KOMENTARZ. Przed rozpoczęciem rywalizacji o trzecie miejsce w PGE Ekstralidze przekonywałem, że będzie ona ciekawsza i bardziej zacięta niż sam finał. Pomyliłem się, bo na razie wygląda na to, że wszystko jest już jasne, gdyż forBET Włókniarz Częstochowa rozniósł Stelmet Falubaz Zielona Góra 57:33. W Częstochowie jednak szampany się jeszcze mrożą, bo wszyscy zwracali uwagę na przykład ZOOleszcz Polonii Bydgoszcz, która odrobiła jeszcze większą różnicę (28 punktów) i awansowała do I ligi (zobacz szczegóły >>).
Tym niemniej biało-zieloni zaliczkę mają pokaźną. Ponownie swój kunszt zaprezentował Marek Cieślak, który przygotował bardziej niż zwykle przyczepną nawierzchnię, o czym świadczą czasy, niewiele odbiegające od rekordu toru. Przyznał, że razem z toromistrzem Damianem Leszczyniakiem i Andrzejem Puczyńskim pracowali nad nawierzchnią od 6 rano i to poskutkowało. Tym samym szkoleniowiec Lwów powtórzył wyczyn z rundy zasadniczej, kiedy to Włókniarz wygrał 51:39. Goście byli wówczas zdezorientowani i starali się dopasować do owalu. Bardzo podobnie wyglądało to w niedzielę w pierwszym meczu o brąz. By tego dnia skutecznie rywalizować, potrzebny był szybki sprzęt i najwyraźniej tu coś szwankowało. Mówił o tym w magazynie PGE Ekstraligi Tomasz Gollob.
Poza tym, w zespole prowadzonym przez Adama Skórnickiego brakuje Nickiego Pedersena i to widać. Falubaz przegrał w rewanżu półfinału we Wrocławiu 34:56, teraz dostał lanie od Włókniarza. Niestety dla zielonogórskich fanów, ale Falubaz wygląda na ekipę, z której kompletnie zeszło powietrze.
ZOBACZ WIDEO Chińczycy chcieli aresztować Buczkowskiego. Za brak wizy
BOHATER. Oczywiście najlepiej punktującymi zawodnikami w drużynie Lwów byli Leon Madsen i Fredrik Lindgren, ale to Adrian Miedziński zrobił różnicę. On sam nie ukrywa, że obecny sezon jest dla niego w polskiej lidze słaby, ale niedzielnym występem choć w jakiejś części powetował sobie wcześniejsze niepowodzenia. Po mistrzowsku rozprowadził Patryka Dudka w 10. biegu, na czym skorzystał też wspomniany Lindgren. 11 punktów i aż 3 bonusy - to robi wrażenie.
KONTROWERSJA. Tym razem nie dotyczy to sytuacji na torze, bo sędzia Paweł Słupski nie musiał rozstrzygać kogo wykluczyć, czy komu należy się ostrzeżenie za nieregulaminowy start, bowiem takich przypadków po prostu nie było. Wszystko było jasne i klarowne. Niestety co rusz psuła się maszyna startowa, trwały prace związane z jej naprawą, a to bardzo przedłużało zawody. W końcu zdecydowano się wymienić cały mechanizm, jednak mimo to i tak pojawił się problem z równym puszczeniem taśmy. Leszek Demski w żużlowym magazynie emitowanym przez nSport+ sugerował, że problem mógł dotyczyć instalacji elektrycznej, a nie samego mechanizmu maszyny startowej.
AKCJA MECZU. Cały wyścig 12. W jego finalnej wersji, bo ze względu na wspomniane kłopoty z maszyną startową był on kilka razy powtarzany, mieliśmy na torze dość spore zamieszanie. Na pierwszym miejscu jechał Damian Pawliczak, a w pogoni za nim podążali Adrian Miedziński i Michał Gruchalski, zaś Martin Vaculik szukał sposobu, aby przedrzeć się na punktowaną pozycję. W końcu Miedziński dobrał się do skóry młodzieżowca Falubazu, którego kilka chwil później minął też Gruchalski. Włókniarz z podwójnego prowadzenia cieszył się jednak tylko kilka chwil, bo za moment po szerokiej pomknął Vaculik, do tej pory cały czas ostatni. Gruchalski z kolei na chwilę spadł na koniec stawki, ale tuż przed metą przemknął przed Pawliczaka.
CYTAT. - Dzisiaj to my zrobiliśmy 33 punkty, a równie dobrze odwrotnie może być za tydzień - rzucił zupełnie poza mikrofonem Damian Pawliczak do jednego zaprzyjaźnionego częstochowskiego dziennikarza. Junior Falubazu miał sto procent racji. Największym błędem, jaki mogliby obecnie popełnić częstochowianie, byłoby chełpienie się sukcesem, wysokim zwycięstwem. We Włókniarzu przekonują, że mają się na baczności i niedzielna wygrana ich nie uśpi.
LICZBA. 23. Dokładnie tyle lat mija od ostatniego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski Marka Cieślaka, po który sięgnął jako trener ze swoim macierzystym Włókniarzem. Na razie wszystko wskazuje na to, że licznik przestanie bić za tydzień i pan trener wespół z drużyną będzie celebrować zdobycie brązowych "krążków".