Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Andreas Jonsson zakończył karierę. W nSport+ tłumaczył, że z powodu kłopotów ze zdrowiem, ale może nie było ofert?
Dawid Kozioł, menedżer Andreasa Jonssona: Były i to nawet sporo. Wszystkie w formie zapytać, co dalej z Andreasem, czy można go brać pod uwagę. To były bardzo otwarte pytania, na które odpowiadaliśmy prawdziwie i rzeczowo, bo nikogo nie chcieliśmy zwodzić.
To może propozycje były słabe finansowo?
Nie doszliśmy do konkretów, nie padła żadna kwota. To było zwykłe sondowanie i tyle, a ja miałem od Andreasa jasny sygnał. Jeśli w poprzednich latach mówił, żeby robić rozpoznanie, tak teraz przekazał informację, że nie działamy, żeby w razie czego nie zostawić żadnego klubu na lodzie.
Czytaj także: Gollob zdradza nam swój plan na powrót do zdrowia
Trochę to zaskakujące, bo choć sezon nie był jakiś szałowy, to jednak miał występy, które bardzo pomogły Motorowi. Rok temu miałem wątpliwości, czy Jonsson jeszcze się nadaje do Ekstraligi, teraz są one zdecydowanie mniejsze.
Ja się bardzo cieszę, bo takich opinii mamy więcej. Andreas kończy, a u wielu osób jest takie uczucie niedosytu. Mówią, że wcale nie musiał kończyć, że jeszcze mógłby wiele pokazać. Jednak zdrowie ważniejsze. Dla niego wielkim wyrzeczeniem było już to, że kontynuował sezon. Wiele ryzykował.
ZOBACZ WIDEO Udany powrót Vaclava Milika. Zobacz skrót meczu Stelmet Falubaz Zielona Góra - Betard Sparta Wrocław
Jaki jest w ogóle największy problem Jonssona?
Już powiem. To wiele różnego rodzaju miniurazów kręgosłupa, które mocno się kompensują. Po wypadku w Lublinie, jak zrobili mu poważne badania, które trwały dwa dni, lekarz poprosił go do siebie i powiedział: słuchaj Andreas, chyba czas kończyć, bo twoje ciało, to jednak wielka blizna. Fakty są takie, że tych wypadków i kontuzji było już za wiele. A niestety kariera żużlowca toczy się od wypadku do wypadku, od kontuzji do kontuzji.
Z tego, co pan mówi, wynika, że dla Motoru zaryzykował zdrowie?
Tak. W jednej z rozmów z prezesem Jakubem Kępą powiedział, że ryzykuje, ale dodał też, że robi to, bo jest kapitanem drużyny. A jako kapitan wnosił wiele. Nie chodzi tylko o punkty, ale o atmosferę. Potrafił o nią zadbać jak mało kto. To był klej dla drużyny. Potrafił się zawsze dogadać, był pomocny, a w tym przypadku chodziło mu o to, żeby nie zostawić Motoru na lodzie. Wiedział, że przyjdzie ten jeden mecz, gdzie jego punkty będą potrzebne. Wziął to na swoje barki. Zresztą on w niedzielę miał wypadek, a w piątek jechał w Gorzowie.
Wielu sportowców nie potrafi skończyć kariery, bo nie ma odłożonych pieniędzy, albo nie zna innego sposobu na życie. Jonnson zawsze był biznesmenem wśród żużlowców, który teraz ma to szczęście, że nie musi na siłę jeździć.
Nie musi. Ładnie to wszystko zbudował i wykorzystał całą karierę. Dziś nie ma takiej sytuacji, która zmuszałaby go do kontynuowania kariery. On ma co robić.
Co dalej? Kiedyś chciał kupić Polonię Bydgoszcz.
Wtedy mocno się zaangażował. Były rozmowy ze sponsorami nie tylko z Polski. Nie wyszło, ale on tego nie rozpamiętuje, bo to była jedna z sytuacji biznesowych. Nie zmienia to faktu, że Polonia zawsze była dla niego ważna. Wiele lat miał na kevlarze „i love Bydgoszcz”. Wtedy chciał coś dla tego klubu zrobić, a wyszło, jak wyszło.
W takim razie ponawiam pytanie o plany, o powrót do żużla w innej roli.
Będzie chciał wrócić, ale nie wiem, w jakiej roli. Ma energię, którą potrafi zarażać wszystkich. W firmach, które prowadzimy, on lubi być takim organizatorem, człowiekiem, który wszystko trzyma w swoich rękach. Potrafi nadać bieg sprawom. Jeszcze go w żużlu zobaczymy, ale to za jakiś czas, bo teraz skupia się na tym, żeby zamknąć sprawy związane ze speedway’em. Jest ogromna baza w Bydgoszczy, druga w Szwecji. Trzeba to zamknąć.
Są chętni na jego sprzęt?
Wielu chętnych. Nie ma dnia, żebym nie jechał do warsztatu w Bydgoszczy coś pokazać. Nie tylko motory, ale i osprzęt. Miał, chociażby własną hamownię i inne rzeczy. Przecież on budował swoje motory. Korzystał z ramy, którą sam zaprojektował. W trakcie kariery zawsze szukał nowinek. Przed każdym sezonem wisiała karteczka z planowanymi zmianami.
Wynalazca.
Tak. Miał skłonności do tworzenia nowych rzeczy. Rama to jedno, ale były też inne pomysły. Kiedyś jeździł z mniejszym kołem z przodu. Chciał, żeby było ono bardziej sprężyste i lepiej pracowało. Bodaj w 2007 roku wszedł do warsztatu i mówi: wymyśliłem, co zrobić, żeby kołpak się nie kręcił. Zawsze miał w sobie chęć zrobienia czegoś lepiej, żeby się wyróżnić. Pamiętam czas, kiedy wiozłem ramy, żeby je karbonować. Były one pokrywane takimi elementami, żeby były bardziej widzialne dla widzów i sponsorów.
Nigdy nie został mistrzem świata, choć mówiono o nim: następca Tony’ego Rickardssona.
Andreas czuje się jednak sportowcem spełnionym. Czy ten tytuł coś by w jego życiu zmienił? Czy to jakaś gwiazdka z nieba? Ciężko tak wprost odpowiedzieć, ale wiem jedno, on zrobił wszystko, żeby osiągnąć jak najwyższy poziom i cel. Może trochę szczęścia mu zabrakło, może niektóre decyzje nie było dobre, czy przemyślane, ale trudno dziś o tym rozmyślać. Poznałem go w lipcu 2006 roku i powiem szczerze, że według mnie przykładał się i poświęcał się w stu procentach. Nie wydaje mi się, by mógł zrobić więcej.
Pan wie lepiej.
Jestem przekonany. A jeszcze nie wspomniałem o kontuzjach, które przychodziły w złych momentach. Miał taki wypadek we Wrocławiu z Nickim Pedersenem. Jak przechodził rekonwalescencję, to zastanawiałem się, czy w ogóle wróci do sportu. Wrócił. Po tej i kilku kolejnych. Zawsze wracał, walczył i były medale. Został wicemistrzem świata. W Gorzowie. Mówił wtedy, że historia zatoczyła koło bo na tym samym torze zdobył medal mistrzostw świata juniorów.
Czytaj także: Kłopoty 3-krotnego mistrza świata. Konflikt z mechanikiem
Kiedyś słyszałem opinię, że osiągnąłby więcej, ale nie miał cierpliwości do tunerów, często ich zmieniał.
On jest niecierpliwy. Zawsze chciał mieć tu i teraz. A z tymi tunerami to długa historia. Zawsze chciał spróbować czegoś więcej, jak najwięcej zobaczyć i wiedzieć. Chodziło mu o porównanie, stąd wielkie ilości sprzętu, które brał.
Jonsson kończy, a pan?
Też. Moja przygoda z żużlem zaczęła się od poznania Andreasa i na jego odejściu się kończy. W pewnym momencie przyszedł do mnie, bo potrzebował pomocy w Bydgoszczy. Poszedłem na spotkanie z ówczesnym prezesem Leszkiem Tillingerem. Chyba dobrze poszło, bo kiedy potem jechaliśmy z Andreasem samochodem, to zwrócił się do mnie z propozycją. Powiedział: wiem, że masz firmę, rodzinę, dziecko, ale chcę, żebyś był moim menedżerem. Przyjąłem po namyśle. Pomagałem, ile mogłem. Bardziej jako przyjaciel niż menedżer. Taki układ bardziej mi odpowiadał. Andreas potrzebował zaufanej osoby z Polski, a byłem nią ja. Dalszą działalnością w żużlu nie jestem zainteresowany. Teraz będę oglądał ten sport z boku.