Zdenek Simota: Wygrana z wirusem? Gospodarka leży, a zakazy mogą wrócić. Za wcześnie na świętowanie (wywiad)

WP SportoweFakty / Zdenek Simota
WP SportoweFakty / Zdenek Simota

- Z wirusem radzimy sobie lepiej, ale to nie znaczy, że jest dobrze. Sytuacja gospodarcza jest naprawdę zła. Ludzie stracili pracę, nie mają oszczędności. A zakazy? Mogą wrócić - mówi Zdenek Simota, czeski żużlowiec, który występował w Orle Łódź.

W tym artykule dowiesz się o:

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Gdzie pan obecnie mieszka i czym się zajmuje?

Zdenek Simota, czeski żużlowiec, były zawodnik Orła Łódź: Obecnie mieszkam w Babicach. To bardzo blisko Czeskich Budziejowic, na południu kraju. Jeśli chodzi o moją pracę, to bywa różnie. Po sezonie pomagam przyjacielowi jako stolarz. A czasami wsiadam za kółko i jestem kierowcą w firmie dostawczej. Nawet na moment nie zapominam jednak o sporcie. Zimą dwa, trzy razy w tygodniu trenowałem na siłowni, a w każdą niedzielę grałem w hokeja. Do tego z czasem doszedł motocross. Poza tym dbałem w warsztacie o swoje motocykle.

Czy w tym roku ruszą ligi żużlowe?

To dobre pytanie, ale chyba nikt nie zna na nie odpowiedzi. Mam nadzieję, że wkrótce wystartujemy. Być może uda się wyjechać za miesiąc, a może nie zrobimy tego w ogóle. Trudno żyje się w takiej niepewności.

Porozmawiajmy o sytuacji w pana kraju. Czechy pokonały koronawirusa? To prawda, że radzicie sobie znakomicie i widać już koniec pandemii?

Tak bym tego nie nazwał. Radzimy sobie dobrze, o ile porównamy to do sytuacji  Hiszpanii, Włoch, może także do Niemiec i kilku innych państw.

ZOBACZ WIDEO: Nasz dziennikarz na pierwszym froncie walki z koronawirusem. "To staje się rutyną"

No właśnie, ale jakoś nie słychać w pana głosie optymizmu.

Bo jest za wcześnie na gratulacje i twierdzenie, że w Czechach jest dobrze. To nieprawda. Nie żyjemy normalnie, a gospodarka jest w bardzo kiepskiej kondycji. Boję się nawet myśleć, jakie będą ostateczne skutki tej pandemii. Trzeba zatem rozróżnić radzenie sobie z pandemią od sytuacji w kraju. To naprawdę dwie różne rzeczy.

Nowych przypadków koronawirusa jest jednak w Czechach coraz mniej. Co okazało się kluczowe? Dlaczego radzicie sobie lepiej niż inni?

Z mojej perspektywy najważniejszym ruchem było zamknięcie granic. Uważam, że ta decyzja została podjęta we właściwym momencie i miała olbrzymi wpływ na zatrzymanie rozwoju pandemii. Poza tym kluczowe było także wprowadzenie zakazu przemieszczania się.

A noszenie masek? Jakieś inne ograniczenia?

Ograniczeń jest całe mnóstwo. Spotykamy się z nimi niemal na każdym kroku, ale potwierdzam, że wyjście z domu wiąże się z koniecznością zasłonięcia ust i nosa. Poza tym całe Czechy są tak naprawdę zamknięte. Nie działają szkoły, żłobki, restauracje, boiska sportowe. Możemy wyjść do pracy i wrócić. Poza tym zrobić zakupy czy pójść do apteki. Nikt nie zabrania nam też uprawiania sportu.

Czyli w Czechach można wyjść pobiegać?

Tak, ale ważny jest zdrowy rozsądek. A to oznacza, że nie można tego robić w większych grupach.

Rozumiem, że wtedy także należy zakryć usta i nos?

Nie, nie trzeba wtedy zakrywać ust i nosa. Zakładamy jednak, że chodzi o sport na łonie natury, kiedy w pobliżu nie ma innych osób. Bieganie w mieście nie wchodzi w grę. Każde wyjście "do ludzi" oznacza konieczność założenia maski.

Jakie są nastroje w Czechach?

Od początku takie same. Strach i niepewność. Ludzie nie wiedzieli, czego się spodziewać, ale widzieli, co wydarzyło się w Chinach, więc byli przerażeni. Niektórzy zaczęli od razu robić zapasy, a inni czekali na rozwój sytuacji. Obawa była jednak widoczna u wszystkich i została z nami do dziś.

Pan mówi, że na gratulacje za wcześnie, ale przecież to w Czechach mają być ściągane kolejne zakazy. Wychodzi więc na to, że wracacie do normalności.

W tym przypadku też spokojnie z tym optymizmem. Na razie czekamy do końca kwietnia i dopiero wtedy mają zapadać konkretne decyzje. Na razie nikt nie jest pewien, co nas czeka. Oczywiście, docierają do nas sygnały, że zakazy mają być stopniowo zdejmowane, a gospodarka odmrażana, ale to tylko tak pięknie brzmi. Jeśli po zniesieniu obostrzeń liczba zachorowań skoczy do 400 w skali dnia, to wszystko może zostać bardzo szybko zweryfikowane. Zakazy mogą wtedy wrócić. Na ogłaszanie sukcesów jest naprawdę za wcześnie. To nie jest moment na świętowanie i ogłaszanie, że wirus w Czechach został pokonany.

Podobno szykujecie się nawet do wznowienia rozgrywek sportowych.

Jakoś tego nie widzę. Chyba że mówimy o ograniczeniu liczby widzów i znalezieniu rozwiązania, które sprawi, że pomiędzy kibicami będzie odpowiednia odległość. Dla mnie rozpoczęcie ligi piłkarskiej to wielka zagadka. To samo dotyczy zresztą również innych dyscyplin. Mamy teraz większe problemy.

Z wirusem radzicie sobie całkiem nieźle, ale mówi pan o bardzo złej sytuacji gospodarczej.

Zgadza się. Oczywiście, każdy przypadek jest inny, ale i tak jest naprawdę źle. Najgorzej mają ci, którzy stracili pracę i nie mieli żadnych oszczędności. A takich ludzi jest naprawdę sporo. Rząd próbuje im pomagać, ale mam poważne wątpliwości, czy to wsparcie okaże się wystarczające.

A jak radzi sobie służba zdrowia?

Lekarze są naszymi bohaterami. Wszyscy, którzy pracują w szpitalach i walczą o nasze zdrowie, wykonują niesamowitą pracę. Społeczeństwo jest im wdzięczne na każdym kroku. Bez przerwy im dziękujemy. To zapewne łączy teraz Czechy z Polską.

Zobacz także:
Krister Gardell: Szwedzi są odpowiedzialni, ale to nie oznacza zamykania całego kraju
Ksiądz - żużlowiec od zadań specjalnych

Źródło artykułu: