Przez ostatnie tygodnie na łamach WP miałem możliwość pisania tekstów, w których dzieliłem się swoimi odczuciami z dyżurów jako ratownik medyczny. Celowo nie użyłem tu słowa przyjemność, bo jeśli czytelnicy portalu mieli się dowiedzieć o tym, że jeden z autorów jest zawodowo ratownikiem medycznym, to wolałbym, żeby to nadeszło przy innej okazji niż walka z pandemią. Doskonale pamiętam swoje pierwsze relacje z dyżurów, gdzie panował wszechobecny strach, niepewność i ogólna dezinformacja. Teraz już wiemy o wiele więcej, a to co trzy miesiące temu było czymś nowym teraz jest zwykłą rutyną.
Od dziś nie musimy zakrywać nosa i ust w przestrzeni publicznej. Proces odmrażania wszystkiego, co paradoksalnie zamarło tej wiosny, wkracza w ostateczną fazę. Przed tygodniem pisałem, że w temacie otwarcia obiektów sportowych dla kibiców widzę malutkie światełko w tunelu. Sam nie spodziewałem się, że jeden tydzień rozjaśni tyle niewiadomych. Szczególnie mocno śledziłem doniesienia dotyczące drugiej ligi żużlowej, gdzie po roku przerwy na tory wraca rzeszowski ośrodek.
Informacja o dostępności 25 proc. krzesełek na trybunach sprawiła, że profil facebookowy Rzeszowskiego Towarzystwa Żużlowego został zasypany lawiną pytań o dostępności karnetów. Jako jeden z administratorów tego profilu mogę już dziś śmiało poinformować, że w Rzeszowie uda się zapełnić wszystkie z tych 25 proc. miejsc, co daje prawie cztery tysiące kibiców. Miejscowi kibice mogą się tylko cieszyć, że to właśnie w Rzeszowie znajduje się największy żużlowy obiekt spośród wszystkich drugoligowych drużyn. Dla porównania w sąsiednim Krośnie 25 proc. pojemności stadionu wyniesie około tysiąca miejsc dla fanów.
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump
Tak jak wspomniałem, sytuacja epidemiologiczna wydaje się być opanowana. Każda decyzja o poluzowaniu obostrzeń musi być uargumentowana i uzasadniona. Statystyki rosną tam, gdzie jest mało i dużo. Mało miejsca i dużo ludzi. I tak właśnie podczas jednego z ostatnich dyżurów dyspozytor przyjął informację o potwierdzonym przypadku zarażenia wirusem Sars CoV-2 w jednym z warszawskich ośrodków dla cudzoziemców. Oznaczało, że każdy z pozostałych lokatorów oraz pracowników tego ośrodka jest automatycznie objęty kwarantanną.
Pełniłem wówczas dyżur na tzw. "wymazówce", czyli jednej z karetek przeznaczonych do pobierania wymazów u pacjentów z podejrzeniem koronawirusa. Gdy usłyszałem informację, że do pobrania jest 140 wymazów, to pierwszą rzecz, o jaką poprosiłem, to zorganizowanie dodatkowych ludzi do pomocy. Drugorzędną kwestią było to, że niezależnie czy z czyjąś pomocą, czy też zdany sam na siebie, będzie to kolejny dyżur, który nie skończy się po dwunastu godzinach.
Do wspomnianego ośrodka udaliśmy się w kilkuosobowym zespole. Wcześniej założyliśmy pełne pakiety epidemiologiczne i wzajemnie zadbaliśmy o to, aby każdy z nas był dokładnie zabezpieczony. Przed startem całej misji podzieliliśmy się pracą i zadaniami. Wchodząc do takiego miejsca w głowie medyka tli się milion myśli. Było to dla nas czymś w rodzaju wejścia do jaskini lwa. Bo ten wirus na pewno tam był, skoro u jednego z mieszkańców wynik się potwierdził. Wchodząc tam liczyłem się z obecnością wirusa, ale to jedynie u nas wyzwoliło poczucie obowiązku pomocy pozostałym, dla których sytuacja niewątpliwie była mocno stresogenna.
Część z nas pobierało wymazy, a inni dbali o odpowiednie zabezpieczenie próbek i przypisanie każdego pacjenta do uniwersalnego kodu. Staraliśmy się zrobić naszą pracę możliwie najszybciej, ale jednocześnie z należytą starannością. Niestety brak znajomości języka polskiego i angielskiego nie ułatwiał współpracy z pacjentami. Po kilku godzinach opuściliśmy budynek i mogliśmy rozpocząć dezynfekcję i proces uwolnienia się z tych niemalże nieprzepuszczających świeżego powietrza kombinezonów.
Wracając do tematu wyjściowego, to właśnie takie miejsca uważam za powody, dla których statystyki nowych zakażeń wciąż będą utrzymywać się na pewnym poziomie i nie zejdą poniżej niego. Duże zakłady pracy, ośrodki dla cudzoziemców, akademiki (te na szczęście jeszcze przez kilka miesięcy pozostaną niezamieszkane), a więc wszystkie miejsca, gdzie kuchnia, stołówka czy łazienka często są wspólne.
O stadiony się nie martwię, bo głęboko wierzę, że kibice, którzy dostaną szansę wejścia na trybuny obiektów sportowych, odwdzięczą się odpowiedzialnością i rozsądkiem. Zdaję sobie sprawę, że świętowanie zwycięstwa swojej ukochanej drużyny w meczu derbowym z największym rywalem trudno jest robić bez wzajemnych uścisków lub tańczenia "labada" (kibice mnie zrozumieją). Od razu też uprzedzę, że wybierając się na stadion trzeba będzie się uzbroić w cierpliwość, gdyż proces wejścia i wyjścia może się przedłużyć ze względu na wymagany odstęp dwóch metrów.
Bartosz Komsta
Ratownik medyczny
Dziennikarz działu Żużel - WP SportoweFakty
Czytaj też:
Koronawirus. Bartosz Komsta, ratownik medyczny: Chciałbym już traktować to jako wspomnienie
PGE Ekstraliga na 25 procent. Tysiące kibiców będzie zgrzytać zębami