- Rozumiem, że jest presja terminów i mediów, ale pewne rzeczy da się przewidzieć z wyprzedzeniem. Trzeba zamykać takie "widowiska" szybciej, bo później kumulują się negatywne emocje wśród kibiców. To prawda stara jak ten sport. Dziś było tak samo. W telewizji słyszeliśmy niecenzuralne komentarze pod adresem arbitra. Szanuję pracę organizatora, ale ona była od początku skazana na niepowodzenie - mówi nam o wydarzeniach w Gorzowie Jacek Frątczak.
Były menedżer klubu z Torunia już na początku transmisji w nSport+ wysłał nam smsa, że mecz na pewno nie dojdzie do skutku. Dlaczego był o tym przekonany? - Nie trzeba było być filozofem, by to stwierdzić. Wystarczyło obserwować, jak ten tor pracuje pod kołami. Owszem, trwały prace, ale zawsze byłem przeciwnikiem ubijania, kiedy nawierzchnia jest wilgotna i ruszona. To nie ma sensu - komentuje.
- Poza tym powinniśmy zdać sobie wreszcie sprawę, że na kibica wbrew pozorom nie działa pozytywnie argument, że robiliśmy wszystko i do końca. Nikt nie bije brawa za taki heroizm, bo oglądanie ludzi chodzących po torze czy traktorów to kiepskie widowisko - tłumaczy.
- Dla telewizji też byłoby lepiej to zamknąć i puścić nawet powtórkę innego wydarzenia. W takich przypadkach zdecydowanie lepsza jest męska decyzja i przekaz: tu już się nic nie wydarzy, bo temperatura będzie tylko spadać. Po wydarzeniach z Grudziądza powinniśmy wyciągnąć wnioski, że trzeba reagować od razu. Szkoda, że tak nie było, ale z drugiej strony nie mówmy o jakimś wielkim skandalu, bo nic takiego nie miało miejsca. Grunt, że żużlowcy wrócą cali i zdrowi do swoich domów - podsumowuje Frątczak.
Zobacz także:
Dominik Kubera zabrał głos ws. swojej przyszłości
Polska - Rosja. Sborna jak u siebie
ZOBACZ WIDEO Żużel. Prezes Apatora mówi, jak zareagowała, gdy dowiedziałą się, że Stal oferuje kontrakt Holderowi