Trudno nie zauważyć, że w zmianach ogłoszonych w sobotę w Speedway Grand Prix (czytaj więcej o tym TUTAJ) mamy brak logiki. BSI chciało skończyć z sytuacją, w której zwycięzca rundy Grand Prix ma mniej punktów niż np. zawodnik z drugiego miejsca. Efekt będzie taki, że mistrzem świata może zostać żużlowiec, który wcale nie wygrał największej liczby biegów w danym sezonie.
Zdecydowano się bowiem wrócić do systemu, który obowiązywał przed laty, choć nieco zmodyfikowano liczbę punktów, jaką otrzymywać będzie triumfator SGP. Czy to uzdrowi światowy żużel? Nie. Można mówić i pisać, że lepiej wyglądać będzie tabelka, w której punkty będą maleć wraz z niższymi pozycjami w klasyfikacji turnieju, ale… Czy to największy problem żużla? I przede wszystkim. Czy nowe rozwiązanie będzie sprawiedliwe?
Czytaj także: Speed Car Motor rozpalił kibiców transferami
Wiemy już, że gdyby podobny system obowiązywał w roku 2019, to Bartosz Zmarzlik nie zostałby mistrzem świata. Triumfowałby wtedy Leon Madsen. Nie chcę pisać, że to zmiana wymierzona w polski żużel, ale pokazuje ona jedno. Cykl stanie się mniej sprawiedliwy. Bo nagle może się okazać, że w kilku rundach do finału przedrze się ktoś, kto po rundzie zasadniczej miał 8 punktów. Wygra finał i zgarnie 20 "oczek". Czy to będzie zrozumiałe dla kibica? Śmiem wątpić.
ZOBACZ WIDEO Różnica zdań w kwestii obcokrajowca pod numerem młodzieżowym. Chcemy ratować inne kraje, za chwilę obudzimy się z ręką w nocniku?
Może się też zdarzyć, że ktoś skończy turniej ze słynną "olimpiadą", czyli pięcioma zerami, a na koniec otrzyma za to… punkt. Bo przecież 16. pozycja w turnieju SGP wynagradzana będzie właśnie jednym "oczkiem".
Osobna kwestia to zmniejszenie liczby zawodników, którzy będą utrzymywać się w cyklu. Grono uprzywilejowanych zmalało z ośmiu do sześciu. To też zmiana dla zmiany. Można w ciemno założyć, że zawodnicy z siódmej czy ósmej pozycji dostaną później stałe "dzikie karty". Zwłaszcza, że od roku 2020 BSI będzie ich przyznawać pięć, a nie cztery jak do tej pory.
Rozumiem, że Brytyjczycy chcieli w jakiś sposób dopuścić nieco świeżej krwi do Speedway Grand Prix, ale można to było zrobić w sposób znacznie bardziej przemyślany. Wystarczyłoby zakazać startu w kwalifikacjach do SGP zawodnikom, którzy w danym sezonie znajdują się w cyklu. Przecież mamy w historii żużlowców potrafiących wręcz co roku meldować się w czołowej trójce Grand Prix Challenge.
Jeśli tacy zawodnicy jak Matej Zagar, Niels Kristian Iversen czy Antonio Lindbaeck czują się na siłach, by walczyć w SGP, to niech udowadniają to w kolejnych turniejach cyklu, a nie Challenge'u. Gdyby pozbawić ich prawa startu w eliminacjach, to już w roku 2020 mielibyśmy świeżą krew w postaci chociażby Andersa Thomsena.
Powyższymi zmianami w SGP brytyjscy promotorzy z BSI odciągają nas od tego, co najważniejsze. Od zmian organizacyjnych. Bo formuła sportowa Speedway Grand Prix nie wymagała modyfikacji. Przecież mieliśmy emocje niemal do samego końca podczas ostatniej rundy w SGP w Toruniu i walkę o złoty medal. Mieliśmy też pojedynek o pozostanie w czołowej ósemce.
SGP wymaga za to zmian organizacyjnych. Tego, by turnieje przestały się odbywać w małych mieścinkach jak Vojens, Krsko czy Malilla. Zamiast tego potrzebujemy większych aren, docierania na nowe rynki. Tego BSI nam nie oferuje i obawiam się, że już nigdy nie zaoferuje. Brytyjczycy dowodzą cyklem mistrzowskim od lat i chyba już nic ciekawego nie mają nam do zaprezentowania.
Czytaj także: Kułakow podziękował Unii za miniony sezon
Grand Prix potrzebuje jednej zmiany. Nowego promotora. Obawiam się jednak, że zatwierdzenie pomysłów Brytyjczyków, choć lada chwila kończy im się kontrakt na zarządzanie mistrzostwami świata, oznacza przedłużenie współpracy pomiędzy FIM a BSI. W końcu Brytyjczycy pokazali, że się starają i zmieniają żużel.