Łącznie kontraktów w Elitserien nie podpisało 7 z 15 stałych uczestników cyklu Grand Prix. Do tego jeszcze kilku innych topowych żużlowców, jak Grigorij Łaguta, Piotr Pawlicki czy Piotr Protasiewicz, który rozstał się z Indianerną, w której spędził 20 sezonów.
- Kluby w Szwecji troszkę podupadły finansowo. Pieniądze niby są, ale nie są za duże. Do tego dochodzą dość znaczne opóźnienia w zapłatach. W zasadzie na palcach jednej ręki można policzyć kluby, które płacą na czas. Myślę, że to wszystko wpływa na niechęć żużlowców - tłumaczy żużlowy menedżer Adrian Rosiński z agencji Speedway Protect Management. - Myślę, że wielu osobom bardzo podoba się jak to wygląda w Polsce i może ich to trochę zniechęca - dodaje szwedzki dziennikarz Johannes Wahlberg, do niedawna tworzący serwis speedwaynyheter.se.
Przeczytaj także: nSport+ przez 5 kolejnych sezonów będzie transmitował 1. Ligę Żużlową!
Problemy finansowe w Szwecji nie są nowym tematem. W odróżnieniu jednak od Polski, tam po upadku klubu nie pojawia się od razu nowy podmiot, z niemal identyczną nazwą i tylko zmienionymi literkami na jej początku. W ostatnich sezonach ze szwedzkich lig zniknęły m.in. Hammarby Sztokholm, Gnistorna Malmoe i Ornarna Mariestad. Niedawno blisko upadku była Kumla Indianerna, a jesienią głośno było o problemach Piraterny Motala. Kluby mają spore opóźnienia w płatnościach, ale na szczęście płacą.
ZOBACZ WIDEO F1. Czy w Formule 1 pojawią się nowi Polacy? "Mamy talenty. Wszystko zależy od finansów"
Szwedzka federacja po zakończeniu rozgrywek w 2017 roku wprowadziła 3-letni projekt zamkniętej ligi, który miał pomóc klubom. Wówczas zaczęto też płacić mniej. - Przy obecnej sytuacji żużla w Szwecji prawdopodobnie rozsądnie jest obniżyć poziom. Częściowo dlatego, że kluby nie mogą pozwolić sobie na płacenie tak jak dotychczas. Ponadto tworzy się też szansa na pojawienie się nowych talentów - zauważa Wahlberg.
Problemy klubów mają przełożenie na liczbę krajowych zawodników z licencjami. O ile w Polsce na przestrzeni ostatnich lat jest ona na w miarę ustabilizowanym poziomie, to u Skandynawów zauważalny jest wyraźny spadek zawodników uprawiających czarny sport. Kilka tygodni temu na alarm bił były reprezentant kraju Peter Nahlin. Jeszcze 30 lat temu Szwedzi mieli ponad 250 żużlowców. 10 lat temu było ich już 135, a obecnie zaledwie 67. Aż strach pomyśleć, co może być za kilka lat.
Liczba zawodników spada, a kluby kilka lat temu wywalczyły zmianę regulaminową, która wymagała na nich wystawianie do składu już nie trzech, a minimum dwóch żużlowców z krajową licencją. To nie spodobało się krajowym zawodnikom.
- Najbardziej narzekają szwedzcy zawodnicy, bo warunki, które otrzymują są naprawdę bardzo słabe. Za przykład może tutaj posłużyć Tomas Jonasson, który rok temu dość dosadnie podkreślił jak są traktowani, mówiąc, że w naszej 2. lidze można dostać lepsze pieniądze niż w Szwecji. Można odnieść wrażenie, że kluby większy nacisk kładą na obcokrajowców. To złe podejście, Szwedzi nie idą w dobrą stronę, ale to już jest ich problem. Muszą podjąć odpowiednie kroki finansowe i marketingowe, żeby to miało ręce i nogi - uważa Adrian Rosiński.
Od lat kuleje też szkolenie, a wyniki juniorów na arenie międzynarodowej są bardzo słabe. W 2018 roku Szwedzi skończyli finał Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów z zaledwie 4 punktami na 60 możliwych. W 2019 roku w ogóle do niego nie awansowali. Zdobyli za to brąz Drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów, ale podczas finału w żadnym z 20 biegów nie byli w stanie wygrać z Polakami i Duńczykami. Wszystkie punkty zdobyli na totalnie bezbarwnych Francuzach. W Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów nie mieli żadnego przedstawiciela.
Przeczytaj także: FIM zmieniła format DMŚJ! Koniec z czwórmeczami
- Jest mało zawodników z licencjami, a obecnie nie przybywa wielu nowych. To bardzo niepokojące. W połączeniu z trudną sytuacją finansową wielu klubów, jest to jednym z wielu wyzwań. Kilka klubów zaczyna więcej inwestować w akademie. To jakiś pozytyw, ale przed nimi jeszcze daleka droga. Trzeba pracować nad przyciąganiem nowych ludzi do sportu. W tej chwili nie wygląda to dobrze w Szwecji. Mam nadzieję, że kluby więcej zainwestują w rekrutację młodych ludzi w przyszłości - mówi Johannes Wahlberg.
W 2019 roku średnia frekwencja na meczach Elitserien wahała się na poziomie 2-3 tys. widzów. Wynik nie powala i ma przełożenie na finanse. Z drugiej strony kluby nie do końca wykorzystują potencjał marketingowy. A przecież w ostatnich latach Szwedzi mieli kim opakować produkt jakim jest żużel. Fredrik Lindgren ciągle jest w czubie cyklu Grand Prix, reprezentacja jeszcze kilka lat temu wygrała Drużynowy Puchar Świata, a liga personalnie nie odbiegała od PGE Ekstraligi. Do tego Szwecja ma wielkie legendy tego sportu jakimi są Ove Fundin i Tony Rickardsson.
- Myślę, że wiele klubów nie doceniało znaczenia marketingu, ale nastąpiła poprawa. Podaż w społeczeństwie staje się większa i ważniejsze jest bycie widocznym. Koniecznie trzeba popracować nad ściągnięciem większej liczby osób na stadiony - tłumaczy Wahlberg. - Wydaje mi się, że Szwedzi starają się trochę naśladować polską ligę i nasz marketing, aczkolwiek nie dają z siebie maksimum. Możliwości obecnie są ogromne, więc na pewno można byłoby zrobić więcej. Kluby narzekają na frekwencję, ale czasami trzeba wyjść do tego kibica i spróbować go przyciągnąć na stadion. Samymi wynikami nie da się tego zrobić - zauważa Rosiński.
Tytułu mistrzowskiego w tym roku bronić będzie Eskilstuna Smederna, która tak jak w Polsce Fogo Unia Leszno wygrała ligę trzy razy z rzędu. Indywidualnie największą gwiazdą rozgrywek jest mistrza świata Bartosz Zmarzlik. W zeszłym roku Polak zdobył komplety punktów w 9 z 18 meczów.