W środę poznaliśmy terminarz PGE Ekstraligi na sezon 2020. Ponoć jego ogłoszeniem najbardziej emocjonowali się dziennikarze. Ze słów prezesów i trenerów/menedżerów jasno przecież wynika, że im tak naprawdę wszystko jedno z kim spotkają się w pierwszych kolejkach. W końcu na przestrzeni całego sezonu, prędzej czy później będą musieli rywalizować z każdą drużyną. Jasne, jasne. Bujać to my, ale nie nas.
CZYTAJ TAKŻE: Motor załatwił Zagara na Okęciu
Prezesi lubią się asekurować, przepraszam za słownictwo, wciskać nam wszelakiego rodzaj kity. A tak naprawdę od razu siadają do stołu i włączają tryb analizy. To tak jak z czytaniem komentarzy przez zawodników. Nikt się otwarcie do ich studiowania nie przyzna, mówią, że dla świętego spokoju nie zjeżdżają na sam dół newsa i, że hejt spływa po nich jak po kaczce. Sęk w tym, że prawda jest zgoła odmienna.
Sorry, gdybym był szefem klubu sam przystąpiłbym do rozpisywania możliwych scenariuszy na początkową część sezonu. A, że połowa z przewidywań by się nie sprawdziła, to co z tego? Zabawa i tak jest przy tym przednia, bo kto z nas nie lubi trochę powróżyć z fusów?
ZOBACZ WIDEO #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
I teraz idąc tym tropem pobawmy się w jasnowidzów i sprawdźmy, kto na pierwszy rzut oka nie trafił losu na loterii i zamiast autostrady, trafił na leśną, pełną dziur i wybojów drogę, na której łatwo wpaść w pułapkę. Zdania u nas w redakcji są podzielone, ale dla mnie osobiście najbardziej zabójczo wygląda rozbiegówka Betard Sparty Wrocław. Najpierw jest nieobliczalny Speed Car Motor Lublin, a później dwa piekielnie ciężkie wyjazdy do Leszna i Częstochowy.
Na pocieszenie dla ekipy ze stolicy Dolnego Śląska dodam, że nie widzę drużyny, która tak jak Leszno zwyciężając spotkanie za spotkaniem od razu odbije pieczątkę jakości i uruchomi miażdżący wszystko co napotka na swojej drodze walec. Bardziej byłbym skłonny przyjąć zakład, że nie będzie ekipy, która zaledwie po trzech kolejkach poszczyci się mianem niepokonanej. Nie tym razem.
Nie czarujmy się przychylny rozkład jazdy ma olbrzymie znaczenie. Jego ważność potwierdza przypadek eWinner Apatora, wtedy Get Well. Kilka razy "w palnik" na dzień dobry, morale siadły i huk przy spadku praktycznie już po pierwszej rundzie usłyszeli nawet w Bydgoszczy. Ktoś powie, że torunianie byli słabi i nawet pięć meczów z rzędu u siebie by im nie pomogło. Być może, ale harmonogram nie należał to najłatwiejszych, a przy słabym wejściu w sezon przypominał wręcz drogą przez mękę.
Każdy po cichu modli się o teoretycznie jak najłatwiejszego przeciwnika u progu rozgrywek. Tutaj obowiązuje odwrotność zasady nieważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz. Z drugiej strony z kolei inauguracyjne rundy mają to do siebie, że lubią uraczyć nas niespodzianką. Zawodnicy nie są jeszcze wjeżdżeni, szansa na sprowadzenie kogoś na ziemię jest większa.
Za takiego uchodzi przed sezonem 2020 ROW. Wszyscy na sto procent z pocałowaniem ręki wzięliby rybniczan na warsztat już na pierwszy ogień. Jak zaczynać to z wysokiego C, odnotować dwa punkty i popłynąć na tej fali dalej. No i tutaj dobrnęliśmy do momentu, w którym jak ulał pasuje mojej ulubione żużlowe stwierdzenie, papier papierem, a i tak wszystko zweryfikuje tor.
CZYTAJ TAKŻE: W Ostrowie zamówią silniki za 400 tys. zł