Żużel. Maciej Kmiecik: Po co te zmiany w SGP? Potrzebna jedna, ale gruntowna. Promotora cyklu! (komentarz)

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik w kasku żółtym, Leon Madsen w białym
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Bartosz Zmarzlik w kasku żółtym, Leon Madsen w białym

Zmienia się punktacja SGP, zmienia się filozofia rywalizacji w poszczególnych turniejach. Już nie będzie chodziło o ciułanie punktów do klasyfikacji, ale wygrywanie rund, a w najgorszym wypadku, występ w finale. Nieobecni tam, nie będą mieli racji.

Zmiany w SGP Armando Castagna zapowiadał tuż po ostatnim turnieju Grand Prix w Toruniu. (czytaj więcej o tym TUTAJ) Włoch nie mówił wtedy jeszcze o konkretach, ale wkrótce okazało się, że chodzi o zmiany w punktacji i kwalifikacjach do cyklu. Rewolucja to nie jest, a jedynie zmodyfikowany powrót do przeszłości, do czegoś, co już przerabialiśmy w Grand Prix. Można jednak odnieść wrażenie, że zmiana jest robiona dla samej zmiany, a nie ma w niej żadnej logiki.

Owszem, dziwnie wyglądała sytuacja, gdy żużlowiec, który stał na najwyższym stopniu podium, czasami zdobywał mniej punktów do klasyfikacji generalnej niż ten drugi, trzeci czy nawet czwarty. Tym faktem podyktowane były zmiany ogłoszone kilka dni temu przez FIM. Czy jednak sprawiedliwie będzie, gdy rundę zasadniczą wygra zawodnik z kompletem 15 punktów, a w półfinale zanotuje przykładowo defekt, czy przyjedzie do mety trzeci? Do klasyfikacji otrzyma mniej punktów niż wywalczył na torze.

Do końca sprawiedliwego systemu nie ma, aczkolwiek ten, który obowiązywał w ostatnich latach wydawał się optymalny. Liczył się każdy wyścig, bez względu na to, czy to był pierwszy start rundy zasadniczej, czy wielki finał. Teraz waga poszczególnych biegów ulegnie zmianie. Byle się dostać do półfinału, choćby z 8 punktami. W nim można przyjechać do mety na drugim miejscu, w finale to powtórzyć i 18 punktów wskakuje do klasyfikacji. Do tej pory - przy takim założeniu - byłoby ich zaledwie 12. Cóż, trzeba będzie się przyzwyczaić do tych nowinek. Pytanie, na jak długo?

ZOBACZ WIDEO Cieślak o odejściu Miedzińskiego z Włókniarza. "Dużo do powiedzenia miał jego sponsor"

Nie tylko kibice muszą oswoić się ze zmianą. Przede wszystkim żużlowcy będą musieli zmienić nastawienie do startów w Grand Prix. Dotąd większość powtarzała, że nie liczy się zwycięstwo w turnieju, ale suma punktów na koniec cyklu. Stąd też teraz możemy sobie tylko dywagować, że Bartosz Zmarzlik nie byłby mistrzem świata, gdyby obowiązywał w tym sezonie nowy system. Guzik prawda. Mogłoby to zupełnie inaczej wyglądać, przy świadomości, że liczy się nie liczba punktów w poszczególnych wyścigach, a udział w wielkim finale. Tak czy owak w Grand Prix będzie po nowemu, a trochę po staremu, czego młodsi kibice mogą już nie pamiętać. Lepiej czy gorzej, czas pokaże.

Złośliwie można powiedzieć, że zmiany w cyklu wprowadzane są znowu po sukcesie Polaka. W 2010 roku Tomasz Gollob w wielkim stylu został indywidualnym mistrzem świata. Obowiązywał wówczas system punktacji z podwójną zdobyczą w finale. Zmieniono go dopiero w 2013 roku, by rzekomo wyrównać rywalizację i walkę o tytuł mistrzowski przedłużyć niemalże do samego końca. W 2011 roku wprowadzono jednak nowe tłumiki, które kompletnie wybiły z rytmu, będącego wówczas na topie Golloba. Była to zmiana technologiczna, która wywróciła do góry nogami rynek tunerów, a co za tym idzie, przełożyła się na wyniki w IMŚ.

Teraz mamy inną zmianę, która pewnie była przymierzana do wejścia w życie, zanim Bartosz Zmarzlik zapewnił sobie tytuł mistrza świata 2019. Nadużyciem byłoby sugerowanie, że zmiana systemu punktacji wymierzona jest przeciwko Polakowi. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że dotychczasowe zasady premiowały tych, którzy jeżdżą równo przez cały sezon, w tym właśnie Polaka. Nasz mistrz, Bartek, będzie musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości i tyle. Za rok o tej porze pewnie przeczytamy porównania klasyfikacji tej oficjalnej z tą, która wynikała ze stricte zdobytych punktów. Zobaczymy, czy coś się zmieni.

Jeśli FIM robi zmiany wymierzone w Polaków, to jednak nadal strzela sobie tylko w kolano. Tak było choćby z rezygnacją z Drużynowego Pucharu Świata, który seryjnie wygrywali Polacy. I co z tego? Ktoś nam te zwycięstwa podarował? Szwedzi, Duńczycy czy Rosjanie kładli się przed wybrańcami Marka Cieślaka? Kolejne tytuły trzeba było wyszarpać na torze. Wspaniałe, pełne dramaturgi zawody DPŚ zastąpiono karykaturalnym Speedway of Nations, w którym po dwóch dniach rywalizacji, o wszystkim decyduje jeden wyścig. Komedia.

I nie piszę tego, bo nasi przegrali finał SoN z Rosją. Po prostu jest to niesprawiedliwe, bez względu na to, kto i z kim wygrywa. Skoro już jedzie się 42 wyścigi w ciągu dwóch dni, a do zdobycia jest 60 punktów, nie może o wszystkim decydować jeden bieg. I nie kupuję argumentów, że emocje muszą być do końca. Zazwyczaj są i bez wyścigu finałowego. Speedway of Nations sam w sobie nie jest zły, ale reguły są jeszcze do udoskonalenia. I między bajki można włożyć fakt, że SoN zastąpił DPŚ, by poszerzyć geografię żużla i dać szanse innym nacjom. Jakoś SoN nie uzdrowił nagle sytuacji w Słowenii, Słowacji w Czechach czy Włoszech. I nie zrobi tego, choćby obowiązywał przez kolejną dekadę. Jedynymi wygranymi SoN są, póki co, Rosjanie.

Patrząc na kalendarz SGP 2020 znów widzimy stagnację i dziewięć aren znanych doskonale kibicom speedwaya. Nowością jest jedynie Togliatti, które zdało egzamin w SoN. Pamiętać należy, że to nie BSI w SoN, a Polacy z One Sport, Karol Lejman i Jan Konikiewicz przecierali szlaki w Rosji, organizując tam rundy SEC. Bez tego, pewnie nie byłoby Grand Prix w Togliatti. Zmiana w Grand Prix jest potrzebna, ale jedna radykalna. Zmiana promotora cyklu! Za to Polacy powinni trzymać mocno kciuki.

Źródło artykułu: