Program ochrony torów przed deszczem budzi wiele kontrowersji. Burzy się prezydent Leszna Łukasz Borowiak, któremu nie podoba się to, iż miasto miałoby wyłożyć ponad milion złotych na odwodnienie. Kością niezgody są też plandeki ochronne na tor. Prezesi klubów dowodzą, że bez sensu wydawać 200 do 300 tysięcy złotych na coś, co być może nigdy nie zostanie wykorzystane. Mówią, że lepiej wydać te środki na kulejące szkolenie.
W PZM i Ekstralidze Żużlowej nie chcą jednak słyszeć o żadnym przekładaniu pieniędzy z jednej kupki na drugą. Związkowi działacze tłumaczą, że dzięki plandece Betard Sparta Wrocław uratowała finał w 2017 roku i zarobiła blisko 2 miliony złotych. Dodają, że telewizja płaci 20 milionów rocznie po to, żeby nie odwoływano spotkań z powodu deszczu. Kolejny argument za utrzymaniem programu ochrony torów przed deszczem i wprowadzeniem plandeki jest taki, że każdy dostaje rocznie z EŻ blisko 2,5 miliona złotych, więc kluby stać na zakup licencjonowanej plandeki.
Czytaj także: Ostafiński apeluje, by nie słuchać Pawlickiego i głosować na Zmarzlika
Prezesi klubów doskonale znają te argumenty, ale podkreślają, że w ostatnim czasie już praktycznie nie odwołuje się meczów z powodu deszczu. A jeśli pada w planowanej godzinie spotkania, to i plandeka nie pomoże. - Dlatego lepiej byłoby wydać kasę na szkolenie. Zwłaszcza że w 2019 roku taka Stal Gorzów kupiła folię ochronną z sieciówki za niecałe 30 tysięcy, przykryła nią tor i też uratowała mecz - przekonuje nas jeden z działaczy.
ZOBACZ WIDEO #MagazynBezHamulców: Gorąca linia Ostafińskiego z Kryjomem. Co ma Pawlicki do Zmarzlika
PZM i Ekstraliga nie chcą jednak słyszeć o żadnych półśrodkach. Tłumaczą, że tylko licencjonowane plandeki zapewniają ochronę. Choćby z racji posiadania rowków odprowadzających wodę. Nie ma możliwości, by pod dobrze ułożoną folię z certyfikatem cokolwiek się przedostało. To gwarantuje, że tor po odkryciu nie będzie miał miejsc mocniej nasączonych wodą.
Oponentów plandek nie przekonują jednak argumenty o wyższości plandeki nad zwykłą folią. Mówią, że o wiele sensowniej byłoby zająć się wyprofilowaniem torów i zrobieniem większych spadów. Wówczas wystarczyłoby mocno ubić tor w razie prognozowanych opadów, a woda spłynęłaby po nachyleniu do kratek.
Czytaj także: Skok na Apator. Sponsor toruńskiego klubu powiązany ze SKOK-ami
Poza wszystkim można usłyszeć, że plandeka nie jest praktyczna. Pewnie mógłby coś o tym powiedzieć prezes Sparty Andrzej Rusko, który dostał plandekę od PZM do testów. I właśnie z Wrocławia już nie raz płynęły sygnały, że do rozłożenia i złożenia plandeki potrzeba czasu. Co najmniej kilku godzin. Potrzeba też ludzi. Minimum 8 osób, choć i to czasami nie wystarcza. Do tego trzeba mieć magazyn, gdzie można by taką plandekę przechowywać. W klubach mówią, że to dodatkowe kłopoty. Pomieszczenie może i by się jakieś znalazło, ale o ręce do pracy trudno. Riposta EŻ jest krótka - klub, który nie potrafi zorganizować kilku pracowników do rozłożenia plandeki, nie jest profesjonalny.
Odbijanie piłeczki w sprawie plandeki pewnie zakończy się tym, że każdy i tak będzie musiał ją kupić. Trudno wyrokować, czy to dobrze, czy źle. Trudno też jednak teraz nagle zmieniać reguły gry. Skoro wcześniej wprowadzono system ochrony torów przed deszczem i kluby zaczęły się do niego dostosowywać, to należy to doprowadzić do końca, a po jakimś czasie wszystko rozliczyć.