- Powiem szczerze, że nie pamiętam, aby ostatnio jakikolwiek klub zmieniał trenera w połowie sezonu. Ja oczywiście przyznaję się do wszystkich błędów taktycznych, które popełniłem, ale tak naprawdę na optymalny skład nigdy nie mogłem z różnych przyczyn liczyć. Stąd brały się wszelkie kombinacje, roszady i tak dalej. Działacze mieli tego świadomość i dlatego ich ruch uważam za zaskakujący. Tak na marginesie dodam, że jestem bardzo ciekawy, jak tą sytuację rozwiąże nowy trener - powiedział dla SportoweFakty.pl Mirosław Kowalik.
Kowalik przybliżył kulisy wyboru poszczególnych zawodników do składu. - Jeżeli chodzi o zawodników zagranicznych to bywało różnie. Większości z nich nie mogłem sprawdzić na treningu w konfrontacji z krajowymi zawodnikami. I mówiąc szczerze bałem się ich wystawiać w poważnych meczach o stawkę. Duże pretensje miano do mnie odnośnie Clausa Vissinga, który przecież jak wiadomo, ani w lidze duńskiej, ani tym bardziej szwedzkiej nie błyszczy. A pretensje były ogromne, dlaczego go nie biorę na mecze w Polsce. No właśnie między innymi dlatego. Nie mogłem nawet liczyć na to, że pojawi się na treningu i pokaże swoją przydatność do zespołu. Tak jak wspomniałem wcześniej, nie mogłem liczyć na pełną dyspozycyjność wszystkich zawodników. Taki Dawid Cieślewicz. Były pretensje dlaczego wystawiłem go na meczu w Poznaniu na przyczepnym torze, skoro on nigdy tam dobrze nie pojechał i lubi jeździć przede wszystkim na "betonie". Niech sobie zatem kibice przypomną, jak Cieślewicz w bardzo ładnym stylu wygrał dwa biegi w Tarnowie, właśnie na przyczepnym torze. My również myśleliśmy, że będzie twardo, ale było przyczepnie, a mimo to Cieślewicz potrafił wygrać dwa biegi. Co mogłem wtedy pomyśleć? No to, że jest to wartościowy zawodnik i mogę mu zaufać. To, że on podszedł mało poważnie do meczu w Poznaniu, to już inna sprawa. I tak było w kilku innych przypadkach. Przyznaję szczerze, że nie miałem tak zwanego nosa do doboru zawodników - wyjaśnił Kowalik.
Duże pretensje pojawiły się również w stosunku do Mariusza Puszakowskiego. Kowalik tak ocenił jego postawę. - Ten zawodnik od samego początku pokazał, że nie można na niego liczyć. Lider zespołu z zeszłego sezonu - teraz miał problemy z załapaniem się do składu. No i sądziłem, że na torze w Rzeszowie, który spodziewaliśmy się, że będzie przyczepny, ten zawodnik będzie się w stanie odbudować. Wierzyłem, że jest w stanie złapać przysłowiowy wiatr w żagle i będziemy mogli na niego liczyć w kolejnych meczach. Niestety, była to moja kolejna błędna teoria. Przyznaję. Ale proszę zwrócić uwagę, że inni zawodnicy w tym meczu również zawiedli i to zawodnicy będący liderami zespołu. Gdyby każdy z nich zdobył punkt więcej, to bonus pojechałby do Gniezna niezależnie od wyniku Puszakowskiego. Także ten bonus był w naszym zasięgu. Dlatego tym bardziej w kontekście Puszakowskiego nie rozumiem decyzji o zwolnieniu mnie - dodał były trener Startu.
Mirosław Kowalik uważa, że głównym problemem Startu Gniezno jest zbyt długa ławka rezerwowych. - Start ma długą ławkę juniorów, ale i seniorów. I tutaj powracamy do tego, co powiedziałem na samym początku. Wydaje się, że miałem duże możliwości, ale tak naprawdę ci zawodnicy tak zwanej drugiej linii nie gwarantowali odpowiedniej zdobyczy punktowej i nie mogłem ustabilizować składu opierając go o stałą grupę zawodników. Ja nie byłem zwolennikiem tak szerokiej ławki. Zakontraktowaliśmy zawodników, których uważaliśmy, że należy zakontraktować. Niektóre kontrakty były aktualne, a zarząd nie chciał pozbywać się zawodników i stąd problem. Mówią, że od przybytku głowa nie boli, ale okazuje się, że jednak może boleć - powiedział Kowalik.
Kowalik odniósł się również do zachowania kibiców. - Przyznam szczerze, że w ciągu dwudziestu lat odkąd jestem obecny w polskim żużlu, nie spotkałem się z taką skrajnością wśród kibiców. Od chęci zniszczenia mnie, po uwielbienie i ponownie ogromne negatywne emocje. Spotkałem się z różnymi zachowaniami, ale tak drastyczne i skrajne emocje pojawiły się dopiero w Gnieźnie. To bardzo przykre. Zaczynam nową kartę. Po ostatnich wydarzeniach moje akcje spadły i będę musiał pomyśleć w jaki sposób odbudować zaufanie - zakończył Mirosław Kowalik.