Tomasz Dzionek: Twardy gnieźnieński tor to profanacja?

Krytyka gnieźnieńskiego toru stała się już nieodłącznym elementem każdego meczu rozgrywanego w Grodzie Lecha. Przyjezdni działacze i trenerzy wyrywają sobie włosy z głowy a kibice mówią wręcz o profanacji speedwaya. Dziwnym, lecz w pełni wytłumaczalnym jest fakt, że sami żużlowcy o torze tak krytycznie wypowiadać się nie chcą. Czy włodarze Startu rzeczywiście kaleczą sportową rywalizację? Co w takim razie z przywilejem własnego toru?

W tym artykule dowiesz się o:

Żużel jest sportem, w którym bez wątpienia sposób przygotowania areny zmagań zawodników ma niezwykle istotny wpływ na wynik meczu. Gospodarze zawsze starają się w miarę możliwości atut własnego toru w pełni wykorzystać. W końcu na swoim torze nikt nie zabrania robić ścieżek, kolein i dziur, o których wiedzieć będą tylko miejscowi, byleby brano pod uwagę bezpieczeństwo żużlowców. O polskiej gościnności mowy być nie może, bo przecież każdy zespół chce i musi walczyć o zwycięstwo. W Gnieźnie przed ligowymi spotkaniami drogowy walec jeździ od zawsze. Nawierzchnia miejscowego toru jest więc zwykle twarda i równa.

Swoistą przerwą w historii gnieźnieńskiego betonu były lata trenerki Andrzeja Koselskiego. Wówczas usilnie starano się przygotowywać kopę, co trener zwykł tłumaczyć chęcią przyzwyczajenia zawodników do przeważających wówczas w lidze przyczepnych torów. W konsekwencji Start utracił to co miał najcenniejsze. Zespół częściej przegrywał przed własną publicznością, nie polepszając przy tym zbytnio bilansu na wyjazdach. Tor przy ulicy Wrzesińskiej był tak grząski, że czasami spod niego widać było tylko kaski. Gnieźnianie zaś ewidentnie nie mogli sobie z takim torem poradzić. Po trenerze Koselskim nikt już nie miał odwagi bawić się w kosztowne eksperymenty. Przyjeżdżający do Grodu Lecha zawodnicy mogli znów być pewni, że miejscowy tor będzie twardy jak skała.

Tegoroczne pierwszoligowe rozgrywki są nadzwyczaj wyrównane. Na półmetku rywalizacji ostatnie miejsce od gwarantującego baraż o Ekstraligę dzieli zaledwie pięć punktów. Dla beniaminka z Gniezna, który pokaźnym budżetem poszczycić się raczej nie może, zwycięstwa na własnym torze są na wagę złota. Tak więc działacze i trenerzy wykorzystują możliwość przygotowania toru tak, by po prostu z przeciwnikami wygrywać. Na dotychczas rozegranych w Gnieźnie meczach przyczepnie było tylko podczas spotkania z RKM ROW Rybnik. Później bronę zastąpiono walcem drogowym. Bilans występów na własnym torze ewidentnie wskazuje, że gnieźnianom lepiej jeździ się na betonie (1 mecz na kopie - 1 porażka; 4 mecze na betonie - 4 zwycięstwa). Po cóż więc zmieniać taktykę, jeśli wyraźnie widać, że jest skuteczna? Przybywający na mecze do Grudziądza, Daugavpils i Gniezna spodziewać się mogą twardej nawierzchni. Tymczasem w Rybniku, Rzeszowie, Ostrowie, Poznaniu i względnie Tarnowie zazwyczaj tor jest przyczepny. Nie można w żadnym razie sugerować, że twarde tory to już przeżytek a Gniezno na żużlowej mapie stanowi swoisty ostatni bastion betonu.

Jeśli więc sposób przygotowania poszczególnych torów światek żużla poczytuje jako swoistą tajemnicę poliszynela, to skąd bierze się nagłe zaskoczenie? Wiadomo, że miejscowi znają ścieżki i miejsca, gdzie optymalnie ustawiony motocykl pojedzie znacznie szybciej, lecz profesjonalnie podchodzący do sportu zawodnicy potrzebują zwykle co najwyżej dwóch biegów na dostosowanie przełożeń do warunków torowych. Nie można oczywiście twierdzić, że ów tor jest równy dla wszystkich, bo gospodarze o przygotowanej nawierzchni wiedzą ciut więcej. Sęk w tym, że mecz trwa co najmniej dwie godziny i tylko amator nie będzie w stanie po kilku gonitwach wyciągnąć wniosków i dopasować sprzętu do panujących warunków.

W niedzielny wieczór gnieźnieńskie Orły, wbrew przypuszczeniom licznie przybyłych poznańskich kibiców, wzniosły się wysoko i Skorpionom wybiły żużel z głowy. Od początku spotkania wściekły chodził Zbigniew Jąder, marudząc rzecz jasna na - jego zdaniem, zbyt twardy tor. Na gnieźnieńskim betonie decydował start i umiejętna jazda przez pełne cztery okrążenia. Poznaniacy zaś mieli problem i z jednym, i z drugim. Wyprzedzanie na dystansie, wbrew twierdzeniom wielu sceptyków, było tego dnia możliwe, co pokazał zarówno Peter Ljung, jak i Norbert Kościuch. Niemniej jednak wobec mizernej postawy żużlowców przyjezdnych i świetnej wręcz dyspozycji Startowców, trudno było się spodziewać nadzwyczajnych emocji. Na potwierdzenie powyższego wystarczy spojrzeć na wynik meczu. Sędzia Marek Wojaczek lakonicznie podsumował lamenty strony poznańskiej, uznając, że goście pretensje mogą mieć tylko do siebie, gdyż tego dnia wyraźnie przegrywali większość startów. Jedynym pozytywem jaki dotarł w niedzielę z Poznania był głośny doping i kreatywność kibiców Skorpionów.

Narzekanie na stan toru, który nie miał ani dziur, ani zasadzek, ba! był wręcz prosty jak stół, można uznać za efekt braku wiary w końcowe zwycięstwo i szukanie pozasportowych wymówek. Zawodnikom, którzy kiepski występ uzasadniają zbyt ciężkim torem zwyczajnie brakuje klasy. Dla przypomnienia prawie każdy z poznańskich żużlowców wspominał w pomeczowych wypowiedziach o twardym torze gnieźnieńskim.

Kręcenie nosem na stan toru, który gospodarze skrzętnie przygotowują pod siebie, nie racząc przy tym zawiadomić o jego przewidywanym stanie drużyny gości, uznać należy za świecką tradycję i nieodłączny element żużlowego widowiska. Marudnemu nie będzie pasować tor, sędzia, polewaczka, trąbki na trybunach i podprowadzające w zbyt wyuzadanych strojach. Drużyna przyjezdna wypominając niekorzystny dla niej stan toru żąda niemożliwego. Jak bowiem nazwać fakt wymuszania na gospodarzach dopasowania nawierzchni pod widzimisie przeciwnika? Gdzież tu jest logika? Zapewne w rewanżu role się odwrócą, lecz podobne argumenty nie będą mogły wchodzić w rachubę...

Regulamin Sportu Żużlowego wymaga jedynie, by tor przygotowywany do zawodów był bezpieczny dla samych zawodników. Na gnieźnieńskim twardym i równym owalu trudno jednak znaleźć niebezpieczne miejsca. Zarzut niszczenia dobrego widowiska też uznać należy za chybiony. Wielu jest bowiem kibiców Startu, którym żużlowe zmagania przy ulicy Wrzesińskiej w takiej formie jak najbardziej odpowiadają. Świadczyć o tym ma chociażby wysoka w tym sezonie frekwencja, pomimo walki zespołu o zaledwie utrzymanie w lidze. Jak więc odnosić się do oskarżeń, jakoby gnieźnieński beton profanował dobry speedway? Nie przypominam sobie sytuacji, by sędzia nie dopuścił do rozegrania zawodów przez zbyt twardą nawierzchnię. Od zarania żużlowych dziejów przygotowywano twarde tory, więc można stwierdzić, że stanowią one element historii polskiego speedwaya. Gdzież więc ta rzekoma profanacja?

Sugestie jakoby tor w Gnieźnie niszczył dobre widowisko są grubo przesadzone, zwłaszcza, że wypowiadają je głównie kibice drużyn, które w tym sezonie z pierwszej stolicy wracały na tarczy. Marudzenie na przygotowanie przez gospodarzy toru do zawodów nie dotyczy tylko twardych nawierzchni i Gniezna, albowiem także w innych miastach drużyny przyjezdne szukają przed meczem dziury w całym. Takowe zjawisko, choć niepotrzebne, stanowi nierozerwalny element otoczki meczowej, usprawiedliwiony przecież sportowymi emocjami. Na zarzut przedstawicieli gości źle przygotowanego toru winno się zawsze sugerować, że w rewanżu nikt przyjezdnych o preferencje torowe pytać się nie będzie.

Źródło artykułu: