- Nawet jakbym miał 100 podnośników, to i tak by ich nie starczyło dla wszystkich - mówi Artur Bieniaszewski, który organizuje w Lublinie podniebny sektor. Na niedzielne spotkanie Motoru z Betard Spartą Wrocław sprowadził 30 maszyn. To rekord. Uśmiechają się, gdy wspominają o grupce Włochów na dwóch skromnych, podstarzałych podnośnikach. W tej konkurencji tylko Amerykanie mogą zagrozić Polakom.
A ten, kto myślał, że w dniu meczu uda mu się dostać na podniebną trybunę, srogo się przeliczył. Wszystkie miejsca rozeszły się już kilka dni wcześniej. Bieniaszewski odbierał nawet 15 telefonów dziennie z pytaniami o wejście na podnośnik przy stadionie Motoru. Nie pierwszy raz rozstawiał sektor specjalny, ale takiego zainteresowania jeszcze nie miał.
"Mama o tym jeszcze nie wie"
Na podnośniki weszło 70 osób. Przy wejściu na plac płacili 100 złotych na zbiórkę dla 10-letniego zawodnika Filipa Zaborka. Pierwsi kibice przychodzili już dwie godziny przed pierwszym biegiem. Ojciec pomagał zapiąć szelki 10-letniemu synowi. Bez nich nie było wstępu na sektor. Ten sam chłopiec udzielał potem wywiadu przed kamerami. W oczekiwaniu na wejście usłyszał od ojca, że "rośnie mu gwiazda". Był też ośmioletni fan z ojcem. Powiedział, że mama jeszcze nie wie, dokąd się wybrali. Ale byli jeszcze młodsi! Uwagę zwróciła na siebie para, która zabrała na maszynę kilkuletnie dziecko, które ojciec przez większość czasu trzymał na rękach. To wyższy poziom kibicowania.
ZOBACZ WIDEO Ataki na Stal Gorzów. Działacz odpowiedział Termińskiemu i Cichorackiemu
- Nie wiem, z czego wynika nasz fenomen - zastanawia się Bieniaszewski i kontynuuje: - Może to przez obostrzenia lub zwyczajną ciekawość tego, jak wygląda oglądanie meczu z wysokości. Wszyscy, którzy dotąd wjechali na podniebny sektor, byli zachwyceni. Dostaję bardzo pozytywne reakcje.
Wjazd odbywa się dość pewnie, choć na początku nogi mogą trząść się z lekkiego strachu. Ale zapomina się o tym, gdy rusza pierwszy bieg. Znad ziemi wszystko widać doskonale. Plac z podnośnikami znajduje się przy pierwszym wirażu. Nawet z góry czuć charakterystyczny zapach metanolu. - Wszystko jest jak na stadionie. Brakuje tylko żużla w zębach - słychać od kibicki, która przyjechała już pięć godzin przed startem.
Przygotowywanie sektora zaczyna się już dzień przed meczem. Samochody trzeba umyć, sprawdzić zabezpieczenia w koszach i okleić je reklamami firmy. W dniu meczu już koło godz. 13 pierwsze podnośniki są na miejscu. Kierowcy muszą manewrować i odpowiednio ustawiać, żeby miejsca starczyło dla wszystkich maszyn na działce obok stadionu. Po raz trzeci wjechały na nią maszyny Bieniaszewskiego. Za pierwszym razem były ustawione na terenie nieco dalej od stadionu. Z nowej lokalizacji wygląda to lepiej. A teren - jak się okazało - należy do znajomego przedsiębiorcy. Kiedy zapytał go jak ma się odwdzięczyć, usłyszał: "po prostu wpuść tam moich dwóch przyjaciół. Kochają Motor". Bieniaszewski dotrzymał słowa.
Motor przedłużył passę. Po raz czwarty z rzędu wygrał u siebie. Sparta poległa 39:51. Na koniec podniebny sektor odpalił race. Tak zwrócili na siebie jeszcze większą uwagę kolegów z dołu. Choć i wcześniej spiker na stadionie wywoływał ich do dopingu. Machali szalikami, przygotowali nawet kilkumetrowy transparent z herbem Motoru.
Stadion zdążył opustoszeć, ale wiele podnośników nadal pracowało. Nie można było jednocześnie sprowadzić wszystkich koszy na dół. 40 minut po zakończeniu meczu wszyscy byli na dole. Było kilka minut po 22.
Ludzie zjeżdżali na dół w ciemnościach. Regularnie migały tylko pomarańczowe światła awaryjne maszyn kończących pracę. Ale nawet wtedy widać ich ekscytację i uśmiechy.
Kibic z Anglii
Tym razem obyło się bez zagranicznych gości. Wcześniej podniebny sektor odwiedził nawet kibic z Anglii. To dzięki niemu o inicjatywie lubelskich fanów dowiedziała się BBC i przygotowała specjalny materiał. Wcześniej mówiły o nich australijskie, belgijskie, brytyjskie i niemieckie media. Dzięki nim o Motorze usłyszeli w wielu zakątkach świata.
Stali się fenomenem znanym nawet poza granicami kraju. W niedzielę podniebny sektor stanął czwarty raz. Ale nie ostatni. Niektórzy żartują, że to będzie nowa tradycja.
Tak Bieniaszewski zapewnił swojej firmie niezwykłą popularność. Mówili o tym operatorzy maszyn przed meczem, że podczas postoju dostają pytania o to, na który mecz tym razem się wybierają. Inny wspomniał, że rozmawiają o tym też jego znajomi w Krakowie.
Na mecz ze Spartą specjalnie do Lublina pofatygował się inny wielbiciel żużla, który prowadzi w Warszawie biuro podróży. - To najpiękniejszy sport na świecie. Wielkie emocje, zapach metanolu i żużel na zębach - opowiada z pasją i dodaje: - Trzy lata temu byłem na pierwszych zawodach. Od tamtej pory jeżdżę po całej Polsce za żużlem.
Ambitne cele
Motor w Lublinie jest niezwykle popularny. W 2017 roku reaktywowano sekcję żużlową. W dwa lata klub awansował do PGE Ekstraligi. I ma apetyt na więcej. Przed sezonem lublinianie ściągnęli Jarosława Hampela i z nim w składzie chcą bić się o play-offy. Na razie są blisko celu. Po dobrych występach u siebie, które oglądali także kibice na podnośnikach, zajmują trzecie miejsce.
Karnety rozeszły się w ekspresowym tempie już przed pandemią. A przez nią jeszcze trudniej jest dostać bilet. Sprzedaż zamyka się po dwóch minutach. - Dlatego musieliśmy coś wymyślić, żeby móc oglądać mecze - mówi zagorzały kibic Motoru. Jeden z tych, którzy namówili Bieniaszewskiego na podniebny sektor.
Szykuje się zażarta walka o play-offy. Tabela i statystyki PGE Ekstraligi
Lublin zmorą Taia Woffindena. "Czuję, że stopa jest złamana!"