Zostawił drwali by pokonywać rywali - rozmowa z Davidem Ruudem, zawodnikiem Caelum Stali Gorzów

 / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
/ Na zdjęciu: Tomasz Gollob

Kibice w Gorzowie Wlkp. pamiętają jeszcze przerażający wypadek Davida Ruuda, który miał miejsce właśnie na stadionie im. Edward Jancarza. Wtedy Szwed musiał poświęcić wiele czasu nie tylko na powrót do zdrowia, ale także na podjęcie decyzji, czy w ogóle kontynuować karierę sportową. Wtedy Ruud przeszedł długą drogę, po to, aby dziś znów ścigać się w barwach "żółto - niebieskich", znów trzymać gaz i znów marzyć o Grand Prix...

Sandra Rakiej: W trakcie swojej kariery startowałeś już w kilku polskich klubach: w Częstochowie, Pile, Gorzowie, Ostrowie... Pobyt w którym z nich wspominasz najmilej?

David Ruud: Zdecydowanie najlepiej jeździło mi się i nadal jeździ w Stali Gorzów.

Czy to czasem nie jest po prostu kokieteria?

- Oczywiście, że nie! Częstochowę i Piłę reprezentowałem już spory czas temu i szczerze mówiąc, nie miałem tam wiele okazji do startów. Więc jeżeli brałem udział w zaledwie kilku meczach, to trudno mówić o utożsamianiu się z drużyną. W Ostrowie było pozytywnie, choć na początku długo musiałem czekać na to, aby dano mi szansę rywalizowania w spotkaniu ligowym. Natomiast jeżeli chodzi o Gorzów, to z tą drużyną osiągnąłem najwięcej, startując w Polsce. Awansowaliśmy przecież do Ekstraligi i był to niesamowity sezon. Jak do tej pory, to mój największy sukces ligowy w tym kraju.

Niemniej jednak broniąc barw właśnie Stali i to w dodatku na tym torze, miałeś najpoważniejszy upadek w swojej karierze, po którym dramatycznie walczyłeś o powrót do zdrowia...

- Owszem, ale to wydarzenie przywołuje zarówno złe, jak i dobre wspomnienia związane z Gorzowem. Klub nie miał wpływu na mój wypadek, to mogło przecież zdarzyć się wszędzie, w każdej lidze. Niemniej jednak podczas okresu rehabilitacji, zarówno cała drużyna, jak i kibice okazali mi wiele wsparcia i pomocy. I za to będę im zawsze wdzięczny.

Trochę czasu zabrało ci, żeby powrócić do pełni sił. W ubiegłym roku jeździłeś już na niezłym poziomie, ale twoim głównym atutem było błyskawiczne wyjście spod taśmy. O wiele gorzej szło ci, gdy o punkty musiałeś walczyć na trasie. W tym roku odnoszę wrażenie, że jest zdecydowanie odwrotnie!

- Ja sam oceniam moją jazdę dokładnie tak samo! W ubiegłym sezonie musiałem mieć szybkie starty, bo cały czas w głowie miałem pewną blokadę... Jeżeli jechałem pierwszy to mogłem mknąć przed siebie na pełnym gazie. Gdy jednak musiałem atakować, a na torze była ryzykowna sytuacja, to gdzieś z tyłu głowy zapalała mi się czerwona lampka...

I puszczałeś gaz?

- Puszczałem. Tam, gdzie niektórzy pewnie by zaatakowali, poszli na łokcie, wykonali niebezpieczny manewr, mi stawał przed oczami obrazek, który mnie blokował. Muszę jednak przyznać, że z zawodów na zawody było coraz lepiej, aż w końcu przełamałem się w stu procentach. Myślę, że kilkukrotnie udowodniłem w tym sezonie, że stać mnie na niezłą walkę. Nie boję się już, a ściganie na granicy znów mnie rajcuje.

W tym sezonie bierzesz udział w kwalifikacjach do Grand Prix. Sądzisz, że gdyby udało ci się przebrnąć przez sito eliminacji to dałbyś sobie radę?

- Wiem, że mnie na to stać! Oczywiście start w Grand Prix wymagałby wielu zmian w przygotowaniach. Zdaję sobie sprawę, że do ścisłej czołówki na pewno nie należałbym już podczas pierwszego roku startów, bo do tego potrzeba czasu. Ale myślę, że gdy tylko bym się oswoił, to pewnie mógłbym zawalczyć o miejsce nawet w pierwszej ósemce. To marzenia każdego zawodnika i warto o nie walczyć. A na razie koncentruję się na startach w lidze szwedzkiej i polskiej.

W składzie Stali nie znalazłeś się jednak od początku sezonu. Bałeś się powtórki scenariusza z ubiegłego roku z Ostrowa, gdzie długo przyszło ci czekać na debiut?

- Przechodziły mi takie myśli przez głowę, ale nie załamywałem rąk. Wiedziałem, że jeżeli będę przyjeżdżał na treningi i ścigał się tak, jak najlepiej umiem, to wkrótce dostanę szansę. Tak też się stało, a ja zdążyłem się "wjeździć" w tą drużynę.

To tylko drużyna, czy może tak jak stwierdził Matej Zagar – rodzina?

- Mamy świetny kontakt i dobrze się z chłopakami dogadujemy. Atmosfera w zespole jest bardzo ważna, a tu każdy siebie nawzajem motywuje. Sporo czasu spędzamy razem także poza torem, udanym pomysłem był również przedsezonowy obóz w górach.

A propos wypoczywania i podróży, wiele egzotycznych miejsc już zwiedziłeś?

- Byłem w kilku odległych państwach. Między innymi na wyspach kanaryjskich, w Indiach, a także w Tajlandii. To ostatnie miejsce należy do moich ulubionych! Wypoczywałem tam już czterokrotnie i za każdym razem podziwiam piękno tego miejsca.

To musi być świetne uczucie uciec z ziemnej Szwecji pod słoneczne niebo?

- Jest znakomicie, gdy zimą wsiadam do samolotu w ciepłej kurtce i czapce i wylatuję z zaśnieżonej Skandynawii, gdzieś, gdzie za chwilę będę leżeć na plaży. Poza tym urokiem Tajlandii jest również to, że tam ciągle coś się dzieje! To spory kontrast w porównaniu z typowo turystycznym miejscem, jakim są Wyspy Kanaryjskie, a także z rodzinną, cichą i spokojną Szwecją.

W tym roku mogłeś sobie pozwolić na zimową labę, wyjazdy, obozy, wakacje. Jednak nie zawsze tak przecież było?

- Zgadza się, bo zanim osiągałem na żużlu takie wyniki, że mogłem się z tego utrzymać, to długo miałem także normalną, regularną pracę. To wielki komfort i radość, że obecnie po sezonie mogę odpocząć i skoncentrować się na przygotowaniu do kolejnego roku startów.

Zatem kiedyś po sezonie motocykl zamieniałeś na...

- Drewno i las. Byłem drwalem!

Źródło artykułu: