Żużel. Dziesięć lat temu Tomasz Gollob został mistrzem świata i przepraszał Polaków

 / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
/ Na zdjęciu: Tomasz Gollob

- Dwadzieścia lat mi zajęło, żeby to zrobić. Przepraszam was bardzo, że musieliście tyle na to czekać - dokładnie 10 lat temu mówił do tysięcy polskich kibiców we Włoszech Tomasz Gollob po tym, jak zapewnił sobie tytuł Indywidualnego Mistrza Świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Zanim polski żużel doczekał drugiego w historii mistrza świata, sporo się wydarzyło. Był 25 września 1999 roku, czyli dokładnie 21 lat temu. Duńskie Vojens, kolebka miejscowego speedwaya. Tomasz Gollob  przyjechał tam jako lider cyklu Grand Prix. Półżywy podjął się nierównej walki, która zakończyła się stratą pierwszej pozycji i srebrnym medalem IMŚ.

Osiem dni wcześniej miał koszmarnie wyglądający wypadek podczas finału Złotego Kasku we Wrocławiu. Wstrząśnienie mózgu, amputowany opuszek jednego palca, mocne stłuczenie praktycznie całego ciała, po tym jak żużlowiec wyleciał za bandę Stadionu Olimpijskiego. W takim stanie Polak nie miał szans, by sięgnąć po złoto. Cudem w ogóle pojawił się na torze w Vojens.

Co się odwlecze, to nie uciecze

Minęło kolejne 11 lat. Był dokładnie ten sam dzień, 25 września, tyle że 2010 roku. We włoskim Terenzano Tomasz Gollob zapewnił sobie tytuł mistrza świata na żużlu. Polska na złoty medal czekała 37 lat. Sam Gollob na koronację czekał prawie całą swoją karierę. Po największy sukces sięgnął w wieku 39 lat. - Dwadzieścia lat mi zajęło, żeby to zrobić. Przepraszam was bardzo - mówił do tysięcy polskich kibiców we Włoszech Gollob.

ZOBACZ WIDEO Zmarzlik radził się Golloba w trakcie zawodów Grand Prix. "W telewizji lepiej widać, które pole startowe pomaga"

Nikt chyba nie spodziewał się, że w pierwszych słowach wypowiedzianych po osiągnięciu historycznego sukcesu, Gollob będzie przepraszał polskich kibiców. Oni przez lata zjeździli za nim Europę wzdłuż i wszerz. Lecieli nawet do Australii, by zobaczyć w akcji swojego idola. Na każdym stadionie Grand Prix było słychać: Jeszcze tego lata, Tomek Gollob mistrzem świata. 25 września 2010 roku była już co prawda astronomiczna jesień, ale polscy kibice chóralnie śpiewali swoją ulubioną przyśpiewkę.

We Włoszech wszyscy byli szczęśliwi, ale ogromną radością tryskał szczególnie on, Jerzy Kanclerz, prywatnie przyjaciel Tomasza Golloba, który towarzyszył mu we wszystkich zawodach Grand Prix. Zresztą do dzisiaj bydgoszczanin nie opuścił ani jednego turnieju SGP, prawdopodobnie jako jedyny człowiek na świecie. - Pamiętam, że Tomasz schodząc z podium wręczył mi tego dużego szampana, którego otrzymał za zwycięstwo. Miałem wówczas łzy w oczach, bo przecież jeździłem za nim wszędzie przez tyle lat. Spełniło się przede wszystkim jego wielkie marzenie, ale także wielu polskich kibiców - mówił Jerzy Kanclerz.

W Terenzano Gollobowi towarzyszył również jego ojciec, Władysław, człowiek, który zaszczepił w nim pasję do motocykli, najpierw motocrossowych, a później żużlowych. Przez lata prowadził jego karierę, od początku mówiąc, że kiedyś doczeka dnia, w którym jego syn zostanie mistrzem świata. Przed zawodami w Terenzano wcale nie uważał, że to najważniejszy dzień w karierze syna. - Ten najważniejszy ma nastąpić w Bydgoszczy na koniec cyklu - mówił senior rodu Gollobów.

Szczęście Golloba i pech Hampela

Nie trzeba było jednak czekać kolejnych dwóch tygodni, by świętować zapewnienie sobie tytułu indywidualnego mistrza świata. Tomasz Gollob w Terenzano jeździł wybitnie. Pewnie wjechał do finału i oczekiwał na odpowiedź rywali. O tym, że jest pewny złota, dowiedział się w parku maszyn. Wiadomość tę przekazał mu jego menedżer i przyjaciel, Tomasz Gaszyński, który nasłuchiwał komunikatu spikera odnośnie wyników wyścigu półfinałowego z udziałem Jarosława Hampela.

Wówczas to dwóch Polaków biło się o tytuł mistrza świata. Radość jednego, była jednocześnie dramatem drugiego naszego reprezentanta. Do dziś wielu twierdzi, że sędzia błędnie ocenił kolejność w drugim półfinale, przyznając drugie miejsce Chrisowi Harrisowi, a nie Jarosławowi Hampelowi. Obaj żużlowcy niemalże równo wpadli na metę wyścigu półfinałowego.

Po tym, jak ogłoszona została decyzja arbitra, w teamie Golloba rozpoczął się taniec radości. Z gratulacjami do nowo kreowanego mistrza świata pośpieszyli ustępujący champion Jason Crump, a także inni koledzy z toru, z którymi walczył przez lata o upragnione złoto, jak Greg Hancock, Nicki Pedersen czy młodziutki wówczas Tai Woffinden.

Gollob przemówił do tysięcy swoich rodaków

Po krótkiej celebracji Gollob najpierw zaczął udzielać wywiadu w języku angielskim, a później w swoim zwyczaju, widząc, że na trybunach przeważają jego rodacy, zwrócił się do nich po polsku. Wtedy padły właśnie te pamiętne słowa. - Dwadzieścia lat mi zajęło, żeby to zrobić. Przepraszam was bardzo  - mówił uśmiechnięty Gollob. - Czekaliśmy na to 37 lat, a w moim wykonaniu 20 lat - kontynuował już później w wywiadzie dla Canal+. - Jestem Polakiem, który zdobył dla mojego kraju, dla was ten złoty medal. Strasznie się z tego cieszę - dodał bohater wieczoru.

Chwilę później obok Golloba pojawił się zapłakany ze wzruszenia Tomasz Gaszyński, menedżer i przyjaciel żużlowca. - Ja już nie mam czym płakać. Wszystko wypociłem - śmiał się Gollob. - Tomek Gaszyński był przy mnie przez prawie 20 lat. Jemu ten tytuł też się należał - dodał Gollob, który przypomniał słowa Władysława Golloba. - Mój ojciec, jak byłem młodym chłopcem, powiedział mi, że mogę być mistrzem świata. Tato, jestem nim, zrobiłem to dla rodziny! - wykrzyczał polski żużlowiec

Chwilę później ustępujący mistrz świata, Jason Crump wręczył Gollobowi plastron z numerem 1, na którym flamastrem dopisał nazwisko polskiego championa. Wszystko to odbywało się przed wyścigiem finałowym Grand Prix Włoch. Z Golloba nie zeszło powietrze. Uskrzydlony wygrał po raz drugi z rzędu w Terenzano. - Mając tytuł mistrza świata w kieszeni, wygrał ostatni, finałowy wyścig. Tomasz jest wyjątkiem, bo gdy żużlowiec zapewniał sobie tytuł wcześniej, później z reguły odpuszczał i nie walczył już na sto procent. Tomek do końca jechał po zwycięstwo i wygrał w Terenzano w wielkim stylu - wspomina Kanclerz.

To był wielki dzień polskiego żużla. W Terenzano dochodziła już północ. Gasły jupitery nad kameralnym stadionem we Włoszech. Park maszyn opustoszał. Większość już była w drodze do domów lub na kolejne zawody. W parkingu został już tylko on - bohater wieczoru, Tomasz Gollob otoczony liczną grupą polskich dziennikarzy cierpliwie odpowiadał na każde pytanie.

Dwa tygodnie później w Bydgoszczy podczas ostatniej rundy Grand Prix wyjechał na tor ze złamaną nogą po upadku na torze motocrossowym. Pierwszy wyścig wygrał, później zwyciężył ból. Na podium wskoczył na jednej nodze. Jakież to było szczęście w nieszczęściu, że tytuł mistrzowski zapewnił sobie już we Włoszech dokładnie 10 lat temu. Oszukał przeznaczenie. Dramatyczna historia z 1999 roku nie zatoczyła koła.

Źródło artykułu: