki jego lekcjom parę spraw udało mi się lepiej napisać.

Jak tak sobie myślę o tym, co dzieje się wokół Golloba teraz, przypominam sobie jego wypadek w SGP z Taiem Woffindenem z sezonu 2013. Oczywiście nie można tego porównać z tym, co dzieje się obecnie, ale wtedy było na tyle trudno, że Tomasz zniknął na miesiąc, żeby skupić się wyłącznie na lizaniu ran. Już wtedy jego kręgosłup mocno cierpiał, ale jeszcze bardziej ręka i głowa.

Czytaj także: Rusza sprzedaż wody mineralnej z Gollobem

Bardzo mnie zaskoczył, kiedy niedługo po tamtym zdarzeniu wrócił i pomagał mi składać żużlową stronę w "Przeglądzie Sportowym". Na ilustrację wybierał same zdjęcia z wypadków. Im drastyczniejsze, tym lepsze. W międzyczasie opowiadał, jak przed sezonem 2010 spisał testament, bo wiedział, że chcąc walczyć o złoto, musi położyć na szali prawie wszystko, a chciał zabezpieczyć bliskich.

PS: Za nami romantyczny wieczór z Speed Car Motorem Lublin. Zgadzam się z Grzegorzem Zengotą, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale myślę, że wszyscy tego potrzebowaliśmy. Mnie osobiście w tym wszystkim najbardziej urzekła determinacja zawodników Motoru, ich serce do walki. Tam było nie 100, ale 200 procent zaangażowania. Myślę, że wielu powinno brać z tego przykład.

Źródło artykułu: