Sportowa Polska szykuje się do ligowego powrotu. Formę szlifują piłkarze, rywalizacji wyglądają także kluby żużlowe. Powrót PGE Ekstraligi zapowiedział sam premier Mateusz Morawiecki. I gdy dziś nerwowo na start ligi patrzą działacze chociażby z Rybnika, gdzie notuje się bardzo dużo zakażeń, zieloną wyspą na mapie jest województwo lubuskie, ojczyzna dwóch wielkich klubów: Falubazu Zielona Góra oraz Moje Bermudy Stali Gorzów.
Patrząc na statystki koronawirusa w województwie lubuskim, ciśnie się na usta pytanie: jak oni to zrobili? Zwłaszcza że 300 kilometrów dalej, na Górnym Śląsku, COVID-19 szaleje, a od kilku dni zakażenia rosną lawinowo. Jest ich tam 50 razy więcej, a kilka dni temu pojawiły się nawet głosy, że województwo śląskie mogłoby zostać zamknięte i otoczone kordonem sanitarnym.
W piłkarskich i żużlowych klubach z Górnego Śląska panuje nastrój wyczekiwania i napięcie, bo choć premier zapowiedział, że blokady nie będzie, to wszystko może się przecież zmienić. Sytuacja jest dynamiczna. Tymczasem Stal i Falubaz, dwie żużlowe marki, śpią spokojnie. Lubuskie jest zieloną wyspą na mapie koronawirusa, choć graniczy z Niemcami, gdzie przecież sytuacja też nie była wesoła.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Leigh Adams
- Swoje zrobił pacjent zero - uważa Robert Zapotoczny, lekarz Falubazu. - Postawił nas do pionu, sprawił, że nie zbagatelizowaliśmy problemu. Staliśmy się dzięki niemu czujni do tego stopnia, że udało się uniknąć zakażeń personelu medycznego na wielką skalę. Pacjent zero sprawił też, że mamy wszystko, w sensie środków do walki z koronawirusem. Do nas pomoc przyszła w pierwszej kolejności, teraz niczego nam nie brakuje.
O wielkiej roli, jaką odegrał pacjent zero, mówi również trener Stali Stanisław Chomski. - Jak coś jest daleko, to mówimy sobie, że nas to nie dotyczy i podchodzimy do tego na luzie. Pierwszy pacjent z dodatnim wynikiem testu na koronawirusa pojawił się u nas, a wraz z nim przyszedł strach i restrykcje. Zadziałaliśmy szybko, rygorystycznie, to mógł być klucz do sukcesu.
Marek Femlak, zastępca dyrektora szpitala wojskowego w Żarach i kibic Falubazu zwraca uwagę, że pacjent zero to tylko część prawdy o sukcesie lubuskiego. - Na przełomie stycznia i lutego mieliśmy dużą liczbę infekcji. Chorzy mieli powikłania dotyczące płuc czy oskrzeli. Sprawa szybko ucichła, ale może my tego koronawirusa przechorowaliśmy wcześniej? - zastanawia się doktor Femlak.
Swoje zrobiła dyscyplina, o której coś wie Jacek Bossy, który ma firmę zajmującą się transportem sanitarnym i pomaga zbierać wymazy. - Mieszka u nas wielu Niemców polskiego pochodzenia, którzy mają zaszczepioną dyscyplinę. Reszta brała z nich przykład. U nas nawet specjalnie nie trzeba było wprowadzać zakazów, bo jednak większość respektowała obostrzenia. Zasadniczo wyciągnęliśmy wnioski z tego, jak radzą sobie nasi zachodni sąsiedzi z epidemią, a wyniki mają przecież świetne - stwierdza Bossy.
Lubuskie nie tylko wyciągało wnioski, ale i prędko wprowadzało rozwiązania powstrzymujące rozszerzanie się epidemii. - Jak tylko pojawiały się jakieś ogniska, ludzie którzy się tam znajdowali, błyskawicznie trafiali do kwarantanny. Szybko powstały izolatoria. Znakomicie działała też u nas komunikacja. Informacje przepływały na bieżąco, co w przypadku takiej walki ma ogromne znaczenie - komentuje Femlak.
Z bliska walkę lekarzy z koronawirusem ogląda Łukasz Cyran, kierowca karetki, były żużlowiec Stali. Ogląda i drapie się po głowie. - Bo to wszystko wygląda trochę tak, jakbyśmy tutaj żyli w jakiejś bańce mydlanej. Nawet stu zakażeń nie ma, a przecież blisko granica i duży przepływ ludzi. Jasne, że w szpitalach działamy według pewnych procedur, ale inni robią to samo. Jeśli pan pyta, dlaczego u nas tak dobrze, to chyba odpowiem, że tu mieszkają ludzie ze Stali. Choć mówi się, że u nas swoje robi duża ilość zalesionych terenów. Przyroda nas chroni.
W sprawie zielonej wyspy nie ma jednej dobrej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest tam tak mało zakażeń. - Każdy z nas ma jakąś teorię, ale jak zapytali szefa szpitala zakaźnego o powód, to rozłożył ręce - komentuje Zapotoczny. - Czynników sukcesu jest wiele. Lasy, grypa, która przyszła wcześniej, szybkie wyłapywanie chorego personelu medycznego, pacjent zero, każda z tych rzeczy pomogła. Poza wszystkim, na nasze wyniki trzeba by spojrzeć przez pryzmat niezbyt gęstego zaludnienia i małej liczby testów.
Czytaj także:
Żużlowiec na kwarantannie. Plan rozpisał co do minuty, tęskni za synami skaczącymi mu po głowie
Ostafiński: Procenty, symboliczna złotówka i Pawlicki jak Schettino