Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Być może będzie tak, że GKM Grudziądz będzie pana pierwszym i ostatnim polskim klubem.
Nicki Pedersen, żużlowiec MRGARDEN GKM-u Grudziądz: To całkiem możliwe i powiem szczerze, że spięcie mojej kariery w Polsce taką klamrą byłoby na pewno czymś bardzo miłym. Nie mam nic przeciwko, żeby tak się stało. Na razie jestem do tego nastawiony optymistycznie. Od początku mieliśmy ze sobą dżentelmeńską umowę, która jest cały czas realizowana. Znam swoją rolę w drużynie i wiem, czego ode mnie oczekują. Uważam, że ta współpraca może wyjść wszystkim na dobre. Wiedziałem, że Grudziądz to dla mnie dobra opcja, bo ludzi z GKM-u znałem już wcześniej, a o samym klubie sporo czytałem.
Uważa pan, że w tym roku pojedziemy tylko w Polsce?
Szczerze? Nie mam pojęcia. Na razie jestem w stu procentach przygotowany na rywalizację w PGE Ekstralidze. Nie mam pojęcia, co będzie z Danią czy Szwecją i staram się nie zaprzątać sobie głowy takimi myślami. Koncentruję się na mojej formie, sprzęcie i swoich mechanikach. 12 czerwca, kiedy zostanie rozegrana pierwsza kolejka w Polsce, wszystko musi funkcjonować jak w szwajcarskim zegarku. Jeśli z czasem okaże się, że można jeździć gdzieś jeszcze, to będę się nad tym zastanawiać. Na razie odłożyłem te tematy na bok. Liczy się tylko PGE Ekstraliga.
Był pan pierwszym żużlowcem, który zachorował na koronawirusa. Jak bardzo choroba odbiła się na pana formie i przygotowaniach do sezonu?
W tej chwili czuję się bardzo dobrze, jednak skutki choroby mój organizm odczuwał przez około 20 dni. A jeśli chodzi o sam przebieg, to był podobny do zwykłej grypy. Bolała mnie głowa, byłem zmęczony. Do tego dochodziły czasami bóle brzucha. Przez kilka dni miałem także podwyższoną temperaturę. Osłabienie było widoczne, czułem się zdecydowanie gorzej niż zwykle, ale nie było też tak, że wirus rozłożył mnie na łopatki i cały ten czas musiałem spędzić w łóżku. Normalne zajęcia domowe wykonywałem sam i sobie z nimi bez problemu radziłem. Trudniej było z treningami, choć próbowałem. Kilka razy dałem radę, ale odczuwałem to mocniej zwłaszcza wieczorami. Teraz nie ma już jednak po niczym śladu.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Czy zabraknie pieniędzy na polski sport? "Liczę na to, że budżet ministerstwa sportu będzie wyglądał tak samo"
A pana dziewczyna?
U niej było podobnie. Miała te same objawy co ja. Wszystko trwało również około 20 dni. Teraz czuje się bardzo dobrze i postanowiła wrócić do treningów. Żyjemy jak wcześniej, a koronawirus pozostał tylko niemiłym wspomnieniem. Liczę, że dzięki temu będziemy już odporni i choroba ponownie nas nie dopadnie. To daje nam w pewnym sensie dodatkowe poczucie bezpieczeństwa.
Od początku wiedział pan, że to może być koronawirus?
Tak. Znam swoje ciało bardzo dobrze. Można powiedzieć, że żyję z nim w doskonałej harmonii. Przez te wszystkie lata sporo przeszedłem, więc wiem, jak działa mój organizm. Powiem zresztą szczerze, że od samej choroby gorsza była dla mnie konieczność zmiany mojego trybu życia. Na co dzień jestem mocno aktywnym gościem. Lubię, kiedy dużo się dzieje i najlepiej jeszcze w dość szybkim tempie. Wirus spowodował, że byłem mocno osłabiony przez dłuższy czas i musiałem sobie wiele rzeczy odpuścić.
A potrafi pan już ze stuprocentową pewnością powiedzieć, gdzie doszło do zakażenia?
Jestem niemal w stu procentach przekonany, że wszystko wydarzyło się, kiedy byłem w Anglii na prezentacji drużyny organizowanej przez mój klub Sheffield Tigers. Najprawdopodobniej byłem wtedy blisko osób, które zmagały się z wirusem i dlatego zabrałem go ze sobą.
Czym pan się leczył?
Nie było żadnej specjalnej terapii. To zupełnie nowy wirus i nikt nie miał za bardzo pojęcia, co należy mi podać. Jeszcze przed wykonaniem testów rozmawiałem przez telefon sporo z moim lekarzem. Tak naprawdę byliśmy na łączach codziennie. To mi na pewno bardzo pomogło. Dodam zresztą, że byłem spokojny, bo od początku nie miałem większych problemów z oddychaniem. Czułem, że jest gorzej niż zwykle, ale z drugiej strony doskonale wiedziałem, że wizyta w szpitalu nie miałaby najmniejszego sensu. Można powiedzieć, że moja terapia polegała na uważnej obserwacji własnego ciała i kontakcie z lekarzem. Nic więcej.
Jaka była reakcja w Danii na informację o pana chorobie?
Od początku uważałem, że należy postępować transparentnie. Nie zastanawiałem się, jak odbiorą to ludzie. Jestem osobą powszechnie znaną, więc postanowiłem wszystkich poinformować o infekcji. Zacząłem oczywiście od rodziny i przyjaciół, a później wydałem komunikat dla prasy. Ludzie podeszli do tematu z odpowiednim zrozumieniem. Wiedzieli, że jestem w swoim domu i izoluję się od innych, żeby nie roznieść choroby. To się zresztą udało.
Nikogo pan nie zaraził?
Zanim dowiedziałem się, że jestem chory, miałem kontakt z kilkoma osobami, ale na szczęście nikt ode mnie się nie zaraził. To było dla mnie najważniejsze i poczułem wielką ulgę, bo nie chciałem nikomu "podarować" tego wirusa. Przede wszystkim cieszę się, że nie został on przeniesiony na moich rodziców i przyjaciół. Najgorzej, gdybym przekazał go komuś starszemu, bo wiadomo, że takie osoby są szczególnie narażone. Szybko okazało się jednak, że zaraziła się tylko moja dziewczyna.
W pana ojczyźnie, czyli Danii nie było chyba wielkiej paniki w związku z koronawirusem.
Uważam, że radzimy sobie całkiem dobrze. Około 70 proc. wszystkich firm wróciło już do swojej działalności. Od 18 maja otwierają się u nas wszystkie restauracje. Szkoły działają normalnie. W Danii żyje się już prawie normalnie. Czekamy jeszcze na otwarcie granic. Pozostało jedynie dystansowanie społeczne. Wszyscy starają się trzymać od siebie metr odległości. Na pewno przez koronawirusa staliśmy się ostrożniejszym społeczeństwem. Częściej myjemy ręce, ale pandemię mamy już pod kontrolą. Najgorsze dawno za nami.
Jest pan obecnie w trakcie kwarantanny przed startem PGE Ekstraligi. Jak ona przebiega?
Od kilku dni jestem już w Grudziądzu. Dostałem od klubu całkiem fajny apartament z dwiema sypialniami na piątym piętrze. Na każdym kroku czuję, że działacze naprawdę o mnie dbają. W Polsce z moją dziewczyną i jej córką. To było dla mnie bardzo ważne. Bardzo się cieszę, że są tu ze mną. Przy okazji chciałbym serdecznie podziękować wszystkim, którzy włożyli wiele serca w to, żebym spokojnie przygotował się do sezonu. Szczególne podziękowania dla mojego sponsora Jana Grabińskiego i Dyrekcji Miejskiego Ośrodka Rekreacji i Wypoczynku w Grudziądzu.
Czuje pan głód żużla?
Nie mogę się już doczekać, kiedy ruszymy z sezonem w PGE Ekstralidze. Do 12 czerwca nie zamierzam jednak siedzieć bezczynnie. Każdą wolną chwilę wykorzystuje na treningi. Fizycznie już teraz jest u mnie bardzo dobrze. Moje ciało jest w świetnej kondycji. Jestem dokładnie w tym miejscu, które zakładałem przed startem ligi. Brakuje mi tylko jazdy. Chciałbym już przetestować swoje motocykle. Na szczęście 29 maja już niedługo.
Zobacz także:
Jacsó Tibor: Żużel na Węgrzech to pacjent w ciężkim stanie
Na Śląsku tragedia, a lubuskie jest zieloną wyspą