Żużel. Słowa krytyki pod adresem Ostrovii przesadzone. "W zeszłym roku jeździliśmy na torach drugoligowych".

WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Mariusz Staszewski
WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Mariusz Staszewski

Arged Malesa TŻ Ostrovia Ostrów poległa w pierwszym meczu barażowym w Gorzowie 30:60, pozostawiając sobie iluzoryczne szanse na pokonanie ekstraligowca. Na rewanż u siebie ostrowianie zapowiadają jednak walkę i nie zgadzają się z krytyką.

Goście niedzielnego meczu dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że nie są faworytami i o nawiązanie walki z truly.work Stalą Gorzów będzie niezwykle trudno. - Liczyliśmy na 30 punktów, ale że jeszcze druga cyfra będzie troszkę inna, tak do 36 lub 38. Rzeczywistość jest troszeczkę inna, tor zweryfikował nasze zachcianki - przyznał po meczu Mariusz Staszewski.

Trener Arged Malesy TŻ Ostrovii nie składał broni i stosował rezerwy taktyczne. Dziwił jednak nieco wybór wyścigów na tego typu manewry. Bartosz Zmarzlik był tego dnia niedościgniony, a to właśnie w wyścigach z jego udziałem przyjezdni dokonywali zmian. - Bartek Zmarzlik jechał z młodzieżowcem i staraliśmy się, żeby rywal nam nie uciekał. Wiadomo było, że pozostałe dwie pary są mocne i równe. Zmiany szły albo na Kildemanda albo na juniora. Nie atakowaliśmy, tylko się broniliśmy - wyjaśnił szkoleniowiec.

Wynik 60:30 (WIĘCEJ O MECZU TUTAJ) nie do końca oddaje to, co działo się na torze. Tak dużą przewagę gorzowianie zawdzięczają piorunującej końcówce, w której trzy ostatnie biegi wygrali 5:1, tak jakby chcieli zniechęcić rywala do jakiejkolwiek walki w rewanżu. - Czego może nam się odechcieć? Następny mecz jest u nas, przygotowujemy się do niego i będziemy się starać, żeby pozostało tak, że Ostrów u siebie nie poległ do tej pory. Jedziemy z myślą, żeby powalczyć o zwycięstwo na swoim torze. Odrobić straty będzie niezmiernie trudno - mówił wychowanek Stali.

ZOBACZ WIDEO  Magazyn Bez Hamulców: Ścisk na gorącym krześle u Ostafińskiego!

CZYTAJ TAKŻE: Grzegorz Walasek zmieni klub?

Ambicji pierwszoligowcowi odmówić nie można. - Po to jeździmy i po to się staramy, żeby walczyć. To, że jeden mecz nam nie wyszedł, to nie znaczy, że mamy się położyć czy zakopać. Jeszcze jedno spotkanie przed nami, następny sezon niedługo i będziemy walczyli - kontynuował Staszewski.

Wielkie brawa należą się organizatorom za przygotowanie toru do bezpiecznej jazdy. Nie należał on może do najłatwiejszych, ale po całym tygodniu opadów była to znakomita robota. - Nigdy nie uskarżamy się torem. Był jednakowy dla wszystkich, bardzo dobrze przygotowany - potwierdził trener Ostrovii.

Jak już zostało wyżej wspomniane Mariusz Staszewski to były zawodnik gorzowskiego klubu. Tym razem stanął naprzeciw zespołu, w którym stawiał swoje pierwszego kroki. - Nieraz zdarzało mi się już stać po drugiej stronie parku maszyn, więc przyzwyczaiłem się. Sentymentalnie jestem związany z Gorzowem, ale pracę mam w Ostrowie i staram się ją wykonywać najlepiej jak potrafię - stwierdził, po czym uciął spekulację na temat tego, że sam miałby przejąć stery w rodzinnym mieście.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Klindt udowodnił, że Michelsen nie kłamał

- Stal ma dobrych dwóch trenerów. I od pierwszego zespołu i od młodzieży. Ja mam swoją pracę w Ostrowie, umowę jeszcze dwa lata ważną i na pewno tutaj zostanę - powiedział człowiek, który stawia ostrowski żużel na kolana, wychowując młodzież i prowadząc pierwszy zespół do kolejnych sukcesów, bo takimi z pewnością były awans do I ligi i wejście aż do jej finału jako beniaminek. - Jeśli już to jestem współtwórcą, bo z prezesami od samego początku staramy się to robić. Jeśli ktoś nas krytykuje, to niech sobie pomyśli, że w zeszłym roku o tej porze jeździliśmy na torach drugoligowych, a w niedzielę byliśmy na torze ekstraligowym. Słowa krytyki są troszeczkę przesadzone - zakończył.

Źródło artykułu: