Aktualnie Wybrzeże Gdańsk jest stabilne finansowo, choć z pewnością teraz jest skromniej niż przed laty. Jednak nie było tak zawsze. Przez długi czas o klubie mówiło się w kontekście długów. Zaczęło się po tym, jak klub zaczął mieć problemy na przełomie wieków, gdy prezydentem Wybrzeża (tak się wówczas tytułował) był Henryk Majewski. Z klubu, który płacił najlepiej i miał sukcesy w dwóch dyscyplinach sportu pozostały zgliszcza.
7 milionów złotych długu, zamknięcie sekcji piłki ręcznej (rok po tym, jak drużyna dwa razy z rzędu została mistrzem Polski) i sytuacje, w których na zawodach dziękowano prywatnym osobom za pożyczenie agregatu prądotwórczego, bo na stadionie wyłączono prąd podczas, gdy klubem kierował prokurent. Długi były też w kolejnych latach, m.in. gdy klub prowadził Marek Formela czy też "wizjoner" Robert Terlecki . To wszystko zniechęciło Lotos do dalszego firmowania żużla w Gdańsku.
O problemach finansowych Wybrzeża mówiono w ostatnich latach dużo, jednak były też liczne wpadki transferowe. Zacząć można tu od lat prehistorycznych dla żużla. Rok 1989 roku, do Gdańska przychodzą bracia Gollobowie. Tomasz właśnie w barwach Wybrzeża zdobył pierwsze sukcesy, w tym złoto MMPPK wraz z Jarosławem Olszewskim i medale Srebrnego oraz Brązowego Kasku.
ZOBACZ WIDEO Bartosz Zmarzlik typował Roberta Lewandowskiego na sportowca roku w Polsce
W Gdańsku nie zrobiono wszystkiego, by Tomasz Gollob pozostał w drużynie i szybko wrócił do macierzystej Polonii Bydgoszcz - po latach mówi się, że nie zapewniono mu mieszkania. Kompletnie zignorowano natomiast talent brata wielkiego mistrza. Jacek Gollob w lidze w barwach Wybrzeża pojechał w zaledwie dwóch biegach! Zamiast niego, wolano postawić na talent Jarosława Kalinowskiego. Kilka lat później, Jacek Gollob zdobywał swoje pierwsze Indywidualne Mistrzostwo Polski.
Nad morzem mogą też żałować tego, jak skończyła się przygoda z Wybrzeżem Leona Madsena. Duńczyk był znany jako solidny zawodnik, który jednak ponad pewien poziom nie potrafi wejść. W 2014 roku, w apogeum problemów finansowych klubu zakończył sezon ze średnią 2,103. Jego forma wystrzeliła, ustatkował się też prywatnie, poznając w Gdańsku partnerkę życiową. Kto wie, być może gdyby klub wówczas nie upadł, Gdańsk miałby lidera na lata, mieszkającego kilkadziesiąt kilometrów od swojego klubu?
W ostatnim czasie jak mantrę Tadeusz Zdunek powtarza, że jego drużyna awansowałaby do PGE Ekstraligi, gdyby przed dwoma laty nie odszedł z niej Kacper Gomólski. Tę sytuację również trzeba dodać do listy wstydu, na czym straciły dwie strony. W przeciwieństwie do kilku zawodników, których po prostu nie dało się utrzymać ze względu na intratne propozycje, Gomólski zdawał się być żużlowcem skrojonym pod Wybrzeże. Teraz ma znów udowodnić swoją wartość w czerwono-biało-niebieskich barwach
Były też sytuacje, w których kompletnie nie trafiano z transferami do Wybrzeża. W 2012 roku nad morze trafił kontuzjowany Piotr Świderski, który po latach prezentowania wysokiej formy kompletnie się nie sprawdził przez brak sprawnej nogi. Zakończył sezon ze średnią 1,128 i w dużej mierze jego punktów zabrakło do utrzymania.
Trzy lata wcześniej, hitem miało być pozyskanie Adama Skórnickiego, ówczesnego złotego medalisty IMP. Po trzech latach skutecznej jazdy w PSŻ-cie Poznań, wychowanek Unii Leszno miał być ponownie odkryty dla Ekstraligi. Tak się jednak nie stało. Skończyło się średnią 1,242 i kompletnym brakiem chemii pomiędzy zawodnikiem, a kibicami. Zresztą w tym samym roku w Gdańsku ścigał się Hans Andersen, który wsławił się jedynie "wysokoprocentowym" występem wokalnym na mieście.
Również w ostatnich latach nie zawsze trafiano z transferami. Nad morze Patrick Hougaard trafiał jako kat Wybrzeża z Wandy Kraków. Wszystko wskazywało na to, że będzie to dobry ruch, a zawodnik po nieudanym sezonie w Wybrzeżu zakończył karierę. Przed rokiem odkryciem miał być Joel Kling. Szwed teraz został zapomniany nie tylko przez fanów z Gdańska, żaden klub w 2020 roku nie zainteresował się nawet jego usługami.
Prowadzenie klubu, to praca na żywym organizmie. Często decyzje, które komuś mogą wydawać się racjonalne, kompletnie takimi nie są. Po latach można nimi jednak zapełniać "listy wstydu".
Czytaj także:
Kibice ROW-u obawiają się o Worynę
Cieślak mówi co dalej z Janowskim