Wyprawa Startu do Rzeszowa po co najmniej punkt bonusowy okazała się kompletnym niewypałem. Trener Mirosław Kowalik nie po raz pierwszy w tym sezonie popełnił błędy przy ustalaniu składu, w związku z czym sytuacja gnieźnian w tabeli I ligi robi się coraz bardziej nieciekawa. Nie powinno zatem dziwić, że zarząd klubu zamierza podjąć stanowcze kroki, które mają zapobiec takiemu stanowi rzeczy.
Porażka 22-punktami była szokiem dla prezesa Startu Arkadiusza Rusieckiego, który był obecny na meczu w Rzeszowie. - Zgodnie z zapowiedziami szkoleniowca, nasz zespół miał walczyć o co najmniej punkt bonusowy, który wydawał się być pewny. Niestety, jak się okazało błędne decyzje kadrowe, które, co chcę podkreślić, Mirosław Kowalik podejmował suwerennie, sprawiły, że z Rzeszowa wracamy z niczym. Porażki u siebie z Rybnikiem, w Poznaniu czy teraz strata bonusa w dwumeczu z Rzeszowem, przy tak wyrównanej lidze, mogą mieć dla nas fatalne skutki. W związku z tym na poniedziałek zaplanowaliśmy pilne zebranie zarządu, podczas którego będziemy rozmawiać na temat przyszłości trenera. Nie chcę w tej chwili przesądzać jakie zapadną na nim decyzje jednak każdy kibic zaangażowany w losy klubu może mieć pewne przypuszczenia, co w tej chwili może nam chodzić po głowach.
W niedzielnym spotkaniu Kowalik po raz kolejny w tym sezonie zaufał Mariuszowi Puszakowskiemu, mimo że ten wcześniej spisywał się bardzo słabo, a przecież w obwodzie pozostawał chociażby Duńczyk Claus Vissing. Wydaje się, że obcokrajowiec zdobyłby w Rzeszowie dla Startu więcej "oczek" niż "Puzon", który zaliczył dwa zera. Nie trzeba wyjaśniać z czym by się to wiązało, przy porażce 22-punktami, gdy broni się przewagi... 20-punktowej.
- Przed każdym meczem na temat składu, zestawienia par i strategii rozmawiamy ze szkoleniowcem wspólnie jako zarząd. My przedstawiamy swoje pomysły, opinie, natomiast ostateczna decyzja należy do Mirosława Kowalika. Tak było też przed spotkaniem w Rzeszowie. Mogę otwarcie przyznać, że jako zarząd mieliśmy odmienne zdanie na temat składu naszego zespołu, jednak uznaliśmy, że nie powinniśmy w niego ingerować. Jakie to miało skutki - widać po wyniku - kończy Rusiecki.