Przed ostatnią rundą mistrzostw Europy zachowywał realną szansę na złoto, ale wiadomo już, że nie będzie w stanie jej wykorzystać, ponieważ ze względu na kontuzję nie pojawi się na starcie.
Przed rokiem Nicki Pedersen nie utrzymał się w cyklu Grand Prix, gdzie startował nieprzerwanie od 2001 roku. W tym czasie wywalczył siedem medali i trzykrotnie sięgał po tytuł mistrza świata. Bez wątpienia stał się jedną z wizytówek tej mistrzowskiej imprezy, ale w tym momencie ten rozdział wydaje się być dla niego zamknięty. Trudno jednak wyobrazić sobie rywalizację na arenie międzynarodowej bez charakternego Duńczyka z Odense, co postanowili wykorzystać organizatorzy mistrzostw Europy, którzy przyznali mu stałą dziką kartę na występy w tegorocznym cyklu.
- Dostałem ofertę od One Sportu. Zapytali mnie, czy nie chciałbym wrócić do cyklu, ponieważ nie miałem okazji walczyć o obronę złotego medalu z 2016 roku. Byłem wtedy kontuzjowany, więc dla mnie to było naturalne, że kiedyś będę chciał z powrotem się tu pojawić. Nadal lubię jeździć w wielu imprezach. Zawody indywidualne są dla mnie szczególne i bardzo ważne. Niestety nie byłem wystarczająco dobry, żeby utrzymać się w Grand Prix, dlatego traktowałem mistrzostwa Europy jako kolejny etap mojej kariery. Naprawdę miło było mi rywalizować z chłopakami, którzy tworzą ten cykl - tłumaczy Nicki Pedersen.
ZOBACZ WIDEO Chińczycy chcieli aresztować Buczkowskiego. Za brak wizy
Duńczyk pozostawił po sobie trwałe ślady nie tylko w mistrzostwach świata. Przez ostatnie lata stał się też uznaną postacią cyklu TAURON SEC. Dotychczas spędził w nim cztery pełne sezony (2013-2016) i za każdym razem kończył rywalizację z medalem. Na swoim koncie zapisał złoto, dwa srebra i brąz. Dogłębna analiza jego osiągnięć pozwala wysnuć wniosek, że to jednak nie wszystko.
Przeczytaj także: Wojna polsko-rosyjska na wszystkich żużlowych frontach
To właśnie on najczęściej stawał na podium pojedynczych rund europejskiego czempionatu (11 razy) i razem z Emilem Sajfutdinowem dzierży miano zawodnika, który ma najwięcej turniejowych zwycięstw (5). Skuteczność Pedersena w mistrzostwach Europy potwierdza również fakt, że zaledwie 11 ze 117 wyścigów, w których brał udział, kończył bez zdobyczy punktowej (9,4 proc.), a średnio co trzeci bieg wygrywał. Niewielu zawodników może pochwalić się tak wyżyłowanymi statystykami.
- Mam dużo doświadczenia, ale każdy dzień jest inny. Czasy się zmieniają, więc cały czas muszę zachowywać czujność i trzymać rękę na pulsie. W każdej chwili mogę wykorzystać wiedzę, którą nabyłem wcześniej, ale wciąż szukam nowych pomysłów. Dużo testuję i ciągle czegoś próbuję. Mam nadzieję, że dzięki temu wszystko będzie pracowało jeszcze lepiej. Ważne, żeby w dalszym ciągu walczyć o mistrzostwo. To jest jeden z powodów, dla których dołączyłem do tego cyklu - zdradza Duńczyk.
Inauguracja tegorocznych zmagań nie pozostawiła jednak Pedersenowi zbyt wielu pozytywnych wspomnień. W niemieckim Gustrow Duńczyk zdobył tylko osiem punktów i został sklasyfikowany na odległym, dziesiątym miejscu. Tym razem nie wygrał ani jednego biegu, a poza tym nieszczególnie przekonywał swoją jazdą. Mając w pamięci jego nienajlepsze występy w zeszłorocznym cyklu Grand Prix, można było zastanawiać się czy "Powera" w dalszym ciągu stać na atakowanie czołowych pozycji oraz czy zapowiedzi walki o mistrzostwo nie były słowami na wyrost.
Przeczytaj także: Henryk Grzonka: Mam w uszach tę niesamowitą wrzawę
- Pierwsza runda nie była dla mnie tak dobra, jak oczekiwałem. Tor był trudny, ale jednakowy dla wszystkich zawodników. Nie mogliśmy znaleźć odpowiednich ustawień, ani wystarczającej prędkości. Próbowaliśmy się poprawić, ale nigdy nie jest tak, żeby udało się nam znaleźć absolutnie wszystko. Nie czułem się komfortowo i nie byłem zadowolony z wyniku, ale czasami tak się zdarza. Na szczęście wiedziałem, że wciąż jest jeszcze przestrzeń do poprawy. Mieliśmy kolejne trzy rundy do odjechania, więc postanowiliśmy się na nich skoncentrować - wspomina Pedersen.
Okazało się, że zawodnik doskonale wiedział o czym mówi. Patrząc na jego późniejsze starty, występ w Gustrow faktycznie można było potraktować jako wypadek przy pracy, który zdarza się nawet najlepszym. W dwóch kolejnych rundach Duńczyk wjechał do wielkiego finału i potwierdził, że wciąż chce zdobywać jak najwięcej punktów. W Toruniu musiał zadowolić się czwartym miejscem, ale już dwa tygodnie później przed własną publicznością w Vojens stanął na najniższym stopniu podium.
Z perspektywy zawodnika najważniejsze było jednak to, że udało mu się zniwelować niemal wszystkie straty punktowe i znaleźć się w grupie walczącej o medale. O Pedersenie na pewno nie można powiedzieć, że brakuje mu motywacji. Przed rokiem wrócił do ścigania po kilku poważnych kontuzjach, po których śmiało mógłby zakończyć karierę. Na swoim koncie zapisał wiele prestiżowych osiągnięć i wydawał się żużlowcem spełnionym, ale cały czas miał ochotę na jeszcze więcej. Czy w najbliższej przyszłości ponownie będzie w stanie przebić się na szczyt?
- Wszystko jest możliwe. Cały czas mógłbym ścigać się na motocyklu. Żużel jest we mnie. Ten sport jest cudowny. To styl mojego życia, moje hobby, a ponadto jeszcze moja praca. Taki stan rzeczy utrzymuje się już od wielu lat i naprawdę bardzo to doceniam. To fantastyczne uczucie być częścią czegoś takiego - ocenia żużlowiec z Danii.
Przed ostatnią rundą TAURON SEC, która odbędzie się 28 września na Stadionie Śląskim w Chorzowie, Nicki Pedersen wskoczył na drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Do prowadzącego Grigorija Łaguty miał zaledwie punkt straty, a przy okazji wypracował trzy punkty przewagi nad swoim rodakiem Mikkelem Michelsenem oraz cztery "oczka" nad polską grupą pościgową w osobach Kacpra Woryny i Bartosza Smektały.
Nie ulega wątpliwości, że Pedersen znajdował się w doskonałym położeniu do ataku, ale niestety nie zdoła wykorzystać swojej szansy. Tym razem wygrała z nim kontuzja. Na pewno jest czego żałować, ponieważ Duńczyk mógł pokusić się o spektakularny wynik. Wydawało się, że nie powinien mieć większego problemu z dopasowaniem się do sztucznie układanego toru, ponieważ w przeszłości wielokrotnie ścigał się na takich nawierzchniach w cyklu Grand Prix i potrafił stanąć na podium, a nawet wygrać.
- Zawsze uważałem, że przenoszenie żużla na takie areny to naprawdę świetny pomysł. Mam bardzo dobre wspomnienia związane ze stadionem w Chorzowie. Wygrałem tam moje pierwsze Grand Prix w karierze. Oczywiście teraz będzie zupełnie inny tor. Organizatorzy cały czas się uczą. Jestem pewien, że w tym roku znowu coś poprawią i nawierzchnia będzie nadawała się do ścigania. Musimy sobie uświadomić, że zorganizowanie zawodów na sztucznie układanym torze wymaga wielu przygotowań. Tor jest budowany w naprawdę krótkim czasie i nigdy nie będzie taki sam, jak tor naturalny. Wszyscy mają jednak identyczne warunki, dlatego trzeba się dopasować i zachować koncentrację - twierdzi Pedersen.
Smaczku całej tej rywalizacji finałowej z udziałem Nickiego Pedersena dodawał fakt, że trzy ostatnie turniejowe zwycięstwa w cyklu TAURON SEC Duńczyk odniósł na polskiej ziemi. Niestety nie dowiemy się czy do triumfów w Toruniu, Ostrowie i Rybniku niebawem dopisałby Chorzów, a przy okazji przypieczętowałby zdobycie piątego w karierze medalu mistrzostw Europy. W tej historii nie będzie szczęśliwego zakończenia. Pod koniec sierpnia w meczu polskiej ligi Nicki Pedersen nabawił się kontuzji, która przedwcześnie zakończyła jego sezon. Duńczykowi pozostaje życzyć zdrowia i trzymać kciuki, żeby niebawem znowu był w stanie czarować swoją jazdą i walczyć o żużlowe szczyty.
Wielki finał TAURON Speedway Euro Championship 2019 odbędzie się 28 września, na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Bilety na to wydarzenie dostępne są od 19 zł na eBilet.pl.