KOMENTARZ. Przejeździłem w tym sezonie za drużyną Arged Malesa TŻ Ostrovia Polskę wzdłuż i wszerz, oczywiście zahaczając także w długi weekend o Łotwę. Widziałem na własne oczy pierwsze w historii zwycięstwo ostrowskiej drużyny w Tarnowie, gdzie skakałem nie tylko z radości, ale także stąpałem z nogi na nogę, bo było wówczas przeraźliwie zimno. Mecze w marcu i na początku kwietnia w soboty o 20:15 to jakaś pomyłka. Rozumiem, że czas antenowy, że telewizja itd. Odrobinę litości i szacunku dla kibica na stadionie też trzeba mieć, bo bez niego ten cały cyrk nie będzie miał sensu, a oglądanie speedwaya przy trzech stopniach Celsjusza delikatnie rzecz ujmując, przyjemnością nie jest.
Przeżyłem także porażki ostrowian. Tą minimalną w Łodzi, ale też tęgie lanie w rundzie zasadniczej w Rybniku czy wysoką przegraną w tumanach kurzu w Daugavpils. Byłem blisko zespołu i widziałem, jak kapitalna atmosfera panuje w tej ekipie. Oczywiście, budują ją wyniki, ale nawet, kiedy ich nie było, to ci zawodnicy potrafili się odpowiednio zachować, porozmawiać, wytłumaczyć, co się stało. Współpraca z tym zespołem w zdecydowanej większości była czystą przyjemnością.
BOHATER. Mam dwóch bohaterów z tego sezonu. Jednego z lokalnego podwórka, czyli Tomasza Gapińskiego, który rewelacyjnie wkomponował się w ostrowski zespół i stał się ulubieńcem miejscowych kibiców. Świetny gość, którego nie da się nie lubić. Kiedy doznał kontuzji obojczyka w półfinale IMP w Rawiczu, zadrżałem. Tak po ludzku było mi go szkoda, ale zdawałem sobie także sprawę, ile na absencji Gapińskiego straci ostrowska drużyna. Traciła bardzo dużo. Choć stosowano za niego zastępstwo zawodnika, to jednak brakowało nie tylko jego punktów, ale przede wszystkim dobrego ducha tej drużyny. Bohaterem Gapiński został co najmniej dwa razy. Pierwszy raz, gdy trzy tygodnie po operacji zdobył 13+1 w meczu z Unią Tarnów, przywożąc za plecami w ostatnim wyścigu Petera Ljunga i Wiktora Kułakowa, co uratowało zwycięstwo Ostrovii 46:44, a po raz drugi, gdy dokonał niemożliwego wraz z Samem Mastersem w półfinale play-off z Car Gwarant Startem Gniezno.
ZOBACZ WIDEO Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a
Drugi mój bohater to oczywiście mistrz świata, Bartosz Zmarzlik. Niezwykle skromny i pracowity chłopak, który krok po kroku wspinał się na szczyt. Drogę utorował mu nie kto inny, jak Tomasz Gollob, skracając mu wspinaczkę na żużlowy Mont Everest o ładnych kilka lat. Pamiętam, jak przed Turniejem o Łańcuch Herbowy rozmawiałem z Bartkiem, życząc mu w Vojens powtórzenia wyczynu Golloba, który w 2010 roku właśnie na duńskiej ziemi zrobił milowy krok do złota. Zmarzlik niemalże skopiował wyczyn swojego mentora. Na torze Ole Olsena co prawda nie wykręcił maksa 21 punktów, ale wypracował taką przewagę nad Leonem Madsenem, że mógł świętować na Motoarenie mistrzostwo świata. Pierwsze, ale jestem przekonany, że nie ostatnie w karierze, czego z całego serca mu życzę.
Zobacz także: Milionerzy niechętnie widziani w środowisku żużlowym
KONTROWERSJA. Reprezentacja Polski obojętnie w jakiej dyscyplinie sportu, to świętość. Dlatego też na kontrowersję wybrałem absencję niektórych żużlowców w meczach kadry. Spotkała ich kara. I jakoś wcale mi ich nie żal. Jakoś nie wierzę w te wszystkie L4 i dziwne tłumaczenia. Od jakiegoś czasu zauważyłem, że niektórym zawodnikom poprzewracało się z dobrobytu w głowach. Szybko zaczęli zarabiać duże pieniądze. I niech je zarabiają, nie zazdroszczę im, bo ryzykują swoje zdrowie i życie. Trzeba jednak pamiętać, że żużel to nie tylko pieniądze. To także laury i zaszczyty, a jednym z nim jest jazda z orzełkiem na piersi. Jak chcecie brać z kogoś przykład, to bierzcie z Bartosza Zmarzlika. Wielki sportowiec, normalny człowiek, dla którego biało-czerwone barwy znaczą więcej niż pieniądze.
AKCJA ROKU. Tutaj nie mam żadnego problemu z wyborem. Piętnasty wyścig rewanżowego półfinału play-off Nice 1. LŻ pomiędzy Arged Malesa TŻ Ostrovia a Car Gwarant Startem Gniezno mogę oglądać do znudzenia. Zespół z pierwszej stolicy prowadził przez 29 wyścigów dwumeczu, by ostatecznie przegrać jednym punktem. Oskar Fajfer wystrzelił jak z katapulty w 15 wyścigu, gdzie na pierwszy rzut oka wydawało się, że ukradł start. Chwilę później popełnił jednak błąd, który kosztował jego zespół udział w finale. Uniosło koło jego motocykla, wytracił prędkość, a Sam Masters i Tomasz Gapiński równocześnie wyprzedzili zawodnika z Gniezna i pomknęli do mety po 5:1, oznaczające awans ostrowian do finału. To bez dwóch zdań jeden z najpiękniejszych momentów ostrowskiego żużla w ostatnich kilkunastu sezonach. Kibice po tej akcji odfrunęli z radości, a Sam Masters i Tomasz Gapiński na stałe przeszli do historii speedwaya nad Ołobokiem.
LICZBA - 29 - tutaj również nawiązanie do dwumeczu półfinałowego Ostrovii ze Startem. Zespół z Gniezna prowadził przez 29 wyścigów, by finał przegrać jednym, jedynym punktem w tym ostatnim trzydziestym biegu.
CYTAT - Może i sam Alfred Hitchcock by takiego scenariusza nie wymyślił, ale zrobiła to Ostrovia. Jesteśmy specjalistami od takich horrorów - mówił po wygranym półfinale ze Startem Gniezno, Radosław Strzelczyk, prezes Ostrovii. - Dzięki temu, że wygraliśmy dwumecz ostatnim wyścigiem, zapamiętamy ten mecz do końca życia - dodał trener Mariusz Staszewski.
Zobacz także: Zawodnicy ociągają się z decyzjami o końcu kariery