Pierwszy poważny cios dla Grand Prix. Tegoroczne eliminacje odwołane z powodu koronawirusa. FIM planuje zorganizować GP Challange. W zawodach ma pojechać jeden polski zawodnik. Najpewniej będzie to Krzysztof Kasprzak, który wygrał ubiegłoroczny finał Złotego Kasku w Gdańsku.
Nie pora jednak na to, by zacierać ręce i czekać na ściganie w słowackiej Żarnovicy z udziałem Polaka. Od osób mających kontakt z BSI i FIM wiemy, że cały tegoroczny cykl stoi pod dużym znakiem zapytania. Jeśli zostanie on odwołany, to GP Challange też nie będzie.
Problemem dla Grand Prix jest to, że na razie żaden żużlowy kraj nie myśli o zniesieniu obostrzeń dotyczących imprez masowych. Tu i ówdzie mówi się, że w końcówce maja lub na początku czerwca będzie można organizować mecze przy zaostrzonym rygorze sanitarnym. Jednak pod tym sformułowaniem kryją się puste trybuny. W zawodach brałyby udział wyłącznie osoby, które być muszą - zawodnicy, funkcyjni, telewizja.
W przypadku Grand Prix opcja - zero ludzi na widowni kompletnie nie wchodzi w rachubę. Gospodarze kolejnych turniejów kupują licencję, bo mogą sobie to odbić na biletach. Jeśli nikt w tym roku nie będzie mógł wpuścić widzów, to cała ta konstrukcja się posypie. BSI, promotor cyklu nie będzie miał tego jak zrekompensować.
Angielska firma nie ma takich pieniędzy jak PGE Ekstraliga (24 miliony rocznie z praw telewizyjnych i od sponsora tytularnego). Nie ma też takiego zaplecza sponsorskiego i takiego oparcia w pieniądzach samorządowych jak niektóre kluby najlepszej ligi świata. BSI zwyczajnie nie będzie stać nawet na to, żeby zorganizować kilka rund. Musieliby do tego dopłacić, a przecież od lat pracują na wizerunek promotora, który ma węża w kieszeni.
Czytaj także:
Bosse Wirebrand: szwedzka liga nie pojedzie bez kibiców. Nie stać nas na to
Bez Hamulców 2.0: mają pieniądze, ale biorą na krechę
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams