Żużel. Dyskusja na temat miejskich dotacji. "Jedna decyzja może spowodować wycofanie się z finansowania klubu"

WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Na zdjęciu: od lewej: Martin Vaculik, Maciej Janowski, Michael Jepsen Jensen
WP SportoweFakty / Mateusz Wójcik / Na zdjęciu: od lewej: Martin Vaculik, Maciej Janowski, Michael Jepsen Jensen

- Jeżeli klub oprze budżet w 20 czy 30 proc. na środkach publicznych, może nie udać się powtórzyć tego budżetu w przypadku wycofania się samorządu - uważa Jacek Frątczak, który wskazuje na potrzebę dyskusji na temat finansowania klubów przez miasta.

Sytuacja w Rybniku skłoniła środowisko żużlowe do dyskusji na temat finansowania klubów PGE Ekstraligi przez samorządy. Pojawiły się głosy, że drużyny opierające swój budżet w 20-25 proc. na środkach publicznych, nie powinny otrzymywać licencji na starty.

- Na chwilę obecną aż tak daleko bym nie szedł. Oczywiście, mamy obecnie sytuację, w której pojawia się pytanie, czy tytułowa dywersyfikacja przychodów klubów w odniesieniu do udziału środków samorządowych, jest bezpieczna nawet dla całej ligi zawodowej. Jedna decyzja polityczna może spowodować wycofanie się samorządu z finansowania klubu żużlowego lub znaczące zmniejszenie dotacji - skomentował Jacek Frątczak w rozmowie z WP SportoweFakty.

Czytaj także: Dobra wiadomość dla warszawskiego żużla. WTS Nice z licencją na cztery lata

W wielu miastach dochodzi do sytuacji, że obcinane są wydatki, przy jednoczesnym wzroście podatków. Do tego dochodzą rosnące koszty utrzymania obiektów sportowych, co rodzi kolejne problemy.

ZOBACZ WIDEO #MagazynBezHamulców: Gorąca linia Ostafińskiego z Kryjomem. Co ma Pawlicki do Zmarzlika

- Tu i ówdzie widać, że samorządy zaczynają dociskać pas. W tej sytuacji myślę, że warto byłoby podyskutować, w jaki sposób przygotować się na taką rzeczywistość. Być może spółka PGE Ekstraliga mogłaby sugerować klubom kierunki bezpiecznej dywersyfikacji przychodów, określając dopuszczalny poziom udziału środków publicznych w budżetach - ocenił ekspert portalu WP SportoweFakty.

- Aktualnie nie ma klubu w PGE Ekstralidze, który byłby właścicielem stadionu. Duże obiekty, nowoczesna infrastruktura, której utrzymanie pociąga gigantyczne środki, już nie mówiąc o amortyzacji to w istocie koszty ponoszone przez samorządy - dodał.

- Nie da się z dnia na dzień zmienić struktury budżetów w klubach. Gdzieniegdzie słychać o możliwych cięciach w środkach, jakie kluby otrzymywały dotychczas. Są różne projekty społeczne w naszym kraju, które obciążają samorządowe budżety - skomentował Frątczak.

Czytaj także: Nie tylko Mariusz Fierlej. Polacy lubią startować zimą w Argentynie i Australii

Jeżeli klub oprze budżet w 20 czy 30 proc. na środkach publicznych, może nie udać się rynkowo odtworzyć tego poziomu w przypadku ograniczenia środków z miast. Dlatego jednym z rozwiązań może być wprowadzenie zapisu regulaminowego określającego maksymalny udział środków publicznych w budżecie.

Wojciech Dankiewicz uważa z kolei, że nie należy wprowadzać ograniczeń, jeżeli chodzi o miejskie dotacje. - Byłbym daleki od umieszczania takich zapisów w regulaminie licencyjnym. Samorządy już i tak są zakładnikami klubów, szczególnie w tych miastach, gdzie żużel jest dyscypliną wiodącą. Pamiętajmy, że drużyny tak czy owak są dotowane przez samorządy, chociażby przez utrzymywanie obiektów sportowych - skomentował Dankiewicz.

- Niedobrze, że takie sytuacje powodują, że klub ma nóż na gardle i może stracić miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej. Tym bardziej PGG ROW Rybnik, który wiadomo, w jakich okolicznościach wypadł z tej ligi. Ilu mamy zwolenników dotowania klubów żużlowych, tyle samo mamy przeciwników. Kluby to są spółki, więc muszą wziąć na barki pewnego rodzaju ryzyko biznesowe i szyć garnitur na miarę swoich możliwości. Dajmy pracować prezesom w klubach i prezydentom w miastach - zakończył.

Źródło artykułu: