Policja z komisariatu w szwedzkim Eksjo prowadzi postępowanie w sprawie rzekomego najścia z udziałem Nickiego Pedersena i dwóch innych osób na dom byłego mechanika mistrza świata. Żużlowiec miał przyjść do byłego pracownika po odbiór pieniędzy, które ten, jego zdaniem, był mu winien. Zabezpieczono materiały wideo z kamer. Na tej podstawie policja będzie sprawdzać, czy doszło do szamotaniny, w trakcie której miał zostać pobity mechanik i jego żona.
- Pojechałem do domu Lukasa, bo tak się umówiliśmy - wyjaśnia Pedersen. - On był mi winien pieniądze, ale nie miał ich, więc miał mi dać coś w rodzaju depozytu. Jednak kiedy zjawiłem się na miejscu, to jego nie było. Chwilę potem, jak odjeżdżaliśmy, zauważyliśmy policję zbliżającą się do jego domu. Dwaj policjanci zatrzymali mnie, bo zostali powiadomieni, że pobiliśmy i popchnęliśmy Lukasa i jego żonę. Jednak nie znaleziono żadnych siniaków ani śladów przemocy - czytamy w mailu otrzymanym od mistrza świata.
Czytaj także: Jason Doyle? Bez 1,8 miliona złotych nie podchodź
Według Pedersena policja dała wiarę jego wyjaśnieniom, a cała sprawa została już zamknięta, bo zgłaszający został potraktowany jako osoba niegodna zaufania, która na dokładkę jest niespójna w zeznaniach. Z naszych informacji wynika jednak, że policja wciąż bada sprawę, a dowodami są zapisy nagrań z kamer umieszczonych na domu mechanika. Próbowaliśmy uzyskać bardziej szczegółowe informacje z komisariatu w Eksjo, ale do chwili publikacji artykułu ich nie otrzymaliśmy.
ZOBACZ WIDEO Guzowski: Rozmawiam z Gollobem o kontuzji. Mówimy sobie, że jutro będzie lepiej
Napisaliśmy o finale sporu Pedersena z mechanikiem, więc czas najwyższy wyjaśnić, jak to się zaczęło. Otóż mistrz w grudniu ubiegłego roku zatrudnił wspomnianego Lukasa i zapłacił mu 20 tysięcy złotych w ramach pracy nad przygotowaniem motocykli do sezonu. W marcu Pedersen zwolnił jednak mechanika i wrócił do współpracy z teamem, który pracował u niego w sezonie 2018. Równocześnie zażądał od wyrzuconego mechanika, by ten zwrócił mu część wcześniej wypłaconych wcześniej pieniędzy. Chodziło o 10 tysięcy.
Czytaj także: Polska niespodzianka w składzie Get Well na sezon 2020
- Musiałem go zwolnić, bo popełnił fatalne błędy, które mogły zagrozić mojemu bezpieczeństwu w trakcie jazdy - tłumaczy Pedersen. - Po kilku rozmowach on zgodził się zwrócić mi część pieniędzy. Wciąż jednak coś stawało na przeszkodzie. W pewnym momencie przestał ode mnie odbierać telefon, nie odpowiadał też na sms-y. Nadal się z nim jednak kontaktowałem i 9 sierpnia napisał mi, że w końcu przelał pieniądze. One jednak nigdy nie dotarły. Byłem sfrustrowany, ale zgodziłem się spotkać z Lukasem w Vetlandzie. Miał przynieść pieniądze.
Do spotkania w Vetlandzie doszło przy okazji ligowego meczu. Pedersen nie dostał wtedy kasy. Panowie umówili się jednak w pobliskiej restauracji, gdzie żużlowiec dostał część pieniędzy, których zwrotu się domagał. Wtedy też miała paść propozycja, że zawodnik przyjedzie do domu mechanika po odbiór jakiejś rzeczy w ramach depozytu. Potem do akcji wkroczyła policja. Resztę historii już znamy.
- Znam sprawę i mogę powiedzieć, że być może, przy okazji tworzenia związku zawodowego, który budujemy, warto by jakoś ogarnąć również sprawy mechaników - mówi nam Krzysztof Cegielski, szef stowarzyszenia żużlowców. - Często pracują oni bez umów, bez ubezpieczeń, więc ten rynek absolutnie wymaga uregulowania. Dopóki nic się nie stanie, to nie ma problemu, ale jak coś wyjdzie, to pojawiają się kłopoty, których można by uniknąć.
Cała sytuacja jest o tyle dziwna, że Pedersen, choć ma opinię wymagającego pracodawcy, dotąd nie miał problemów takich, jak te, które tutaj opisaliśmy.