Posmutniała żużlowa rodzina

WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Tomasz Skrzypek
WP SportoweFakty / Katarzyna Łapczyńska / Na zdjęciu: Tomasz Skrzypek

Rozpoczynający się miesiąc listopad przywołuje pamięć tych, których już nie ma wśród nas fizycznie. Została nam ich obecność w sferze duchowej, wyrażana wspomnieniami.

W tym artykule dowiesz się o:

Pamięć o nich samych i ich dorobku, który nam pozostawili jest przedłużeniem ich życia na Ziemi. Trzeba ją zatem pielęgnować. Skupimy się na tych co zmarli w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Zacznijmy od zagranicznych ścigantów. Z końcem stycznia odszedł Mauro Ferraccioli żużlowiec z Italii, znany w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Miał 65 lat. Jeszcze bardziej znany nie tylko z żużlowych aren był zmarły we wrześniu niemiecki zawodnik Hans Zierk, specjalista torów długich i trawiastych, później wzięty tuner silników żużlowych. Zmarł w wieku 85 lat.

Józef Batko (1940-2018) zmarł w przeddzień dnia Wszystkich Świętych 2018, przez co nie znalazł się na publikowanych przed rokiem listach zmarłych. A był przecież żużlowcem, trenerem i działaczem ocierającym się o miano legendy. Złota podkarpacka Stal lat 1960-1961 to nie tylko Florian Kapała, Stefan Kępa, Jan Malinowski, Janusz Kościelak i Marian Spychała, ale także Józek Batko, który dla Żurawi oddał siebie w całości jako zawodnik, a później szkoleniowiec i działacz.

Gorzów w mijającym roku może mówić o całym szeregu wzlotów i upadków. Zanim 2019 rok rozpoczął swój trudny - acz ostatecznie tryumfalny dla całego polskiego speedwaya - bieg, w listopadzie roku poprzedniego zmarł Janusz Nasiński. Miał 83 lata. To kolejny ze sterników gorzowskiego klubu, który nie doczekał tegorocznego mistrza świata wypiastowanego w Stalowej kolebce. Prezes Nasiński, co ciekawe, pochodził z bliskiego fonetycznie miejsca, gdzie pierwszy Polak stanął na najwyższym podium IMŚ. Chodzi o Jerzego Szczakiela i górnośląski Chorzów. Dziś zasłużonym królem światowego speedwaya jest Bartosz Zmarzlik z Gorzowa Wielkopolskiego.

ZOBACZ WIDEO Różnica zdań w kwestii obcokrajowca pod numerem młodzieżowym. Chcemy ratować inne kraje, za chwilę obudzimy się z ręką w nocniku?

Stamtąd pochodzą wszyscy, którzy tę perłę szlifowali, pierwszy trener i wychowawca Bogusław Nowak, szkoleniowiec Stanisław Chomski. Nie zapominajmy o bodaj decydującym szlifie nadanym przez samego Golloba. Ciężko ranny dziś gladiator Tomasz Gollob w tym dziele ma decydujące zasługi. Kiedy sam wreszcie wspiął się na żużlowy Olimp w 2010 roku, to już trzeci rok z rzędu reprezentował gorzowską Stal, a tam właśnie pierwsze kroki stawiał Zmarzlik.

Wtedy piętnastoletni Bartek został skąpany w olśniewającej aurze wielkiego mistrza. Zauroczony dokładnie wtedy stał się pełnoprawnym żużlowcem. Inna sprawa, że był wyjątkowo pojętnym uczniem. W efekcie od swego mentora przejął pałeczkę, został trzecim z kolei Indywidualnym Mistrzem Świata z orłem na piersi. Po prostu, bo tak to działa, aura mistrza czyni cuda, a przynajmniej cudom sprzyja.

Tej wielkiej chwili IMŚ dla Zmarzlika nie doczekał również inny gorzowski prezes, zmarły w styczniu tego roku Zygmunt Koziara. Był prawie w tym samym wieku co prezes Nasiński. Energiczny działacz doprowadził gorzowską ekipę Stali do srebra i złota DMP w latach 1974-1975. Wśród zawodników tamtej medalowej drużyny żużlowej z Gorzowa, obok takich sław jak Edward Jancarz, Zenon Plech, wspomniany Bogusław Nowak, Jerzy Rembas, Jerzy Padewski, startował również młodziutki wówczas Bolesław Rzewiński.

Przeczytaj także: Czwórkami do Nieba szli herosi minionych dni

Urodzony w 1954 roku nie dożył ustawowego wieku emerytalnego, zmarł osiem dni po swoim pierwszym prezesie, w dniu 29 stycznia br. Kilkuletnią karierę miał szczęście ozłocić imponującym dorobkiem aż czterech laurów DMP. Uczestniczył w tych dziełach, aczkolwiek nie z pozycji lidera. Karierę zakończył w Grudziądzu. Jakby tego było dla Stali mało 6 lutego zmarł wieloletni podprowadzający i kierownik startu z Gorzowa Jerzy Stulik.

W listopadzie roku ubiegłego zmarł także znany w środowisku żużlowym Jerzy Kaczmarek, urodzony w 1943 roku w Poznaniu, przedsiębiorca, działacz Startu Gniezno, starszy brat Wojciecha Kaczmarka (1948-2016). Żużel był jego życiową pasją, choć mimo młodzieńczych prób żużlowcem nie został. Kibicował bratu, sam natomiast zdobył stosowne uprawnienia i został żużlowym sędzią. W uznaniu prezentowanych kompetencji został przewodniczącym Kolegium Sędziów.

Jeszcze kalendarzowo zimową porą, dokładniej na przedwiośniu dnia 20 marca 2019 roku, zmarł Wiktor Waloszek (1940-2019), młodszy brat srebrnego medalisty IMŚ 1970 Pawła Waloszka, który notabene odszedł nam w bólu pół roku wcześniej. Obaj bracia, służąc po sportowemu w różnych klubach, Katowic, Warszawy, Gdańska i Świętochłowic, byli jedną z najlepiej dopasowanych par braterskich w historii polskiego żużla.

Poza nimi w tej kwestii na myśl przychodzą tylko nieliczne tandemy super zgranych braci, jak choćby Joachim i Erwin Majowie, Rajmund i Norbert Świtałowie, Stanisław i Andrzej Tkoczowie. Najbardziej błyskotliwi wydają się być chyba w tej materii kapitalnie współpracujący bracia Antoni i Eugeniusz Skupieniowie oraz Jacek i Tomasz Gollobowie. To była klasyka gatunku, gdy chodzi o polski żużel. Paweł i Wiktor Waloszkowie byli też stawiani za wzór.

Wiosna bieżącego roku była szczególnie okrutna, gdy chodzi o odejścia znaczących ludzi żużla. W kwietniu zmarł wielki as żużlowych torów Joachim Maj (1932-2019), jeden z czwórki "rybnickich muszkieterów", członek zwycięskiej ekipy Górnika i ROW-u Rybnik z lat 1956-1969, dziesięciokrotny drużynowy mistrz Polski, każdorazowo jako lider, nieformalny kapitan zespołu. Był pięciokrotnym medalistą mistrzostw Polski indywidualnie, zdobywcą prestiżowego Złotego Kasku, reprezentantem kraju, medalistą mistrzostw świata. To jedna z piękniejszych kart w historii polskiego żużla.

Był wzorem sportowca, choć sukcesami przebili go koledzy z Rybnika - śp. Stanisław Tkocz (dwa razy złoto DMŚ, dwa razy złoto IMP), śp. Antoni Woryna (dwa razy złoto DMŚ, dwa razy podium IMŚ, złoto IMP) oraz Andrzej Wyglenda (trzy razy złoto DMŚ, złoto MŚP, cztery razy złoto IMP). Szlaki tych zwycięstw przecierały legendy - Chima Maj i Staszek Tkocz. Oni dwaj ten wózek z emblematem ROW najmocniej szarpnęli. A potem już po-szłooo...    

Uczestnikiem ceremonii pogrzebowych śp. Maja był między innymi Henryk Tomaszewski, dżudoka, później działacz, wieloletni kierownik sekcji, a w latach 1992-1993 prezes. Przyjechał własnym samochodem z pobliskich Chwałowic, narzekał na nogi. Niespełna trzy tygodnie później już nie żył. Nie dożył siedemdziesiątych trzecich urodzin.

Przeczytaj także: Ostatni pierwszy Maj

W maju bieżącego roku zmarł także Andrzej Tanaś senior, w wieku niespełna osiemdziesięciu lat (rocznik 1939). To żużlowiec o bardzo ciekawym CV. Urodził się w Ostrowie Wielkopolskim i tam jako żużlowiec zaczynał, stamtąd zawędrował do Leszna, by z Unią świętować brąz DMP. Następnie przeniósł się do Małopolski, a konkretnie via Kraków (1963-1964) do Tarnowa, gdzie pozostał do końca. Imponującą średnią biegową w pierwszej lidze wykręcił w barwach Jaskółek w roku 1968 - 2.37, co dawało mu miejsce w szóstce najlepszych w Polsce. W latach 1982 i 1983 prowadził tarnowską Unię jako trener w drugoligowych bojach.

W czerwcu też powiało smutkiem po śmierci kilku postaci speedwaya. W ciągu jednego tygodnia, od 11 do 18 czerwca zmarli kolejno: Mieczysław Gąsior, Zdzisław Waliński Stanisław Ochwat i Waldemar Ułamek. Mieczysław Gąsior był oddanym działaczem zielonogórskiego Falubazu, gdzie pełnił funkcje sędziego wirażowego oraz chronometrażysty. Pochodził z Lubelszczyzny, gdzie zresztą w młodości ścigał się w popularnych rajdach motocyklowych jako zawodnik sekcji Motoru. Miał 77 lat.

Zdzisław Waliński (1933-2019) był znanym po wojnie żużlowcem leszczyńskiej Unii, z którą na dobre i złe związał się w latach 1952-1971, z wyjątkiem przymusowego jednorocznego epizodu w stołecznym CWKS-ie. Błyszczał w Memoriałach Smoczyka, w 1961 roku wygrywając prestiżowy turniej, między innymi ze świeżo wówczas upieczonymi mistrzami świata z narodowej drużyny Polaków, Marianem Kaiserem, Mieczysławem Połukardem i Henrykiem Żyto. Po karierze Waliński udzielał się w Unii Leszno jako trener.

W wieku 58 lat w połowie czerwca zmarł Stanisław Ochwat, ceniony mechanik klubowy tarnowskiej Unii.

Do żużlowej rodziny należał najbardziej znany w Polsce kierownik startu, Waldemar Ułamek z Częstochowy. Żył 69 lat. Ów pan z barwną dynamiczną sylwetką prawdziwego showmena zapraszany był na różne stadiony w celu ubarwienia sportowych widowisk. Cieniem na jego osobie położył się przykry incydent sprzed lat (2001) z pozostawionym na torze słupkiem podtrzymującym taśmę startową, przez co nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności ciężko poturbowany został angielski żużlowiec Chris Louis. Pech chciał, że śmiercionośnej przeszkody nie zauważył również sędzia zawodów. To była przyczyna ciężkiej traumy dla wszystkich zainteresowanych, choć w sport wpisane są rozmaite ryzyka.

Niezwykle smutny tydzień trafił się również w lipcu 2019 roku, bezlitosna śmierć upomniała się bowiem o dwóch sędziwych żużlowców, będących w dziewiątych dekadach życia. Indywidualny mistrz naszego kraju Stefan Kwoczała zmarł siódmego lipca tego roku. Był pionierem gdy chodzi o wielkie sukcesy Włókniarza, zawodnikiem znanym nie tylko w Polsce, ale w Europie i w świecie. Urodził się 15 czerwca 1934 roku. Od połowy lat pięćdziesiątych nieprzerwanie reprezentował klub żużlowy z Częstochowy. Pomnikowa postać - bez cienia wątpliwości.

Wybitny żużlowiec, a później także trener nigdy zanadto się nie wychylał, wolał pozostawać w cieniu, co w nim jako człowieku szczególnie cenię, bo podobną wyznaję filozofię życiową. W 1959 roku Kwoczała był, obok Stanisława Rurarza i Bernarda Kacperaka, liderem mistrzowskiego teamu Włókniarza, przełamującego wtedy trzyletnią hegemonię niepokonanego Górnika Rybnik (1956-1958). Do złotej szarfy Drużynowych Mistrzostw Polski Stefan Kwoczała dorzucił w tym samym roku największy sukces, zasłużony tytuł krajowego czempiona.

W rozegranym w Rybniku finale Indywidualnych Mistrzostw Polski częstochowski as raz tylko był drugi (za Florianem Kapałą, który w innym z wyścigów zanotował pechowy falstrat - zerwał taśmę, resztę wyścigów wygrywając). Cóż, taki jest magiczny czar jednodniowych finałów, formuła najbardziej zbliżona do igrzysk, w tym najbardziej klasycznym rozumieniu tego słowa. Gdy wreszcie dopuszczono Polaków do eliminacji mistrzostw świata, to Stefan Kwoczała okazał się być najlepszym z tych pierwszych. W finale światowym 1960 roku na starym Wembley zajął siódme miejsce w świecie.

To był szok - Steve Quochala. Ile jeszcze laurów było przed nim? Nieszczęśliwą datą lidera Włókniarza okazał się dzień 13 maja 1961 roku, gdy w jednym z turniejów cyklu Złotego Kasku, rozegranym w Krakowie, uległ poważnemu wypadkowi (na Kwoczałę najechał inny legendarny mistrz Edward Kupczyński), czego efektem było złamanie podstawy czaszki. To niestety był koniec pięknie rozkwitającej kariery w samym jej apogeum. Potem krótko Kwoczała był trenerem Włókniarza i łódzkiej Gwardii.

Tydzień jeszcze nie minął, a los wymierzył nam kolejny cios. Nadeszła wiadomość o śmierci Kazimierza Bentke (ur. 22 lutego 1932 w Bruszczewie koło Śmigla). To był człowiek o niesamowitej energii, zarówno w czasie sportowej kariery, jak i po niej. Starszy o pół roku od Joachima Maja trzymał się świetnie, jak gdyby kpiąc sobie z niskiego numeru pesel. Kipiał energią. Do czasu, gdy zmarła jego ukochana małżonka Danuta. Bólu tej straty nie potrafił ukoić nikt, nawet oddani mu synowie, Norbert i Rafał, ani córka Arleta. Błyskawicznie podupadał na zdrowiu, zmarł 13 lipca 2019 roku.

Jako żużlowiec był wychowankiem Unii Leszno, z którą przeżywał dobre (złoto DMP 1951-1953) i złe dni (spadki), reprezentował też barwy CWKS i Ostrovii, a w roku 1961 za zgodą PZM wyjechał na staż do Anglii, zasilając zespół Coventry Bees. Po sezonie 1969 z pomocą Jana Bańskiego (żużlowiec Rybnika i Świętochłowic na początku lat 50.) wyjechał do Niemiec, gdzie próbował speedwaya, by w końcu na dobre odnaleźć się w branży motoryzacyjnej jako przedsiębiorca i wciągając w biznes swoją rodzinę. Bentke pokazał, że wszędzie można się odnaleźć, aczkolwiek szkoda, że jednak nie w Polsce, gdzie się wychował.

Na początku września nadeszła wiadomość o śmierci współtwórcy bydgoskich wiktorii. Andrzej Wyrąbkiewicz był znakomitym toromistrzem Polonii Bydgoszcz z czasów jej ostatniej świetności, przypadającej na przełom stuleci, ubiegłego i bieżącego. Odszedł mając 65 lat.

Fascynującą postacią był zmarły niespodziewanie 25 września Edward Baldys z Leszna, znany przede wszystkim z autorstwa świetnych fotografii żużlowych. "Edy Bady" miał wyjątkowe "oko". Był jednak nie tylko zapalonym fotoreporterem, lecz także niezrównaną duszą towarzystwa, konferansjerem, wodzirejem. Dumą napawało go, że pozostaje kreatywnym muzykiem. Casus niepojętych związków speedwaya z muzyką.

Niespełna trzy tygodnie temu 13 października 2019 roku odszedł nagle w wieku 52 lat Tomasz Skrzypek, niezwykle ceniony trener personalny z Wrocławia, zatrudniany przez różne teamy sportowe w zakresie optymalnego przygotowania fizycznego przed i w trakcie sezonu. Trenował żużlowców Sparty Wrocław i ostatnio mistrzowskiej Unii Leszno. Był co prawda absolwentem AWF, mimo to fenomenem należy nazwać osobę tak kompetentną w tak wielu specjalnościach sportu wyczynowego.

Tomasz Skrzypek był interdyscyplinarny w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pogrzeb "Skrzypola" okazał się hołdem dla człowieka, bijącym z zadziwiająco wielu środowisk, nie tylko stricte sportowych.

Gdybyśmy pewną urodziwą młodą kobietę nazwali człowiekiem żużla, to pewnie byłoby jej miło. Niestety nie zapytamy jej o to, bo nie żyje od dnia 16 sierpnia 2019 roku. Tą piękną dziewczyną była śp. Malwina Pawlaszczyk, zdolna dziennikarka, nasza redakcyjna koleżanka, pisząca między innymi dla portalu WP SportoweFakty. Porażający news, niewiarygodny, niesprawiedliwy, okrutny. Malwina miała zaledwie dwadzieścia cztery lata, całe życie przed sobą. Była bardzo pracowita i nadzwyczaj utalentowana.

Mimo młodego wieku bardzo dużo wniosła do dzieła wzbogacania żużlowej sfery o rzetelne informacje i celne komentarze. Z przyjemnością i podziwem czytałem jej teksty. Rybnik i Kraków to były jej miejsca na Ziemi. Jej brat Patryk Pawlaszczyk miał talent, ale nie miał szczęścia, bo i ciężkie kontuzje i klub macierzysty był wtedy w totalnej rozsypce - zrezygnował. Przy żużlu została nam Malwina. Ale Panie Boże - nigdy nie zrozumiemy - dlaczego tak krótko?

Stefan Smołka

Źródło artykułu: