Gdy w czerwcu ruszała PGE Ekstraliga, część kibiców w Wielkiej Brytanii sceptycznie spoglądała w kierunku Polski, bo akurat w tamtym okresie koronawirus szalał najlepsze na Wyspach. Byli też tacy, którzy nam zazdrościli, bo polscy działacze nakreślili jasny plan i zaczęli go realizować.
Nawet jeśli komuś początkowo nie podobał się pomysł, by skoszarować obcokrajowców w Polsce, to wszyscy przyjechali do nas i zamieszkali nad Wisłą, bo zrozumieli, że w żadnym innym kraju w sezonie 2020 mogą nie zarobić pieniędzy. Po wielu tygodniach należy przyznać, że system opracowany przez Polaków działa - żadna z drużyn nie została dotknięta w trakcie rozgrywek koronawirusem, a na trybuny wrócili nawet kibice.
Zawodnicy stracili jedyne źródło zarobku
Za to Brytyjczycy przekładali co kilka tygodni moment wznowienia sezonu, aż w końcu powiedzieli pas. Gdy ostatnio liczba chorych na COVID-19 z powrotem zaczęła wzrastać, wywiesili białą flagę i ogłosili odwołanie rozgrywek na każdym możliwym szczeblu.
ZOBACZ WIDEO Pojedynek Pawlickiego ze Zmarzlikiem, pogoń Woffindena i nie tylko. Kronika 8. kolejki PGE Ekstraligi
- To ogromne rozczarowanie. Czułem się jak na kolejce górskiej. Był taki moment, gdy wydawało się, że będziemy się ścigać. Potem nagle zrobiliśmy krok w tył i zaczęło do człowieka docierać, że to się nie wydarzy. I znów po chwili były pewne nadzieje, aż w końcu zostały skutecznie zgaszone - powiedział "Speedway Star" Daniel King, zawodnik Poole Pirates i Ipswich Witches.
Gwoździem do trumny sezonu 2020 na Wyspach była decyzja premiera Borisa Johnsona, który zapowiedział, że kibice najwcześniej na trybunach stadionów sportowych będą mogli się pojawić w październiku - i to nie od razu w 100 proc.
- Ciężko pracowaliśmy za kulisami, zastanawialiśmy się jak możemy wrócić do rywalizacji ligowej, w dobie różnych obostrzeń i koronawirusa. Regularnie kontaktowaliśmy się z innymi promotorami. Gdy wykonaliśmy ogrom pracy i mieliśmy pewne plany, wszystko zostało zatrzymane przez decyzję rządu - powiedział "Swindon Advertiser" Lee Kilby, jeden z promotorów Swindon Robins, aktualnego mistrza kraju.
Brytyjczycy bez planu awaryjnego
O ile piłkarska Premier League wróciła, bo w przypadku futbolu mowa o ogromnych pieniądzach za same transmisje telewizyjne, o tyle ligowy żużel na Wyspach nie ma się tak dobrze. Kluby pozbawione kibiców, czyli głównego źródła zarobku, nawet nie myślały o rozpoczęciu rywalizacji przy pustych trybunach.
- Zarabiam na żużlu pieniądze, to moje główne źródło utrzymania. Brak sezonu żużlowego sprawia, że jestem w trudnej sytuacji. Jednak w świecie żużlowym wszyscy jesteśmy na tej samej łodzi - dodał King.
Wypowiedź Kinga jest nieco kłamliwa, bo jednak nie wszyscy zawodnicy jadą na jednym wózku. Część ma kontrakty w Polsce, gdzie nawet po cięciach kontraktowych zarabia spore pieniądze w porównaniu do Wielkiej Brytanii.
Tym, którzy nie mają klubów w Polsce, pozostaje szukanie normalnej pracy, by jakoś przeżyć do wiosny 2021 roku. Tak już wczesną wiosną zrobił chociażby Nicolai Klindt. Duńczyk, kolega Kinga z Ipswich, zatrudnił się w Tesco i rozwoził zakupy. W ten sposób zarobił na bieżące wydatki, a teraz zarabia w normalny dla siebie sposób - poprzez jazdę w barwach Arged Malesa TŻ Ostrovii w Polsce.
Pandemia koronawirusa może mieć wpływ również na sezon 2021, o czym teraz głośno się nie mówi. Część zawodników, która na żużlu zarabiała niewielkie kwoty, może porzucić speedway. Niepewny jest też los kilku zespołów, które swoim właścicielom przez cały rok 2020 nie przyniosą ani funta zysku.
- Od początku twierdziłem, że szanse na to, że pojedziemy sezon 2020 są niewielkie. Wszyscy żyli nadzieją, że rząd udzieli jakichś wskazówek, wyznaczy drogę. Gdy ogłoszono, że kibice będą mogli wrócić na trybuny w październiku, to był koniec. Jako klub jesteśmy już gotowi do startu sezonu 2021. Będziemy mieć tych samych zawodników w składzie, taką mam nadzieję - powiedział Alun Rossiter, menedżer Swindon Robins.
Czytaj także:
Co Bartosz Zmarzlik wie o motocyklu?
Pawlicki jeszcze nie schodzi z toru i publikuje mocny wpis