Kontynuujemy nasz cykl, w którym analizujemy ruchy poszczególnych klubów, nie tylko te kadrowe, ale również wszelkie inne kluczowe decyzje, które wpłynęły na losy danego ośrodka. Teraz na tapetę bierzemy Włókniarz Częstochowa. W przypadku tego klubu na niedawną przeszłość, ale także i przyszłość, największy wpływ miały przede wszystkim pieniądze. A konkretnie ich brak.
Pogłoski o tym, że w Częstochowie dzieje się źle zaczęły się pojawiać w 2008 roku. Drużyna Złomreksu Włókniarza co prawda przewodziła w lidze, mając w składzie takich asów jak Nicki Pedersen, Greg Hancock, Sebastian Ułamek czy Lee Richardson. Jednak im bliżej było końca sezonu, tym głośniej było o tym, że bez mistrzostwa Polski będzie krucho. I tak też się stało. Światowy ekonomiczny krach sprawił, że Złomrex pomału zaczął wycofywać się ze sponsoringu, co mocno odbiło się na klubowej kasie.
Zobacz również: Ostafiński: Cała Polska jedzie w lewo. Kibice docenili klasę mistrza. I tylko "Kowala" żal
Później było renegocjowanie umów (z Pedersenem, Hancockiem i Richardsonem), medal brązowy w 2009 roku, po czym nastały lata chude, bowiem zespół opuściły największe gwiazdy. Mimo to instynkt Mariana Maślanki, ówczesnego prezesa, który ledwo wiązał koniec z końcem, ratował Ekstraligę dla Częstochowy, bo dobierał zawodników tak, że ci akurat we Włókniarzu potrafili odpalić. A byli to choćby Rune Holta, Jonas Davidsson, bracia Łagutowie, Rafał Szombierski, Peter Karlsson czy Daniel Nermark. W końcu ten obarczany za wszelkie zło prezes Maślanka oddał stery w inne ręce. Wydawało się wtedy, że dla Włókniarza nastaną lepsze czasy.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce
Nowi właściciele mieli wielkie plany, projekty czy fanaberie (marmurowe lwy, londyńska budka telefoniczna itp.) oraz pieniądze. Jednak podobnie jak w przypadku Ireneusza Nawrockiego i Stali Rzeszów można odnieść wrażenie, że zabrakło im doświadczenia wraz z obyciem w bezwzględnym żużlowym środowisku. Po 2013 roku, gdy nie udało się zdobyć tytułu, znów pojawiły się informacje o długach.
Mimo to brnięto dalej. Na 2014 rok w miejsce Emila Sajfutdinowa zakontraktowano Grzegorza Walaska, bo kibice tego zawodnika się domagali. Ówczesny prezes Paweł Mizgalski alarmował właścicieli, że może to wyjść klubowi bokiem, ale najwidoczniej nikt się tym na poważnie nie przejął. Efekt doskonale pamiętamy - Włókniarz kończył sezon w kadłubowym składzie i stał się pośmiewiskiem ligi.
Czytaj także: Najlepszy polski junior. Maksym Drabik. Do ideału zabrakło tylko złota z Betard Spartą
Dla częstochowian pech chciał, że w tym czasie karierę rozpoczynał Maksym Drabik, w którym we Włókniarzu pokładano wielkie nadzieje. Zdał licencję jako zawodnik Lwów, na stadionie doszło też do oficjalnego przekazania pałeczki przez ojca Sławomira. Kibice Włókniarza zacierali ręce w oczekiwaniu na pierwsze starty "młodego Drabika" w barwach macierzystego klubu. Tego się nie doczekali, bo spółka upadła, a przejmujące i sprzątające ten cały bajzel stowarzyszenie pod batutą Michała Świącika nie miało argumentów, aby przekonać Drabików. Ci wybrali Wrocław i po dziś dzień Maksym jest zawodnikiem Betard Sparty.
Gdyby w tamtym czasie we Włókniarzu było wszystko poukładane, dziś najpewniej Drabik zdobywałby punkty dla biało-zielonych. A tak znów pojawi się przy Olsztyńskiej w barwach Sparty, zapewne zdobędzie kilkanaście punktów, zaś częstochowskim kibicom pozostanie westchnąć, że przez nieodpowiedzialne zarządzanie klubem przez poprzedników stracili jeden z największych talentów polskiego żużla.